środa, 28 lutego 2007

Chciałaś mieć dom nad jeziorem, na końcu wszechświata


- Moja Ty granulko
- Mój Ty granulacie

(My)

Gdzieś tam Lady Pazurek suszy i rozczesuje przed lustrem włosy, a ja waham się pogrążony w dylemacie, czy stanąć na suchym i sinieć z zimna na wietrze czy schować się za czołgiem, w śniegu i delektować się powolnym, ostrzem lodowatej wody wsączającej się przez dziury w podeszwach trampek.
Oglądam tylne koło napędowe i kolce na gąsienicach. Coraz dokładniej znam anatomię tego czołgu: potrójne spawy, zastygłe opiłki metalu na pancernych płytach, blizny po improwizowanych zmianach części i pociskach. To był pierwszy polski czołg, który wjechał do Trójmiasta, jeździł nim niejaki Miazga, naprawdę odpowiednie nazwisko dla dowódcy czołgu.
Tak sobie myślę, że niektórzy mają romantyczne miejsca spotkań. Takie bardziej pomnikowe, fontanienne czy zakamarkowe. Pełne wyprofilowanych kamieni i intymnych cieni. Nasze jest zielone, opancerzone i ma lufę...
No, może raz czy dwa w historii było różowo- błękitne, gdy sprawę w swoje ręce wzięli pod wpływem powiewu inwencji i przypływu środków finansowych, miejscowi anarchiści. Czasem pojawiały się na nim pacyfki, numer 102 i odciski dłoni. Czasem kwiaty w lufie a raz równy i okrutny w swej prostocie napis: ZŁO-m.
Po czołgu i herbaciarni, takim naszym miejscem jest jeszcze przejście podziemne, taki z lekka gaimanowski Gdanzig -Pod. Przechodzimy nim z bieguna na biegun, kupując na zakręcie chleb i babeczki karmelowe. Nierozwiązaną tajemnicą pozostaje, czemu w długim ciągu oszklonych piekarni i ciasteczkowni, przy jednych nigdy nie ma nikogo a przy innych kłębi się dziki tłum. Kiedyś pewnie zbiorę się w sobie i napiszę o tym przejściu, napiszę o nim książkę. O starej żebraczce z psami i wózkiem pełnym klatek, o klątwie krzywych róż, wnęce z płytami, iluzyjnymi ciuchami erotycznymi i dziewczynce z zapałkami, która o 2 w nocy podchodzi do ludzi i zabiera im zapałki. Kiedyś.

- Moja Ty jaskółczobrewa...
- To jaskółki mają brwi? Coś zmyślasz...

(My)

*

czwartek, 22 lutego 2007

Wojna to sposób bogów na rozmnażanie tchórzy


Wszyscy jesteśmy potworami.
Ale potępieni są tylko ci,
którzy czują się z tego
powodu winni.

(McMullen)

Lubię zapach ludwika. Co piątek przychodzi do mnie Lady Pazurek, a ja pichcę jej jakiś dobry, bezmięsny posiłek. Dzień spędzamy na intensywnym przebywaniu ze sobą. Kilka godzin koncentracji na drugiej osobie z całkowitym pominięciem świata. Potem gdy odprowadzam ją na pętlę, na tramwaj, idziemy czasem kawałek dalej by popatrzeć z potrzaskanego korpusu zbombardowanego mola na morze, zmierzch nad linią morenowych wzgórz czy rozjarzającą się wraz z przypływem ciemności koronkę miast leżących wzdłuż zatoki. Wracając kupuję niebieskie laysy i kolę by świętować jedyny w tygodniu dzień bez ojca w domu. Zanim zacznę jednak, zrzucam płaszcz, pozostawiając go tam gdzie upadnie, podwijam rękawy i idę do kuchni umyć gary i patelnie, pozostałe po naszych kulinarnych ekscesach. Lubię zapach ludwika i miękkość wody. Piątkowe wieczory to rodzaj święta.
We wtorek u sióstr oglądaliśmy niezwykle inspirujące dzieło kinematografii amerykańskiej o wiele mówiącym tytule "Megalodon". W skrócie: 20-sto metrowy, prehistoryczny rekin, mając do dyspozycji cały ocean, terroryzuje zamkniętą na wieży wiertniczej piątkę amerykanów i zjada batyskafy, ostatni ze skutkiem śmiertelnym. Najlepsza, wręcz rozczulająca scena: wspomniani amerykanie biegają krzycząc i machając rękami po krze, z góry oświetla ich reflektorem śmigłowiec a z dołu, co jakiś czas przebija się kłapiąc rekin, celujący w krąg światła...
Po mieście snują się ekologiczni debile z popsutymi mikrofonami, broniący Raspudy, na którą wyrok wydała sama Matka Natura, podpisując akt o zmianie klimatu. Usiłuję wytłumaczyć Avatarowi, że bagno wyschnie a most zostanie, ale ona jest typem człowieka, który wymordowałby ludzi, by lepiej się żyło zwierzętom. Ciekawe jak wyglądały by jej opinie, gdyby wpuszczono mnie do pokoju w którym byłaby ona, słodki szczeniaczek i ustawiona na sztalugach Mona Lisa, i powiedziano, że za 10 minut dwa z trzech zostaną spalone, a ja mam wybrać które...

