piątek, 30 listopada 2007

Lala


„Wszystkie anioły są straszne”...
„Napisałam to na śniegu daleko stąd”...
„Nie wystarczy powiedzieć jestem, trzeba być”...
Pomieszane treści mkną przez moją głowę nad ranem jak fala uderzeniowa. Wyrzucają mnie w przedświt wraz z dźwiękiem domofonu babki, która stoi na dole przed drzwiami i czeka, aż ktoś wniesie jej siaty z zakupami.
Dehnel siedzący przy swojej babce „jak przy zachodzącym słońcu”. Zawsze uważałem go za urodzonego dupka i untermensza polskiej literatury, a tu taka niespodzianka. Oczywiście zawsze istnieje możliwość, że tak jak w wierszach, które pisze chyba tylko po to by pokazać ile przeczytał i jakie intrygujące, skomplikowane słowa zna, czy jak w telewizyjnych szoł w stylu Michała Wiśniewskiego, zwyczajnie promuje samego siebie i eksportuje swoją domniemaną niezwykłość. Może zwyczajnie grzeje się w cudzym blasku, przysuwa się do kogoś, w kim rzeczywiście jest światło po to by wyraźniej było widać jego własne światłocienie. Może, choć osobiście wolę wierzyć, że tak nie jest. My prości kafelkarze generalnie to wierzymy w ludzi i bestie.
Gdybym dziś spotkał Pana D pewnie zapytałbym go: Czy babcia jeszcze żyje? Ponieważ teraz dzieje jego babci są też częścią mojego życia, a pytanie o jej los stało się dla mnie istotne.
O ileż ciężej przeżywa się straty, o których się czyta, gdy nie można pocieszyć się, że to tylko fikcja. Choć jak to stwierdził Gaiman: przy nieskończonej liczbie światów równoległych wszystko staje się nie tylko możliwe, ale wręcz nieuniknione. W tym sensie każda strata jest prawdziwa, każdy bohater powieści gdzieś umarł naprawdę. Abstrakcja? Zawsze wierzyłem, że ludzki umysł jest zbyt prymitywny by wyobrazić sobie coś, co nie istnieje.
A może samo wyobrażenie sobie czegoś jest aktem kreacji, powołującym to coś do życia? Jak w tej opowieści, w której sam sposób postrzegania ludzi, obserwujących coraz dalsze gwiazdy organizował wszechświat zgodnie z naszą ludzką logiką i ograniczonym zasobem zmysłów, unicestwiając równocześnie miliony cywilizacji i miliardy istot wielowymiarowych. Taka mała wariacja na temat zasady, że obserwacja zmienia obiekt obserwowany.
Ostatecznie obcy odcięli pewnej nocy Ziemię od reszty wszechświata i z nieba na zawsze zniknęły gwiazdy.

*

wtorek, 27 listopada 2007

Ciemnoskórzy byli i złotoocy


-Ja to pamiętam zimy. Zaspy półtora metra
i zamarźniętya po horyzont zatoka.
-Odkąd się urodziłam jest ciepło.
-Rzeczywiście, hm... zastanawiające

(My)

