wtorek, 28 kwietnia 2009

Gwiezdny tancerz


Gwiezdni tancerze. Anioły o przezroczystych skrzydłach rozciągniętych na całe lata świetlne. Próżnia wyrywająca krzyk z ich płuc, gwiazdy wypełniające oczodoły.
Każdy dowódca gwiezdnej eskadry, czy floty, tańczy dziko pośród holoprojekcji bitwy wypełniającej mostek flagowy. Połączony z komputerami taktycznymi pękiem srebrzystych, cienkich jak włosy przewodów, dobywających się falującym pękiem z jego lub jej karku. Każdy ruch ciała przemieszcza okręty. Każdy dotyk palca łamie kręgosłupy ważącym miliony ton gwiezdnym dreadnoughtom i zmienia je w mini supernowe. Gdy taniec się kończy dowódca opada wycieńczony na kolana pośród czarnej przestrzeni pełnej stygnącej plazmy, wirujących szczątków i rozpierzchających się na wszystkie strony kryształków powietrza, wody i krwi. Krew cieknie mu wąskimi strużkami z nosa i kącików oczu, niczym szkarłatne łzy. Odchyla się do tyłu by nabrać w płuca ogromny haust powietrza, by poczuć, że nadal jest człowiekiem, a nie żywiołem czy jakimś oszalałym bogiem zniszczenia z rdzą wypełniającą żyły.
To była długa, niekończąca się doba pełna tętentu pociągów i słonecznych plam tańczących po leśnych traktach pokrywających górskie stoki. Wyszliśmy nocą z Marzanem na taras schroniska Kudłacze. Świat opadał od nas w dół stokiem. Okoliczna młodość tłoczyła się niżej przy ogniu. Niebo rozmywało się wśród smug granatów i fioletów, lśniły zimnem gwiazdy. Beskidy smużyły się mrocznymi masywami, w dali na tle nieba czaił się cień Wielkiej Góry. Dzień i przyszłość miały jeszcze ujawnić przed nami śnieg na jej szczycie. Daleko na jednym ze stoków maleńkie migoczące światło. Obraz mrocznej niewzruszonej potęgi i spokoju.
Z boku zaś prześwitująca przez niewielki pas drzew panorama ludzkiego świata. Ogromny przypływ świateł wlewający się w doliny. Ogromna fala aktywności ukoronowana rozżarzoną na horyzoncie megawatową eksplozją Krakowa. Migocząca niespokojnie i przejmująca swą skalą. Nigdy nie byłem tak wysoko nocą. Poczułem się jak Bóg patrzący na swe królestwo, albo dno nieba. „Przypomina cmentarz”- sprowadził mnie na ziemię M - „Cmentarz w święto zmarłych”, gigantyczna nekropolia ciągnąca się od horyzontu po horyzont. Widok podszyty strachem na myśl do czego musiało by dojść by wizja ta się ziściła.
Kiedyś przez wiele dni paliłem na podwórku przed domem stare deski, czwartej nocy, gdy ogień dogasał rozciągnąłem po ziemi żar, by łatwiej dochodziło powietrze i wszystko dokładnie się spopieliło. Stałem w ciemności patrząc na wielometrowy, pulsujący gorącem dywan czerwieni i pomarańczu. To było podobne. To było jak sen. Sen który opowiem kiedy indziej.

*

środa, 22 kwietnia 2009

Ostatni pułkownik wymarłej armii


Gdyby łamanie reguł było bezkarne
stałoby się domeną skurwysynów a
nie bohaterów.

