Pierwszy raz dostrzegłem upływ
czasu, gdy miałem może 5 - 6 lat. Byłem na wakacjach w Mławie i jak każde
dziecko w tamtych czasach wpatrywałem się co rano w migoczące na czarno -
białym ekranie programy dla dzieci. W jednym z nich na ścianie był wąż,
składający się z papierowych segmentów. Każdy z nich był jednym dniem, i
codziennie jednego ubywało. Nie docierało to do mnie , aż pewnego dnia
zobaczyłem jak krótki stał się wąż i zrozumiałem, że do końca wakacji zostało
tylko kilka dni. Wtedy też, powstała we mnie po raz pierwszy myśl, że skoro tak
mało czasu zostało to trzeba go dobrze wykorzystać.
Upał można kroić. Stałem wczoraj
na Długim Pobrzeżu czekając na wieczór i szanty. Patrzyłem wzdłuż rzeki na
nadciągającą burzę. Pociemniało, południowy horyzont rozbłyskiwał feriami
świateł , słychać było nieustanny łoskot, jakby zbliżał się front.
Miasto pełne ludzi, gorączkowo
przygotowywuje się do Jarmarku. Stałem tam nad rzeką , wokół szybko umykali
turyści , a straganiarze zwijali swoje kramy i zabezpieczali namioty. W końcu
na tle nieba ukazały się wstęgi piorunów. To było niesamowite, przy każdym
błysku, wszyscy ludzie wokół odruchowo kulili się i gwałtownie wciągali
powietrze. Wszyscy razem. Błysk - i sekunda ciszy.
Kiedyś czytałem opowiadanie, w
którym jakiś gość odkrył, że ludzie którzy mają razem umrzeć, wyrównują oddech,
by razem wydać ostatnie tchnienie. To było trochę właśnie tak.
Oprócz mnie w tym
przemieszczającym się mrowiu stało jeszcze kilka osób wpatrując się w niebo.
Jakby z tłumu wynurzało się jakieś milczące porozumienie ludzi podobnie
myślących. Nie było nas wielu. Spojrzałem na stojącą opodal drobną Japonkę i
uśmiechnęliśmy się do siebie.
Teraz wrócę jeszcze na moment do
niedawnych, traumatycznych przeżyć związanych z remontem mojej paszczęki.
Szedłem w środku nocy, pustą Aleją Zwycięstwa i nagle zacząłem się śmiać.
Wyobraziłem sobie minę jakiegoś badacza, który za 10 milionów lat obejrzałby
sobie moją czaszkę. Ciekawe do jakiego rodzaju by mnie zakwalifikował z tymi
wszystkimi plombami, łatami, kawałkami metalu i ceramiki.
Wcześniej, tuż po zabiegu, gdy
miałem jeszcze wyłączoną twarz, wpadło mi nagle do głowy, że mam niepowtarzalną
okazję , by przekonać się jaki jestem w dotyku. Nie czułem twarzy, tylko to co
mam pod palcami. Ludzie mijający mnie na ulicy wyglądali na dość zdziwionych.
Wczoraj dzwoniła rodzina. Mój wuj
z Ostródy osiąga właśnie stadium rośliny. Przychodzi to na niego powoli i dość
łagodnie. Zabawne jest to, że codziennie wychodzi do garażu, by pogłaskać swój
wóz. Nie pamięta swojej żony, ani jak się nazywa ale wie, że ma samochód.
Trochę jak te zombie ze starego „Dnia żywych trupów”, które zbierały się w
hipermarketach, bo pamiętały, że robiły tam kiedyś coś ważnego.
Cóż, nic nie dzieje się bez
sensu.. Z ostatnich badań wynika, że nawet starość i termin śmierci mamy
zakodowane w mitochondriach. Może jednak Bóg ma jakiś plan?
Tymczasem jednak staje nade mną
moja matka, w staniku i z maszynką w ręku i mówi żebym wygolił jej
pachy...Stwórco mój! Czemuż spotyka to właśnie mnie???
*