Nie kocie nie uciekniesz...no
dobra uciekniesz.
(Tau)
W niedzielę przemykam trasą
transferową Brzeźno - Gdańsk. Trasa przenika przez podszewkę miasta, po
najmniejszej lini oporu. Świat który znajdziesz tylko na mapie, którego nie
uświadamiają sobie nawet jego mieszkańcy. Gdy przenikam z ulicy w ulicę, dla
miejscowych muszę być jak duch. W ich podświadomości pojawiam się z nikąd i
nagle rozpływam się w nicości, bo przekraczam nieformalne granice wpływów i
żyć, które oni instynktownie respektują.
Świat jest blady. Słabe słońce
ostatkiem sił zostawia odrobinę ciepła na skórze, mimo że niebo jest czyste a
słońce wysoko, jest prawie zimno. Przemykam wzdłuż stoczni.Moje Maleństwo
przyczaiło się po drodze, na metalowym kręgosłupie stoczniowego mostu i spadło
na mnie niespodziewanie jak meserszmit, od strony słońca. Mam tylko moment na
orientację nim dopadają mnie obleczone w pomadkę z brokatem usta. Świecę się do
końca dnia.
Wczoraj z kolei witaliśmy się w
deszczu. Pazurek zaaferowana wyskoczyła z przejścia podziemnego Akademi,
mówiąc: tam jest nietoperz! I rzeczywiście, na kafelkach leżała sobie mała
puchata kulka z wyciągniętymi do przodu skrzydełkami. W tunelu jest echo, i
biedactwo straciło orientację. Przeleciał małej pod nogami i obijał się o
ściany.
Zastanawiając się nad wszystkimi
, ewentualnymi implikacjami dostania wścieklizny, złapałem stwora w koszulę i
wyniosłem na zewnątrz. Wydawł przy tym taki dźwięk , że zastanawiałem się czy
już dostał zawału, czy też właśnie szykuje się do zatopienia oślinionej
paszczęki w moim nadgarstku. Włożyliśmy go w czołg. Położyłem go na gąsienicy,
głęboko w cieniu błotnika. Za pomocą haczyków na końcach skrzydeł zaczął
zasuwać przed siebie, aż znalazł sobie miejsce najwyraźniej odpowiadające jago
nietoperzym potrzebom. Na odchodnym pogłaskałem drania w miękki grzbiet. Odgiął
łepek do tyłu i zaterkotał. Nie wiem jak wy, ale ja nie spotkałem jeszcze
nikogo, kto mógłby się pochwalić, że pogłaskał nietoperza.
W herbaciarni urodziny Tau. A potem
łzy Maleństwa pośród kropel deszczu. To klasa maturalna, widzimy się rzadko, a
jej rodzice nie kochają mnie za bardzo. To dziwne, nikt nie chce mieć w
rodzinie potwora, a przecież my potwory jesteśmy takie wrażliwe.
Więc pewnego dnia, kiedy morze
było tak spokojne jak niebo,a
horyzont skrył się w
zagłębieniach ziemi
kiedy wszystkie gniazda
opustoszały,kiedy
je rozrzucono, a ciernie i głogi
poraniły nam
twarze, kiedy nasze pługi i koła
garncarskie
leżały połamane, pokryte kurzem,
a nasze flety
były jak milczące i posłuszne
dzieci, kiedy
nasze dzieci nie mówiły już
naszym językiem, a
nasze własne języki były jak
kamienie
kaleczące nam usta, śniliśmy o
kraju
leżacym w górze rzeki, w którym
mężczyzna i kobieta stali nadzy w
ogrodzie
mieli twarze z których została
starta pamięć
(Susan Stewart
"Eufrat")
*