Dlaczego mi to mówisz? - Bo cię kocham - stwierdziła 3szklaneczki, stawiając przede mną oszroniony pokal - jak brata - dodała, odklejając się ciepłym biustem od moich pleców. Wszyscy się zaśmieliśmy, jak stół długi i szeroki, ale było w tym śmiechu jakby zmęczenie i nuta smutku, a może i tęsknoty. Odchyliłem się na krześle do tyłu i wyrecytowałem bez związku w powietrze: Dziś w nocy na spotkanie przyjdą martwi dyktatorzy... - i umarli poeci - poparł mnie Borys sponad żony i Borysiątka, zwanego Pasiakiem, żującego w zamyśleniu matczyną pierś. Zachód słońca był czerwony w przejrzystym powietrzu, nie ma jeszcze liści, więc na tle nieba odznaczało się wyraźnie czernią konturów.
Wczoraj zmusiłem się by w końcu wynurzyć się z domu w dziennym świetle. Jest pięknie. Światło i kolory nasycone ponad wszelką wytrzymałość, niebo błękitne jak jajo czapli i lodowaty wiatr wyciskający powietrze z płuc. Poszedłem tak daleko w przypadkowym kierunku na ile starczyło mi cierpliwości. Potem zboczyłem do plaży, wziąłem glany w rękę i ruszyłem po piasku w kierunku domu. Nie sądziłem, że te cholerstwa są takie ciężkie. Kilometr z kilometrem. Minąłem Sopot i miejsce gdzie ukrywa się w głębinie podwodny pałac, w którym spoczywa uśpiona ruchem fal Kwiat Paproci, spojrzałem w Tunel Żeber pod molem. Pisałem wzory i słowa na mokrym piasku. Zimne fale omywały me stopy ścierając po mym dziele wszelki ślad.
Morze cofnęło się obecnie zgodnie z makiawelicznym wpływem księżyca, i plaża jest teraz niesamowicie wprost szeroka. Wędrowałem w sumie po dnie morza.
W Brzeźnie tuż na granicy fal stał starszy Jeep z przyczepą. Kilka razy minęła mnie szybka łódź motorowa, skacząca z łoskotem po czubkach fal. Gdy doszedłem na miejsce, chłopaki mieli już najwyraźniej dość, w kurtkach i krótkich gaciach skakali w płytką wodę. Jeden wskoczył do wozu i wjechał nim po osie w fale, które biły w podwozie i uderzały z hukiem w blachy. Było to czterech starszych gości. Patrzenie jak walczą z wyrywającą się łodzią, wciągając ją na przyczepę było prawdziwą przyjemnością. Prawdziwa, jednocząca męska przygoda, po której ciepłe wnętrze knajpy i piwo smakują najlepiej.
Ostatnio w snach Lady Pazurek dorobiłem się konkurencji. Mam podejrzenia co do osoby, która tak niecnie wkroczyła na terytorium zarezerwowane dla snów jedynie słusznych, i właśnie zastanawiam się czy w ramach daleko posuniętej profilaktyki typa nie rozjechać dyskretnie śmieciarką.

Jakie słowa budzą rekina?
Człowiek za burtą

(Siostry)

*

niedziela, 19 kwietnia 2009

Połowiczny rozpad każdego


- Gryzoń z Amazonii?
- Anakonda

Patrzyliśmy na to same wzburzone morze. Ciemny grafit poprzetykany smugami piany. Ja miałem go tuż za plecami, osłaniany jedynie wzniesieniem wydm. Lady Pazurek widziała go z oddali Podniebnych Łąk. Rozmawialiśmy przez telefon o tym samym szalonym morzu, ja czując na twarzy słony pył, ona obserwując ciemną kreskę szaleństwa na horyzoncie. Ten sam wiatr przemykał mi pomiędzy żebrami i burzył jej włosy, gdzieś wysoko ponad miastem. Ja blisko ona daleko. Ja na dole, ona na górze. Jasny anioł pod nieskończonym błękitem i sterany diabeł wśród wirujących ziarenek piasku.
Chmurzy się. Pancerne cienie chmur suną ulicami, załamują się na ścianach i dachach. Kończą mi się glany i ostatkiem sił dają znać o swoim istnieniu gwoździem przechodzącym na wylot przez uklepaną podeszwę. To taka paskudna rana robiąca się powoli i po trochu, aż człowiek zauważa, że idąc po schodach zostawia krwawe ślady. Upojna, wieczorna sesja z brzeszczotem i kombinerkami, a mam w tych butach przejść za tydzień jakieś góry...
Poza tym skończyło mi się w domu jedzenie.
Brak mi ostatnio pasji, brak mi też kontaktu z wami. Prowadząc bloga zdalnie czuję się czasem jakbym pisał w pustkę.
W sumie to nawet zabawne jak w ciągu ostatnich dwóch lat po cichu obumarł mój świat. Nic to, zaraz ruszę pod to nakrapiane metalem niebo poszukać jakiej zmiany. Podobno istniejemy po to by próbować.

Życie to jedno wielki gówno,
a później się umiera.

Taa, chciałoby się

(Meyer)

*

piątek, 17 kwietnia 2009

Według tego zegara można ustawiać bicie serca


Najgorsza u dzieci jest faza „Dlaczego”,
mała Void  w  swoim  czasie doszła do
pytań w stylu: Dlaczego wiążemy buty
żeby wyjść na spacer?