Jakiego koloru jest kameleon
gdy patrzy w lustro?

(Bash)

*

wtorek, 20 lutego 2007

Blizny to pamięć


W nocy skończyłem czytać kolejną książkę Mievilla. Jest tam taka scena, gdy na przeciw siebie stają dwie floty, jedna silniejsza i nowocześniejsza, druga piracka, poskładana różnorodnie z dość przypadkowych elementów. Górą suną sterowce i areostaty, pod wodą pękate okręty podwodne i batyskafy z muszli wielkich nautyliusów. Pirackie pancerniki, korwety i kanonierki pędzą pod pełną parą w kierunku przeciwnika, by jak najszybciej mieć go w zasięgu dział. Ale przeciwnik ma lepsze działa. Różnica zasięgu wynosi półtora kilometra.
Pod wodą razem z innymi atakującymi jest pewien przetworzony w stworzenie ziemno-morskie facet. Widzi w górze nagły błysk, a potem w dół sypią się tysiące poszarpanych szczątków. W dół opada deszcz strzaskanych okrętów, gubiąc kawałki i porwane jak szmaciane lalki ciała, zostawiające za sobą smugi krwi i wnętrzności. Wodę wypełnia krew. Gość ma ją w skrzelach. Oddycha nią.
U nas oddycha się wiosną. Starzy się kłócą, babka mnie okłamuje. Przeczekuję długie okresy gdy nie widzę się z Pazurzastą. Dużo rozmawiamy chodząc przez deszcz. W stawach mam mróz z rozlicznych budów i w taką pogodę czuję się jak źle wypalony golem.
Wczoraj uroniłem kilka niezobowiązujących łezek oglądając „Stalowego giganta”. Podobno łzy wzruszenia są zdrowe. 3szklaneczki zawsze się śmieje, że to przez łzy kobiety żyją dłużej. Kiedyś po jakiejś awanturze z Arkiem, przyłożyłem jej do policzka pełną setkę. Skóra ugięła się miękko, a łza spłynęła na szkło. Zatrzymała się na moment, po czym spłynęła w dół i rozpuściła się w wódce. Wzniosłem toast za wzniosłość i patos. Ta kobieta nie potrafi się przy mnie nie śmiać.
Ludzie którzy nas lubią, ale nie próbują zmieniać, są prawdziwym skarbem.

*

sobota, 17 lutego 2007

unter null


...och! Moja babcia je niczym
ptaszek... dodo

(Avatar)