Czytał ktoś z was „Kroniki Marsjańskie” Bradburego? Ja wiele razy. Mają w sobie coś z pieśni, z wiersza, w który niepostrzeżenie wplata się letni zmierzch ponad otwartą przestrzenią. Taki z fioletowo – błękitną mgiełką, odległymi światłami i dobiegającą z daleka, lekko przytłumioną muzyką, przy którejś ktoś tam tańczy, bawi się i całuje.
To bardzo elfie opowieści, piękne do bólu, smutne i okrutne. Czasem gdy idę ulicą, słucham radia albo ludzi, łapię się na zadziwieniu jak niesamowicie nasza fantastyka, 10 000 wymyślonych światów, przesiąka w naszą rzeczywistość. Czasem odnoszę wrażenie, że jako gatunek jesteśmy na ciągłym, narkotycznym głodzie mitów.
Cień opowieści i nostalgia. Niewypowiedziany smutek i tęsknota, które tkwią w każdym z nas. Wszyscy chcemy „Czegoś Więcej”, wszyscy pragniemy legend o minionym pięknie i wspaniałości. Pragniemy podnieść z ziemi garść aksamitnie miękkiego popiołu i rozetrzeć go sobie na policzku.
Ogromna bryła Kościoła Mariackiego srebrzyła się w księżycowej poświacie. Orion powrócił w chwale wraz z jesienią. Na myślach osiadała marznąca mgiełka naszych oddechów.
Na balkonie knajpy o włoskiej nazwie i suficie pełnym twarzy, rodziła się nowa opowieść. Czy stanie się legendą? Czas pokaże.
Pełgające płomyki świec wydobywały z ciemności twarze. Podobno na analogicznym zebraniu na Śląsku, kilkanaście godzin wcześniej, było jasne neonowe światło i ludzie pod krawatem. Jak to ktoś zauważył: specyfika miejsca. My jesteśmy miejscem podskórnych ruchów, czarnych swetrów, wielkich słów formułowanych szeptem w ciemności. Miastem świec i katakumb.
Nowa gazeta ruszy najpierw w sieci, potem na papierze. Będzie medium otwartym na każdego, kto zechce się przyłączyć. Pierwsza gazeta tworzona przez czytelników.
Tylko ja i Marzan piliśmy piwo. Trzon kadry, który przybył na spotkanie z Wawy cieszył się, że w „redakcji” będzie tylu gratkowiczów. Jeszcze o tym nie wie, ale będzie ich znacznie więcej. Gdy Happiest Girl rozglądała się lekko zdenerwowana po tej zbieraninie radiowców, DJ’ów, dziennikarzy i blogerów, ja , siedząc tradycyjnie lekko obok i przeżywałem lekkie de javu. Kiedyś dla parunastu tysięcy ludzi byłem „chwilową legendą”, kiedyś istniała Gratka, drukowany, cotygodniowy czat, który był moim naturalnym środowiskiem bytowania. Teraz czuję się, jakbym po długiej wędrówce przez zieloną, wilgotną dżunglę, pod nie przepuszczającą światła kopułą liści, zobaczył przed sobą plamy jasności i poczuł w nozdrzach zapach sawanny.

*

sobota, 24 listopada 2007

Płoń, płoń barko moja nad koryta dnem


Borys poznał ostatnio rodziców swojej lubej. Lubą ochrzciliśmy: Pazyfea. Imię z tradycjami, stworzone jeszcze w słodkich czasach edukacji masowej w szkole nr 20 przez Raczka. Tamta Pazyfea charakteryzowała się specyficzną urodą, oraz wymiarami 96 –96 –96, czyli tak zwany: kloc. Gdy ujrzeliśmy Pazyfeę II, wspomnienia nadpłynęły jak żywe.
Na szczęście czego natura poskąpiła w wyglądzie z nawiązką nadrobiła w neurologice i babsko jest wredne, agresywne i sympatyczne, czyli broń doskonała. Najpierw cię zniszczy a potem przeprosi. Poza tym pije więcej niż Seba, a raz wywlekła z kabiny i pobiła tramwajarza, który miał ramie jak ja nogę, tak więc w naszym gronie wzbudza poważanie, dogłębny szacunek czasem też przerażenie.
No ale miało być o rodzicach. Borys wystartował do Wielkiej P, dla żartu, na imprezie i w Stanie. Gdy rano się obudził, żarty się skończyły, bo gdy dostał się już w jej mocarne łapska to go nie wypuściła, a że ma staroświecki pogląd na stosunki damsko męskie biedak musiał przejść całą klasyczną gehennę zalotów z pełzaniem u stóp rodziców włącznie. Matka była zachwycona bukietem, ale jeszcze bardziej widokiem Borysa na kolanach, zwlekała więc dobrą chwilę, nie biorąc kwiatów i przyglądając mu się z góry z błądzącym, czy też jak to stwierdził później roztrzęsiony, z obłąkanym uśmiechem psychopaty. Starszy nie czekał, tylko wyrwał mu z omdlałych rąk flaszkę i udał się do kuchni.
Podobno potem przy kolacji, gdy zrobiło się swojsko a Borys stracił czujność, Matka stwierdziła , że w końcu wreszcie będzie teściową, o czym zawsze marzyła, i nareszcie będzie mogła zużyć odkładane przez lata pokłady złośliwości. Ja będę ćwiczył pierdołowatość – podsumował Ojciec – A ty trenuj wtrącanie się.
Biedne Borysiątko, w związku raczej się nudzić nie będzie. Gdy piszę te słowa pijemy za jego żałosną wpadkę i jako prawdziwi mężczyźni zarzekamy się, że nam by się to nie zdarzyło. Poza tym my byśmy się Pazyfei nie przestraszyli! My byśmy jej nawrzucali!
A teraz kończę bo Wielka P zaraz tu będzie a nie chcę by mnie przyłapała z paluchami na klawiaturze.