(Avatar)

Kaczyński przegrał z Dornem sprawę o alimenty... Ciekawe kto jest szczęśliwą mamusią. Czy Kaczor aby nie był ostatnio jakby bardziej pękaty? Zapewne dziecko wydostało się z niego rozsadzając mu kaprawy łeb, niczym Atena. Sądzę tak dlatego, że niżej trudno byłoby się wymościć pośród tych pokładów żółci i słoniny, a tak warunki idealne: pusto i wilgotno.
Dziś po raz pierwszy w historii naszych piątkowych spotkań to ja idę do Szponiastej a nie ona do mnie. Jes! Jes! Jes!, teraz to ja będę hołubiony, dokarmiany, układany przed telewizorem i przykrywany kocykiem. Będę gruby i szczęśliwy...
Wczoraj oglądaliśmy u Avatara „Kwarantannę”. W założeniu był to horror i w pewnym sensie był. Przez kilkadziesiąt minut umierałem z zażenowania, że ktoś mógł stworzyć coś tak nudnego, liniowego i nieżyciowego. Nie wiem czy rzeczywiście amerykanie są tak bezdennie głupi i odczłowieczeni jak to pokazuje ostatnio ich kino, mają jednak niewątpliwie totalny uwiąd pomysłowości i wyobraźni. Nonsens goni nonsens, „ludzie” biegają z wrzaskiem po piętrach niczym stado antylop i giną jedni po drugich. Nikt nie myśli, nikt nie próbuje działać grupowo a za to co chwilę zdarzają się smaczki w stylu opierania się w zadumie o drzwi z cienkich szybek i listewek, za którymi krąży śliniący się i charczący osobnik porażony superwścieklizną. Dzięki bogom i niebiosom giną wszyscy co do jednego. Co przywraca zresztą choć trochę moją wiarę w dobór naturalny. Kurcze sam mógłbym nakręcić coś sto razy lepszego. Wziąłbym kamerą, poobklejałbym się stuzłotowymi banknotami i pojechał na Orunię Dolną... Jeszcze bym pewnie dostał Oskara za efekty specjalne.

- Wezmę to pod uwagę, choć naprawdę
co  mogłabyś  mi  zrobić  gdybym  był
martwy...
- Nie doceniasz mojej pomysłowości...

(Weber)



*

środa, 15 kwietnia 2009

Humanizm przetrwa rodzaj ludzki


Okres dzieciństwa nie trwa od momentu
narodzin do chwili osiągnięcia pewnego
wieku. Nie jest tak, że dziecko dorasta i
odkłada na bok swoje dziecięce sprawy.
Dzieciństwo to królestwo, w którym nikt
nie umiera

(Millay)

Ojciec trafił jednego gołębia, nim oba zaczęły wić gniazdo. Miałem przenieść go na łopacie do śmietnika, ale żył jeszcze. Wyginał szyję kładąc głowę na grzbiecie i urywanie, szybko oddychał. Nie zwykłem wyrzucać niczego żywego, wziąłem więc wiatrówkę, stanąłem nad nim i oddałem dwa strzały niemalże z przyłożenia. Przez moment wyglądałem i poczułem się jak hitlerowski kat.
Gołąb był ładny, nie żaden nakrapiany mutant jakich ostatnio pełno w Mieście. Jego ciało było nieprawdopodobnie miękkie i delikatne.
Ostatnio zorientowałem się, że znów mamy jakąś żałobę. To zdaje się już piąta za tej kadencji. Żałobny prezydent. Pieprzony skurwiel wszystko potrafi zniszczyć i zeszmacić dla politycznego zysku. Czyjaś śmierć i nieszczęście strywializowane i pozbawione głębi, wykorzystane do własnych, płytkich celów przez małego człowieczka.
Wpadliśmy wczoraj do Dannonek i obejrzeliśmy ich pomarszczoną pociechę. Wygląda jak mały Golum, niemniej jest bardzo cicha i tymczasem nieuciążliwa. A gdy Dan podnosi głos strofując kota wydaje z siebie dźwięki pełne dezaprobaty i upomnienia, nawet przez sen.
Do naszych gościnnych brzegów dotarł już też Seba, w ramach dnia dobroci dla stworzeń dogłębnie złych i skrajnie niebezpiecznych dostarczył mi wór skażonych bananów. Ubrałem rękawice i rozdałem je bachorom drącym mi się pod oknem. Teraz siedzę sobie niezobowiązująco w kuchennym oknie oczekując na pojawienie się pierwszych dziobów, narośli i innych fascynujących zmian skórnych. Tak mi się właśnie wydaje, że za oknem zrobiło się tak jakby ciszej.
Wczoraj, gdy wysiadaliśmy z tramwaju w królowej wszystkich dzielnic, nastąpiło spotkanie, żeby nie powiedzieć zderzenie dwóch wszechświatów. Mianowicie Pazurkowata poznała moich miejscowych kolegów, z których pierwszy był wielki, łysy i przywitał się z nią serią tajemniczych, a skomplikowanych uścisków ręki, a drugi był z lekka nieprzytomny, spetryfikowany i transportowany w tym permanentnym stanie do New Port. Tym samym Moja Lady otrzymała odpowiedź na pytanie czemu nie mieszam ze sobą różnych rzeczywistości przez które przemykam.
Dziś wpadła do mnie Szponiasta z Hanią. Hania stanęła w drzwiach, a pierwsze jej słowa brzmiały: Gdzie jest piesek? Cóż każdy ma jakiś fetysz, jej to pieski. Poszedłem więc do babki i wywlokłem z łóżka psicę, która spoczywała tam pod kołderką, z główką subtelnie ułożoną na poduszce. Potem było jeszcze śmieszniej, bo w towarzystwie Hani to diable i psi antychryst z siódmego kręgu Szeolu, było ciężko przerażone i niezwykle spokojne. Uznaliśmy że Hania ma wrodzone predyspozycje do zostania zaklinaczem zwierząt. Szanowne konsylium zbierze się, by zdecydować, czy zwrot ten nie powinien stać się jej oficjalną ksywką. 