Kiedyś zabetonowaliśmy cały dźwig na pobliskiej budowie. Robotnicy zostawili świeży beton, a my jako że mieliśmy żal za odebranie nam placu, oraz ogólnie taką fantazję, zabetonowaliśmy nim każde koło, kółko zębate czy pas transmisyjny. Użyliśmy nawet zbrojenia. Gdy skończyliśmy, całość wyglądała jak monstrualny, betonowy czołg. Do dziś pamiętam jak na drugi dzień staliśmy z zadartymi głowami i wsłuchiwaliśmy się w wiązankę, jaką informował o swym niezadowoleniu i ogólnym żalu do świata operator, który kilkanaście metrów wyżej odkrył, że z dźwigni i tablicy rozdzielczej można zdjąć dwudziestokilowy odlew.
Ogólnie nie lubiliśmy się z tą budową. Zajęła Ostatni Plac, pofałdowaną łąkę pociętą zapadłą siecią okopów, ziemianek i innych pozostałości osiedlowych wojen. Zarośniętych kątów do picia, boiska, hałd piachu i słynnego betonowego trzepaka, na którym dzieciaki powiesiły swojego rówieśnika, bawiąc się w Janosika. Podobno mieli go zdjąć na czas, ale akurat matki wołały na obiad...
W ten plac wsiąkał nasz pot, łzy i krew, wcale nie metaforyczna, bo wspomniane wcześniej osiedlowe wojny traktowane były z całą powagą. Strefy wpływów poszczególnych podwórek i bloków przesuwały się zaś z pomocą kamieni, kurzącego pyłu i pał nabijanych gwoździami. Oczywiste dla nas było, że nikt tego placu bez walki nie dostanie.
Gdy pierwszego dnia rano otoczono cały teren płotem, wieczorem stałem już oparty z białowłosym Balbiną o ostatni przekrzywiony słupek i informowałem wracających ze sklepu kolesi: Tu był płot...
Z tego co wiem była to budowa z rekordową liczbą pożarów i wymienianych stróżów. Dwóch skończyło w szpitalu.
Potrafiliśmy na rowerach, okrążać kanał portowy i z łąk koło Siarkopolu przywozić ogromne, żółte bryły siarki. Podpalało się je potem przy korzystnym wietrze i atmosfera na budowie stawała się cokolwiek gęsta.
Przekarmione psy, które nie chciały nikogo gonić, jeżdżące po wykopach koparki widma i pierwsze na lekcji słowa mojej historyczki, zresztą niezłej laski zaraz po studiach, "że jeśli jeszcze raz wrzucę coś do pompy i to coś będzie klekotać przez cała noc do świtu, to ona załatwi mi osobny tryb nauczania...
Dziś blok, który postawiono w tamtym miejscu wygląda już na stary, ludzie, którzy w nim mieszkają, nie mają pojęcia o cały heroizmie i tragikomicznych zdarzeniach spoczywających pod jego fundamentami. Uczestnicy tamtych zdarzeń, jak na prawdziwych brzeźniaków przystało nie żyją, siedzą w więzieniach, Irlandii tudzież stoją właśnie wokół mnie uzbrojeni w smukłe flaszki klasy Szery i zachęcają mnie do pisania, przypominając sobie ze śmiechem opowieści prawdziwe i całkiem zmyślone. Sucha trawa na wydmach jest miękka i wygodna, fale uderzają w brzeg, mkną dalej lądem by połączyć gdzieś daleko wszystkie oceany świata. Na czarnym niebie króluje zimowy Orion, zmieniają się ludzie trzymający mi nad kartką zapalone zapalniczki.
Każdy ma jakieś dzieciństwo. Nasze było dzieciństwem dzikich zwierzątek, wilczków szarpiących się za uszy, kociąt wbijających sobie nawzajem ostre ząbki w kark. Wiatr niesie muzykę od strony Sopotu. Fale i wino bulgoczą w ciemnościach. Wszystko płynie.

*

czwartek, 15 lutego 2007

Owoce jeziora - żaba


- Mam tam fajne zdjęcia Jarka...
- ...
- Nie, nie jest na nich nagi i
wysmarowany oliwą!

(Tau)