-Ostatnio wykrzyczałem w końcu NIE!
teściowej prosto w twarz...
-O rany, a kiedy?
-Gdy powiedziała: wyłaź spod łóżka tchórzu

*

wtorek, 20 listopada 2007

Żadna ściana nie będzie zbyt twarda


-Pana reputacja pana wyprzedza
-Która?

(Ringo)

Przecież nie pytam Cię czym jesteś. Akceptuję Cię Taką/takiego jakim jesteś. Absolutnie nie obchodzi mnie kolor twoich oczu.
Całuję piasek, wystawiam się na wiatr. Kaligrafuję jak Yeats, swe imię na wodzie. Usiłuję pisać dla samego pisania. Dla czystej przyjemności, ale pod skórą drży ciągle napięcie oczekiwania: no kiedy wreszcie znowu będę sławny?!!
Diabeł we mnie chce podbić świat.
Bezruch i oczekiwanie. Idealna charakterystyka. Czuję jak więdnę wystawiony bezwzględnie pod termojądrowy żar moich myśli.
Wiszę w ciemności pod gwiazdą i słuchając Sisters of Mercy myślę, że człowiek niszczony zawsze cofa się we własną przeszłość, w miejsce które dobrze zna, gdzieś we wnętrzu własnej głowy.
Tymczasem zawsze mam prześlizgującą się nieopodal codzienność.
Gdy go poznałem, przedstawił się jako Tapicer. Tak zresztą wszyscy na niego wołali, jak w Death Proof: ...spytaj kogo chcesz. Ej ty, jak się nazywam?! – Kaskader Mike – Widzisz...
Tapicer jeździł po betonowych drogach do Konigsbergu po papierosy i przewoził je tysiącami w tapicerce i siedzeniach. Dowiedziałem się wczoraj, że z pół roku temu zjechał z drogi. Jedno drzewo ściął, na drugim się owinął. Spalił się, czyż to nie piękna ironia losu?
Na jego grobie, w święto wszystkich zmarłych znajomi zostawiali paczki napoczętych papierosów.
Marzan chciał żebym pojechał z nim na otwarcia Muzeum Gottenhaven, nie miałem czasu teraz żałuję. Był tam Mniejszy Kaczor, prezydent. A ja nie skorzystałem z okazji przekazania mu kilku ciepłych słów od ekipy z mojego końca śwaita.
Na imprezie Starszy opowiadał o swoich przygodach w Azerbejdżanie. Jego walizka właśnie wędrowała z Paryża przez Mauritius do Moskwy, gdy on rozmawiał z polskimi ministrami i wiceministrami, z ministrem rosyjskim i fiszami azerskimi. Bywał na rautach, bankietach i prowadził polskie stanowisko na targach, a wszystko to w krótkiej koszulce i niebiesko-seledynowym ocieplaczu...
Jakiś gość podszedł do niego , bo jak powiedział, chciał posłuchać polskiego języka. Bardzo tęsknił za Polską, Przez ponad 20 lat był zołnierzem Soviet Army, który tam stacjonował.
Z kolei inny Azer, stwierdził: Mieliszcie teraz u wladzy Kaszyńskich. To ci co ukradli kszężyc,
. hy hy hy. A terasz macze Tuska, a to Kaszub. Jak widzać nacja kaszubska wszędzie jeszt, sorry, jest wszędzie znana, rozpoznawana i kochana.
W końcu z Moskwy nadszedł radiogram, że znaleźli tam walizkę. Starszy był już na tyle zuzyty, że dostał lekkiego schizo, że “radiogram” oznacza, że w walizce znaleźli pluton albo co.
Trzy razy jeździł przez pół Baku na lotnisko, nie wolno było tam wchodzić z zewnątrz, ciągle go spławiali. W końcu dostał naszej słynnej kiszczakowej kurwicy, wpadł jak bomba na lotnisko. Wyskoczył na niego jakiś kurdupel w ruskiej furażerce i zaczął drzeć się: paszał won. A na to stary na pół hali po rusku: SWOŁOCZ!!! Ja za 15 minut spotylam się z twoim ministrem! To ty paszał won itd.
Podobno facet maszerował biegiem. Starszy wparował do pomieszczeń ochrony, rozpędzając tłum dwumetrowych typów w panterkach po całym lotnisku. Walizka znalazła się po siedmiu minutach.