Szczyt męskiego romantyzmu:
mecz piłki nożnej przy blasku
świec.

(CKM)

*

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Ma oczy swojego ojca


Taką minę mógłby mieć
Anioł Zniszczenia podczas
pożaru świata

(Meyer)

W piątek o 8 dostałem smsa od Lenn. o 7:20 Krewetka opuściła jej przebogate wnętrze i wydostała się na struchlały z przerażenia świat. Stwór liczył sobie 59 centów długości i waży 3.22. Co jak uświadomiła mnie moja Lady oznacza, że jest intrygująco długi. Jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie to wyrośnie na długonogą, wysoką laskę o wydętych ustach, która będzie nosić krótką mamuśkę pod pachą obok torebki. Z tego co słyszałem poród trwał 7 godzin i zajął większą część nocy. Oznacza to też, że Lenn spędziła upojnie święta w szpitalu. Dan ma ją stamtąd odebrać lada chwila i dobrze, bo całkiem możliwe że ich słodki potomek wymyka się nocami z czułych objęć rodzicielki, a potem dzieją się straszne rzeczy na bloku operacyjnym i znikają pielęgniarki...
Poza tym święta. Jestem permanentnie obżarty. Jestem tak napchany, że chyba można odnaleźć na mojej powierzchni kontury poszczególnych potraw, tu jajeczko, tam bigosik.
Udaliśmy się też w ramach spaceru całą rodziną na cmentarz. Tydzień wcześniej byłem tam i przez pół dnia myłem groby. Dwadzieścia minut na każdą literkę, bo jakiś imbecyl ciął w okolicy fleksem cegły i smuga rudego pyłu przepłynęła sobie po stoku zmieniając okolicę w krajobraz cokolwiek marsjański.
Mimo gorących protestów ogółu babcia postanowiła zabrać ze sobą pieska. Piesek sadził kupy na grobach, a my musieliśmy tworzyć wokół żywy mur, mijając w bramie strażników oraz wielką czerwoną tablicę „Zakaz wprowadzania psów”. Na szczęście bydle niczego nie wykopało... bo jak sobie przypomnę dwanaście jamników Cioci Joli...
I tyle, zaraz ruszam do Szponiastej. Zastanawiam się czy nie wziąć wiatrówki i zapasu stalowych kulek, bo zza okna dochodzą mnie nieludzkie wrzaski i odgłosy fal przyboju i wodospadów. Było nawet jedno czy dwa plaśnięcia wypełnionych wodą prezerwatyw, które to wyluzowana brzeźnieńska młodzież rzuca z dachów w przejścia między blokami. Fenomenalna sprawa, nie ma przed tym, obrony, bo przy uderzeniu działa to jak szrapnel..

Obama pyta żony:
- No to jakiego psa powinniśmy wybrać?
- Genialni politycy mają koty...

(CKM)

*

środa, 8 kwietnia 2009

Out of love


- Czy w tej świątyni jest zakrystia?
- Zahernia, tam za posągiem Herna...