Kostek po każdej większej robocie, brał kasę i robił sobie kolejny tatuaż. Kolejni szefowie zabraniali mu się w pracy rozbierać, bo klienci myśleli, że gość wyszedł z kryminału. Miał na skórze Obcego i Mettalicę, miał też starego, grubego diabła, trzymającego nad otwartą dłonią świecący trójkąt Boga z okiem. Ten ostatni tatuaż chciał usunąć. Bo jak mówił wszystko ma swoje granice, a odkąd go sobie zrobił, prześladował go pech. Taki mi został w pamięci, rozebrany do połowy w upale, oliwiący z pietyzmem łańcuch piły elektrycznej, czy gładzący czule rozgrzaną głowicę SDSa.
Niepokoi mnie ostatnio moje zezwyczajnienie. Martwi mnie trochę, że traktuje odchodzenie znajomych i przyjaciół jako nieuniknioną kolej losu, zwykłe następstwo działania maszyny wszechświata. Czasem mnie wkurza, że więcej rozumiem niż wierzę.
Przez wiele lat nie robiłem niczego, nie miałem dziewczyny, nie oszczędzałem kasy itd. Wszystko to dlatego, że potrafię przeprowadzić w mózgu symulację kolei losu. Widzę rozwój, kulminację i nieuchronny koniec. Zawsze koniec. Przesiąkałem na wskroś tą beznadzieją, jeśli wszystko ma się skończyć to po co robić cokolwiek?
Teraz staram się myśleć trochę mniej, bo wiem, że tak naprawdę, ważne jest to, co po drodze. Ruch jaki nadaje się pędzącemu czasowi, wpływ na przemieszczającą się materię, odcisk na duszy wszechświata. Jeśli myśli się w ten sposób to wszystko nabiera sensu, istnienie każdej zasranej okrzemki, czy omułka wywalonego przez falę przypływu na piasek plaży, 10 milionów lat temu. Można być.
Kiedy na budowie coś mi wpadło do oka, pył, gorące opiłki metalu od szlifierki albo chlapnął mi unigrunt, zastygając na oku drapiącą skorupką, to wędrowałem przez piętra do najbliższego kranu. Przechylałem głowę, rozchylałem powieki palcami i podkładałem otwarte oko pod lecący strumień wody. Woda była z reguły lodowata i potem jeszcze przez wiele godzin miałem wrażenie jakbym nosił w oczodole kulkę lodu. Mały Kay szukający po zakurzonych piętrach swojej Królowej Śniegu.
Czasem gasło światło i stałem gdzieś w ciemnościach piwnic, patrząc na padające nagle przez dziury w stropach, ruchome smugi światła latarek. Zatopiony w nagłej ciszy, po ryku czy dudnieniu maszyn, jak w oleistym, czarnym bursztynie.
Wczoraj rano byłem bardzo chory. Trwało to krótko, parę godzin, bólu i drgawek, ale zostawiło mi na ustach wspaniały smak życia.

- Nie martwisz się o przyszłość?
Dlaczego?
- Jeszcze się nie wydarzyła...

(Chyba Prattchet)

*

wtorek, 13 lutego 2007

Bymbel łeda


Szybki wypad do Pucka. Mają tam takie schizofreniczne, zabudowane molo, ludzie za nie wchodzą i znikają. Jedliśmy tu kiedyś tajemnicze, tekturowe z lekka pączki Phantoma. Podobno trzyma je w domu w wielkiej zamrażarce i rozmraża co roku trochę na tłusty czwartek.
Rynek jak z bajek o małych miasteczkach. Jemy coś na murku . Wzbudzamy sensację. Ja, czarny, niczym jakiś żuk w lśniącej chitynie płaszcza, Seba, TZ, Alosza i Garbus spowici w różne stadia rozproszenia panterek, obwieszeni wypchanymi tajemniczą substancją kieszeniach. Ludzie mają widowisko, ktoś zrobił zdjęcie, jedno. Garbus klepie się po ręku sześciokilowymi norzycami do metalu i uśmiecha się do niego czarująco, uśmiechem w rodzaju tych, które często pędzą tuż pod powierzchnią wody z trójkątną płetwą na grzbiecie. Fotograf znika w tłumie.
Byliśmy umówieni na 16. Gospodarz czekał na nas na błotnistej drodze odchodzącej od asfaltu. Podwiesiliśmy się ze wszystkich stron traktora. Stary Ursus terkotał posępnie i rzucał na wszystkie strony. Ktoś się zaśmiał, że wyglądamy jakbyśmy spieprzali prosto z Sajgonu na jakimś odrapanym Hueyu.
Pieniądze przeszły z rąk do rąk. Siostra Aloszy dojeżdża na 18 dostawczym mercedesem. My w tym czasie cali już upieprzeni w błocie, taszczymy z synami gospodarza, przeżarty rdzą korpus kugelvagena. Seba nosi skrzynki z amunicją, przestrzelony hełm, trochę pogiętych luf. Jest też prawie cały MG, pół lornetki, monety, mnóstwo drobiazgów. Wszystko pogięte i pomieszane. Gospodarz miesza kaszubski z polskim . Podobno po wszystkim przetoczył się T-34. Strzelali do niego jacyś gówniarze z panzerfaustów, ale łapska tak im się trzęsły, że na trzy strzały żaden nie trafił. Do dzisiaj widać, że róg stodoły połatany jest innym materiałem. Potem długo stała tam woda, a potem to już tylko, czasem jakiś kawałek metalu. Syn gospodarza zna się z Sebą.
Kugelvagen musimy upchnąć w pace na skos, wrzucamy drobiazgi. Kawałek dalej topimy w stawie amunicję. Potem ogień, kiełbaski, smakująca gumą herbata z termosów i piwo. Para z oddechów i dzika radość ze zwycięstwa. Wóz wolno jadący przez noc, wszyscy śpią ściśnięci i przytuleni. Za oknem w ciemności migają drzewa.