-Jak brzmi nasze motto, chłopcy i dziewczęta?
-Żaden plan nie przetrwa kontaktu z wrogiem!
-A kim jesteśmy?
-Wrogiem!

*

piątek, 16 listopada 2007

Matowy odblask w krzakulcach pod Lubawą


Kraje bałkańskie wciąż cierpią
z powodu upadku Cesarstwa
Rzymskiego. Upłyną jeszcze
setki lat zanim zapłacimy za
upadek Imperium Sowieckiego

(Eco)

No i kolesie zostawili mnie samego. Borys i Siergiej pojechali polować na Tygrysy gdzieś pod Lubawą. Podobno Niemcy wycofując się zimą zostawiali tam uszkodzone wozy, które z upływem czasu zanurzyły się w torfowiskach.
Tłumaczyłem szponiastej, że Tygrys to święty grall poszukiwaczy, ponieważ na całym świecie nie ma ani jednej, nie uszkodzonej sztuki. W ogóle mało kto może pochwalić się wczesnym Tygrysem, częściej trafiają się King Tigery. Szliśmy tarasem u podnóża Góry gradowej, zapadał wieczór a wszystko opatulała lekka, srebrzysta mgiełka. Nie ma liści, a zmierzch zapada wcześniej, tak, że przypadają na niego godziny szczytu. O tej porze roku Miasto wygląda najpiękniej, a intensywny ruch i światła zmieniają je w metropolię. Rozmarzyłem się nieco i zacząłem się rozwodzić, jakby to było fajnie mieć takiego Tygrysa w ogródku. Pieścić, go i malować...
... w czerwone i różowe tygrysie paski – Dokończyło moje mordercze maleństwo, które ostatnio, na moją nierozsądną uwagę, że koty lubią szczury, odpowiedziała, że misie lubią miód i w związku z tym zawiesi mi ul nad łóżkiem, ale w tedy spać ze mną nie będzie...
Seba z kolei odpłynął na tej swojej panamskiej trumnie do ciepłych krajów, żeby znowu złapać trypla od którejś z smukłych czarnulek, które ścigają łodziami statki po rzece.
Już z trzy razy przywoził trypla i pochodne, ale nigdy nie przywiózł malarii. Mimo to, krew chodzę oddać zawsze w jakiś miesiąc po jego wyjeździe.
Puste Brzeźno żyje ostatnio z irlandzkich pieniędzy, na zewnątrz co jakiś czas pojawia się niespodziewanie śnieżna breja w której brodzę w moich dziurawych jak rzeszoto butach. Jak zapewne się domyślacie, nie wychodzę ostatnio zbyt często.
Od dziś mamy nowy rząd. Oczywiście nasz były pseudopremier, z podwójnego wytrysku, kaczyński, nawet na koniec nie potrafił wykazać odrobiny klasy i powstrzymać wrodzone tchórzostwo i uciekł przed Tuskiem zostawiając mu list.
Hmmmm, list pożegnalny. Może ta prawicowa kanalia pójdzie się utopić?
I tyle na dzisiaj. Czekam na Szponiastą. Wypucowałem się, ogoliłem, wypachniłem. W kuchni czają się już na patelni warzywa z bazylią i tymiankiem. Uroki wolnego piątku przed pracującym weekendem.

Zespół Trąby Jerychońskie
Jedyny koncert w mieście!