(Sesja)

Gdy poczułem, że nie chce mi się wędrować samemu pod pomnik, że można by sobie raz odłożyć niedzielny obowiązek na półkę, od razu zadzwonił Marzan, który po opuszczeniu loggi obecnie krwawookiego Maiera szukał sobie celu w życiu. „Chciałem sprawdzić jak wypełniasz swoją mitologię”, rzekł, „Za dwadzieścia minut mam tramwaj” odpowiedziałem. Piwo i opowieści.
Srebrzysta, delikatna mgiełka opatula od paru dni miasto. Wszystkie kształty są miękkie, wszystkie kolory przesiąknięte światłem. Patrząc z przejeżdżającego mostem tramwaju na wypłukaną pośród Miasta dolinę rzeki czułem się jakbym patrzył w jakąś francuską impresję.
Wczoraj wędrując przez miodowe plastry Zaspy odwróciłem się nagle wiedziony przeczuciem. Bloki Zaspy nie są równie, zbudowano je asymetrycznie, tak że każdy blok pnie się kolejnymi poziomami na jedną stronę. W wąskiej szczelinie pomiędzy najwyższymi punktami dwóch bloków zachodziło słońce wprost z japońskich rycin, w smugach czerwieni i srebra.
Zawsze lubiłem Zaspę, rzadko się w końcu zdarza, że ktoś tworzy dzielnicę jako dzieło sztuki. Różnice poziomów, sposób ustawienia bloków i to jak podwórka między nimi tworzą małe zielone raje. Osobne światy z własnymi zasadami i architekturą. W każdym raju jest wzgórze, a na każdym wzgórzu coś innego: kamienie, labirynty czy schody donikąd.
Wijące się ciasne, osiedlowe drogi, nieskończone przestrzenie wokół, zagubione konstrukcje czy ogromna przecinka starego pasa startowego w samym środku, kończącego się gdzieś tam perspektywą zalesionych wzgórz z jednej strony i omywającym betonowe stopy morzem z drugiej. A to wszystko pośród żył wodnych, o słynnych ściennych wiatrach nawet nie wspominając.
To niesamowite że jakiś komuch potrafił zrobić coś co tak mocno ociera się o krainę baśni.
Boli mnie łeb i marnie mi się myśli, zapewne ma z tym coś wspólnego czytanie do rana i łażenie po brzeźnieńskim parku o 3 nad ranem w księżycowym świetle. Słońce wycieka powoli spośród mgły. Wychodzę czas powitać nowy dzień.

Lenn - Ale bym zjadła łososia, dziwne,
zawsze go nie znosiłam, ale dziś, och!
Pazurek - Tu dwa kilometry stąd jest
łososiarnia...
Lenn z szokiem – Naprawdę???
Pazurek – Nie

(Lady P powinna zostać politykiem. Ludzie po prostu jej wierzą)

*

piątek, 3 kwietnia 2009

Zagłada na wesoło


Jeszcze wczoraj jej nie znałem
W nocy bardzo ją kochałem
teraz oczom nie wierzę
ale ze mnie zwierze

(Kazik)

Dan rozsnuł wizję gry komputerowej, którą moglibyśmy stworzyć. Na federacje ludzkich planet, którą rządzi Ziemia, najeżdżają robaki. Coś w rodzaju: patrzysz, a tu robaki biegną w twoim kierunku, od horyzontu po horyzont krwiożercze miliony. Byłaby tam ekonomia, budowanie przemysłu i fortyfikacji, tworzenie armii, doskonalenie jej, wynajmowanie najemników, budowanie mechów, toczenie bitew itd. Zwyciężałby ten, kto zostałby pożarty jako ostatni na planecie Ziemia.
Lenn oficjalnie rodzi za 5 dni. Niewyobrażalne.
Obejrzeliśmy wczoraj sobie „Miasto ślepców” i zrobiło się nieco poważnie. Przypomniały mi się całonocne sesje u Zwierzów, pełne dziwnych filmów, ciał rozrzuconych po pomieszczeniach i wywołanych przeładowaniem sensorycznym majaków.
Ściąłem włosy. Miały już 4 miesiące i 8 centów. Wyglądałem jak wybuch supernowej i przy tym słońcu tak też się czułem. Teraz znowu wyglądam jak zły człowiek i jest mi z tym dobrze.

Co sekundę umiera 300 gwiazd.
Gdy ginie gwiazda stratę
odczuwa cały gwiazdozbiór

(Wzór)

*