*

czwartek, 8 lutego 2007

Baca w ekstazie


W cieniu nawet latem można spotkać
tu śnieg. W cieniu wiele rzeczy
potrafi przetrwać bardzo długo.

(Gaiman)

We wtorek film. Film bardzo długi, dłuższy z każdą minutą oglądania. Film pełen długich korytarzy i wąskich mieszkań. Nie pamiętam tytułu, ale jeśli trafi wam się coś, co ma napisane na pudełku, że jest skrzyżowaniem Oldboya z Fightclubem to w żadnym razie nie oglądajcie. W ostatecznym porywie sennej desperacji Pazurzasta przydryfowała na stare, obrotowe krzesło, które zasiedlałem moim subtelnym ciałkiem. I uwaliła się na mnie namiętnie, przymknęła kocio oczy, westchnęła, po czym krzesło złożyło się pod nami z suchym trzaskiem, mumii wujka Feliksa wypadającej z szafy.
Śnieg jest u nas ostatnio zjawiskiem efemerycznym i chwilowym, z reguły to cienka świeża warstewka, z której po paru godzinach pozostaje tylko wilgoć. Odprowadziłem Małą i wracając przez jeden z licznych miejskich parków, rozciągającym się nad jednym z licznych starych cmentarzy, trafiłem na nasze ślady sprzed parunastu minut. Wieczór, cisza, drzewa, światło latarni i te dwa idące obok siebie ślady na świeżym śniegu, który niedługo zniknie.
Lubię kolor neonu Multikina na tle nocnego nieba. Zawsze gdy wracam do domu z centrum, albo od Szponiastej liczę czas tramwajami. Trzynastka co 20 minut.
Wczoraj urządziłem urodziny. Dałem własnoręcznie zrobiony sernik i kazałem go jeść gościom pod groźbą śmierci. Dan przyniósł spirytus, Void ciasto cappucino, które obficie pokrywała bitą śmietaną z pojemnika o dildowatym kształcie. Wyładowałem plecak łupami, poczęstowałem Awarii spirytem, Dostała w nakrętce, wypiła pół po czym parsknęła wokół kroplami, które złuszczyły politurę na stole.
Dziś w empiku będzie Jacek Dehnel, pseudopoeta piszący dla krytyków, arogancki dupek i zdrajca Miasta, wycierający warszawskie bruki swoim pedalskim wdziankiem. Niestety nie będę tam mógł przybyć na czas, dałem więc Lenn pisemne upoważnienie, żeby napluła mu ode mnie w oko.
I tyle, wieczorem znów zejdzie się towarzystwo, zapewne zamówimy pizze z czymś strasznym i śmierdzącym, wtopionym w ser i będziemy oglądać kolejne odcinki "Dextera".
Wczoraj oficjalnie potwierdzono, że Bałtyk przybiera najszybciej ze wszystkich mórz świata, a Miasto jest najbardziej zagrożonym miastem Europy. Jeżeli nasi władcy nie zaczną już teraz budować wałów, bram przeciwpowodziowych i przepompowni to do końca wieku w centrum będzie metr wody. Ostatnio często myślę o przeprowadzce na południe, gdzieś w okolicę Wrocławia, postawieniu sobie domu w jakiś chaszczach i codziennym budzeniu się na moim własnym, prywatnym kawałku świata.