(Dan)

*

wtorek, 13 listopada 2007

Czym byłaby Solidarność bez stanu wojennego


To miejsce wygląda jak pobojowisko.
Plaża Omaha duszy

(Eldredge)

Przyjemny półmrok, deszcz dzwoniący o parapety, lodowaty, listopadowy wiatr. Uwielbiam takie dni. Usankcjonowany pobyt w domu, nic nie muszę i nie mam z tego powodu poczucia winy. Bo przyczyny bezruchu są ode mnie niezależne.
Gniew, deszcz i dudniący Manson. Czytam X-manów z 92. Dark Phoenix niszczy krążownik Shi’ar. Kapitan Juber krzyczy przez nadświetlne łącze do cesarzowej: Lilandro! Widzisz to?!... Za nim na tle rozgwieżdżonej przestrzeni rozlewa się obraz ognistego ptaka o skrzydłach wielkości galaktyk
Nagle zrobiło się dziwnie. Niedzielny wieczór. W domu na rozstajach ja, Marzan i Dan pijemy za Wolną i Niepodległą. Po intensywnym przeszukiwaniu szafek uzyskaliśmy pod szkło suchy chleb i konserwowe ogórki. Wódkę zapijaliśmy zieloną herbatą filtrowaną z fusów.
W tle adekwatna muzyka przerywana nagraniami historycznych przemówień. Bezruch, krąg żółtego światła, kuchenny stół i refleksy szkła w opróżnionych butelkach. Przebrzmiewają „Legiony”, teraz mówi Piłsudzki, potem Bek. Kolejne szkło i już robi się gęściej, Starzyński mówi z bombardowanej Warszawy. I nagle ostatnia audycja Polskiego Radia... Mówimy do was po raz ostatni. Wojska niemieckie wkraczają do Warszawy. Pozdrowienia dla żołnierzy walczących na Helu. Niech żyje Polska!... i ze zdartej płyty rozbrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego. A my znieruchomiali próbujemy przedrzeć się do naszego miejsca i czasu, bo tutaj kończy się świat i czuć wstrząsy spadających nuklearnych bomb.
Poniedziałkowy ranek był oczywiście potworny. Czułem się jak Hiroszima po zawarciu bliższej znajomości z Enolą Gay. Ślady po ojcu rozrzucone po domu. W niedzielę wrócił z Azerbejdżanu, zjadł obiad i pojechał na jakieś targi na Kaszubach.
Dzwonił i opowiadał o odysei swojej walizki, która w oderwaniu od właściciela dotarła przez Paryż na Mauritius, a potem niczym pratchettowski bagaż ścigała go przez wszystkie porty przesiadkowe, by dogonić go w końcu w Baku na dwie godziny przed wyjazdem.

Opowiadali nam o czerwonym Kapturku,
ale słowem nie zająknęli się, że babcia
była wilkołakiem

*

czwartek, 8 listopada 2007

Wznieść się ponad stratosferę płytkich myśli


Zapaliłem trzeciego papierosa,
ale zamiast się zaciągnąć, po
prostu trzymałem go w palcach.
Zastanawiałem się jak dużo cza-
su zajęłoby mi wypełnienie ca-
łego nieba dymem. Nieśmiertelni
myśląc w ten sposób nie zawsze
żartują.

(Swainson)

Wyobraź sobie, facet pracujący w fabryce broni biologicznej, wraca do domu i w czasie rodzinnej kolacji zaczyna kaszleć...
Ta skoncentrowana, intensywna cisza.
Muszę wstukiwać notkę ręcznie u Awari, bo zamordowałem kolejną myszkę. Wybrała naprawdę niewłaściwy moment by mnie zawieść i pozostał po niej postrzępiony kabel i kilka płytkich wgłębień w politurze szafki.
Rozsadza mnie nieukierunkowana wściekłość, dni są szare i nie do zniesienia, dopiero wieczory przynoszą ulgę.
Miasto roziskrzone w jesiennym mroku. Na lśniącym od tysięcy kropel chodniku plamy w kształcie liści. Powietrze świeże i wypełnione ruchem.
W głównej sali Ratusza Staromiejskiego stare drewno, przydymiony marmur i obrazy królów malowantch na desce. Adamowicz prezydencił okolicznościowo, grono profesorskie gmatwało rzeczy proste, Niemiec z książką wydobywał Gdańsk z mitów, a Marzan w debacie z Pawłem Huelle nawrzucał mu od oldbojów.
Potem gorąca herbata na chory żołądek, ciepło i opowieści ulicznych weteranów.
Milord prowadził kiedyś niesamowite sesje na Franc Helbe Plac. W swojej warzywnej budzie przy minus 12.Para buchała mu z ust a on konsekwentnie jechał po kolei przez bestiariusz. Podobno doszli do litery P. Przy D podobno było mnustwo demonów.
Dan dorwał kiedyś jego sesyjne zeszyty. Gość był tak drobiazgowy, że rozrysował sobie nawet tabelki przwdopodobieństwa zajścia gracza w ciążę. Wyliczenia w jakiej pozycji jest większe prawdopodobieństwo zapłodnienia.
Potem jeszcze opowieść o sąsiedzie z domków, który brał udział w bitwie o Monte Casino i stwierdzim, że należy mu się renta i status kombatanta. Tyle że był w wermachcie, w tej jednostce spadochronowej co to trwała tam do końca. Od naszych urzędów nic nie dostał, ale przekierowali jego sprawę i kasę wypłacił mu Reich.

*

wtorek, 6 listopada 2007

Towar gryziony należy do gryzanta


-O jaka ciepła rączka. Mmm, mmm, kłap, kłap...
-Aj, kochanie, ty tak zawsze. Zaczyna się od
mmm mmm, a kończy na... na...
-Zęboczynach.
-Właśnie, dziękuję.

(My)

Kurcze, sylwester w Egipcie jest tańszy od sylwestra w polskich górach, a tam, jak to stwierdził ktoś w radiu Zet, przynajmniej można się poopalać z piramidami na wierzchu. Tu z kolei przypomina mi się zasłyszany sposób na stwierdzenie, że mamy do czynienia z kobietą – gdy podchodzi się do człowieka, to kobieta zaczyna się wcześniej.
Umarł Robert Jordan, twórca „Koła czasu”, jednej z najciekawszych i najbardziej rozwleczonych serii fantazy. Każdym kolejnym tomem trzaskał kasę na zniecierpliwionych milionach, które chciały wreszcie poznać finał makiawelicznej fabuły. Nie skończył, teraz w drodze do piekła towarzyszą mu przekleństwa rozwścieczonej rzeszy fanów Smoka Odrodzonego. Chyba zaczynam rozumieć niedopieszczenie akolitów „Diuny”, pozbawionych duchowego przewodnictwa Herberta. Ogólnie sytuacja jak w tym starym, dziesięciominutowym kawale:...te wszystkie żółte kuleczki były mi po...- i umarł...
W niedziele lało. Starszy wyruszał akurat do Azerbejdżanu ( macki naszego rolnictwa sięgają coraz dalej), wyleciałem z domu z jego tobołami tak jak stałem, w szarych dresach i włochatych, pazurzastych kapciach, typu „erotyczne sny Godzilli”. Postałem sobie trochę pod tym wodotryskiem, a wracając zostawiłem na schodach intrygujące, szlamiaste ślady. Tak sobie myślę, że jak jakiś nękany przez moją bezlitosną babkę lokator zobaczył te ślady to pewnie sobie pomyślał, że dosięgnęła ją w końcu jakaś kanałowa sprawiedliwość.
Jeżeli już przy potwornościach jesteśmy, ostatnio wybudziłem się w środku nocy. Coś mnie swędziało na policzku przejechałem więc w półśnie ręką... Rozplaskując wielkiego, tłustego, włochatego pająka. Resztę nocy spędziłem dość schizofremicznie.
A żeby już i schizofremicznie skończyć. Wpadam wczoraj do Borysa, gdzie miała na mnie oczekiwać nasza wesoła gromadka. Miało być piwo, przywiezione świeżo z Irlandii, Słota metsiorka Seby, której mroczne dredy, czarne koronki i obwisłe piersi wszyscy znamy i kochamy, oraz tajemnica. Wtaszczyłem się na drugie piętro w bloku, drzwi uchylone a zza nich dobywa się subtelny zapach kremowanych masowo na patelni szprotek, do których Seba ma dziwną słabość. „Wchodzę”, krzyczę wpadam do pokoju a tu trzech świrów, z puszkami w rękach i uśmiechami od ucha do ucha siedzi na, tak na oko dwustukilowej, ubłoconej bombie lotniczej, spoczywającej pośrodku dywanu. „Wychodzę” stwierdziłem wykonując w drzwiach zwrot z elementami akrobacji. Dopiero na parkingu zdołali mnie dogonić, żeby powiedzieć, że to tylko skorupa...
Ładunek przesypali do słoików i poustawiali w piwnicy pomiędzy ogórkami...