*

wtorek, 6 lutego 2007

W pól do pierwszej


W bibliotece padła młoda kobieta. Ugięły się pod nią nogi. Leżała ocierając się o krawędź histerii, zaplątały się wokół niej bibliotekarki. Ujmowały delikatnie jak cenną książkę. Ktoś chwycił płaczące dziecko i zabrał dalej, żeby nie widziało matki.
I tak, mąż w Holandii, nie czuć ciała, nie ma do kogo zadzwonić, jedzie karetka, a co z dzieckiem, co z wózkiem... Bibliotekarka podała mi książki, poprosiłem też o plecak, który został po drugiej stronie. Nie miałem ochoty nad nią przechodzić.
Ojciec w Rosji, pisze, że kawę i rogalik zapłacił 6 dolarów. Ja kupiłem sobie Panzer Kampf Wagen - Panter, w celach rozrywkowo higienicznych.
Jutro urządzam w herbaciarni urodziny, jestem tuz po rachunkach, początek tygodnia skażony więc dość intensywnym a nerwowym organizowaniem pieniędzy. Dziewiątego kończę kolejną dziesiątkę. Statystycznie jestem w połowie życia. 3szklaneczki postawiła mi drinka zwanego z nieznanych przyczyn "Kaligarii", a który dostają przy specjalnych okazjach tylko znajomi lokalu i powiedziała, że następny taki postawi na stypie po mnie. Wszyscy składali sobie kondolencje i wspominali co bardziej kompromitujące momenty mojego życia. Kaligarii wypiłem, nie krzywiąc się, żeby im nie dać satysfakcji, zionąłem ogniem i kazałem iść do diabła.
Seba opowiadał po raz dziesiąty jak robiliśmy kolesiowi kanapę z gąsienicy od T-34. Wspomnieć należy, że gość otrzymał to za co zapłacił, czy mu się na tym wygodnie siedzi to już zupełnie inna historia.

*

czwartek, 1 lutego 2007

Tachionowe łabędzie


Przemijamy szybciej niż jesteśmy w stanie pojąć po co się pojawiliśmy. Zimowe niebo jest głębokie i przejrzyste. Wilgoć zmywa z niego pył. Zimą gdy wieczorami świat pustoszeje i cichnie, gdy jest mniej ludzi, pojawia się więcej gwiazd. Za zimno i za mokro by usiąść w piasku. Ziemek idzie obok i w podnieceniu opowiada czym zastąpili klocki hamulcowe w służbowym Lublinie. Patrzę w górę i czuję jak śnieżny dysk Drogi Mlecznej przecina moje ciało. Mimo wszystko nie potrafię uwierzyć, że to skumulowane piękno jest jedynie sumą wszystkich odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie ludzie zadali czy też zadadzą wszechświatowi. Odpowiedzi stworzonych w procesie pytania... Gdy tak idę zapadając się przy każdym kroku w piasku, gdy słyszę trzask miażdżonych podeszwą muszli jakie wszystkie oceany świata wyrzucają na brzeg od mileniów, to wierzę. Wierzę, że jest zawsze o jedno pytanie za dużo.
Nienawidzę strachu jaki jest w ludziach. Nienawidzę strachu, który każe Awari samookaleczać swoją duszę i promować siebie jako rozedrganą galaretę. Nienawidzę strachu, który każe Kerremu obudować się bastionami arogancji i zaślepienia, karze bronić swoich pozycji, choćby to miała być kupka psiego gówna. Nienawidzę strachu, który szepcze mi ciągle do ucha bym odcinał się od świata, od rzeczywistości, bym ograniczał bodźce, bo tak mniej boli. Nasz strach zmienia nas w żywe trupy.
Całe życie spędziłem na walce z samym sobą. Kiedyś myślałem, że walczę ze światem, ale to nie była prawda. Całe życie walczyłem by przekroczyć siebie, by mimo bólu odczuwać jak najwięcej, zawsze chciałem żyć naprawdę, a nie jak większość ludzi, oddających większość odpowiedzialności za swoje życie w ręce swoich zakładów pracy i instytucji. Zawsze chciałem czuć jak najwięcej i być odpowiedzialnym za siebie. Od zawsze toczyłem w sobie wojnę.
Za kilka dni stuknie mi trzydziestka. Moim problemem jest to, że nie wiem czy w tej mojej odwiecznej wojnie wygrywam czy przegrywam...

*