*

sobota, 3 listopada 2007

Topor – strefa erogenna na ciele nowoczesnej sztuki


Biada ci wzbudzić gniew
w ludziach cierpliwych.

(John Dryden)

W grobach neandertalczyków sprzed tysięcy lat znajdowano resztki kwiatów. To przypomina mi starutki wiersz Marzana publikowany jeszcze w Gratce:

Napisanie jest w księdze paleolitu,
Sto tysięcy lat przed Chrystusem
umarł neandertalczyk.
Przetrwały kości i kamień
do krojenia mięsa
To co nieśmiertelne przepadło
Czy umiał śmiać się, bać piorunów,
opowiadać mity?
Tego nie wiedzą izotopy węgla

Święto zmarłych dopadło mnie tradycyjnie na absurdalnym zajęciu grabienia lasu. Posprzątałem liście z grobów, ojciec poustawiał świece – na grobie dziadka, tradycyjnie po marynarsku, czerwone na lewej, zielone na prawej burcie. Przetaczaliśmy babkę po tarasach Srebrzyska, zostawiając na zimnych kamieniach kolejne, pełgające kamyki milowe. Na Srebrzysku staję czasem na dnie którejś z dolin, po których biegną główne aleje, zadzieram głowę i patrzę do góry na konstelacje kolorowych gwiazd, błyszczących niespodziewanie wysoko pośród wirujących liści.
Zimą tutejsze groby zmieniają się w karmiki. Nie raz i nie dwa znajdowaliśmy w śniegu ślady sarny, która wpadła na goździki czy inne chryzantemy. Ostatnio pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć zdjęcia satelitarne Polski, robione w nocy po Wszystkich Świętych.
W tym roku pogoda była piękna, zachodzące słońce rozzłociło szczyty drzew, zmierzch wlewał się powoli błękitem w doliny. Wracając zboczyliśmy trochę, żeby przejść obok grobu Nikosia.
A tymczasem w prasie same ciekawostki. „Młodzież Wszechpolska będzie zlikwidowana”, pisze gazeta. Aż mi się miło zrobiło od rozlicznych skojarzeń, a nuż będzie jak w “Psach”: noc, las, dwie kompanie, worki z pisakiem...
Ach, i Rosjanie nakręcili za grube miliony „1612”, film o wyrwaniu Mateczki ze szponów polskiej magnaterii. Rolę głównego hetmana – siepacza, o łysej pale i nastroszonym wąsie odegrał Żebrowski. Nasi polecili go ruskim wychodząc z założenia, że skoro ma być już wredny to niech przynajmniej będzie przystojny. Jak film się kończy? We wczorajszej Wyborczej jest absolutnie genialne zdjęcie, które to obrazuje, aż je sobie wyciąłem w celu wklejenia do notesu. Wam nie będę psuł niespodzianki.
Swoją drogą już nie mogę się doczekać, kiedy nakręcimy „1920”.
Dochodzi pierwsza. Wkrótce objawi się u mnie Pazurkowata i zrobi się gorąco i mokro... Znaczy się upichcę jej naleśniki z mięsem i pikantny rosołek do popicia. Potem pewnie pójdziemy na plaże porzucać emerytkami pomiędzy fale, brzeźnieńskie potwory będą aportować. No dobra zaczynam mieć fazę, to przez skomasowaną mieszankę chilli, pieprzu, czekolady i koli. Podobne rzeczy objawiają się zwykle u mnie strachem przed otwarciem garnka z bigosem tudzież niechęcią do dotykania surowych jajek.

Moje pragnienie: nie licząc
światła słonecznego, marzeń
i zdrowia – pełna znaczenia
rozmowa z przyjacielem,
który ma czas

(Taala)

*