Za drzwiami kręcą się starsi, którzy spędzili ostatnie 25
godzin powracając z subkontynentu indyjskiego. Wyciągają z walizek łupy i
poutykane wśród ciuchów opowieści. Podobno obok białego Tadź Machalu miał być
drugi matowo czarny. Nie zdążono, dzieło pozostanie na zawsze niedopełnione a
świat piękny w swym nieskończonym biegu ku doskonałości.
Ostatecznie może to i lepiej, doskonałość to przecież
ostateczna granica. Za nią nie ma nic, nic co można by jeszcze osiągnąć, nic za
czym można by tęsknić. Doskonała jest śmierć.
Ale od początku. Tydzień zaczął się przyziemnie, znaczy się
je leżałem na ziemi, ewentualnie pełzałem sobie pojękując, tudzież charcząc. Od
11 lat nie miałem poważnego zatrucia żołądkowego, gdy więc się pojawiło to
powetowało sobie za wszystkie czasy. Nie wiem, co to było, mało ostatnio
jadłem, więc może pełen obiad i ciastka wszamane z okazji wizyty Pazurkowatej,
okazały się zbyt wielkim obciążeniem, a może miało to związek z tymi
„wczorajszymi” muszelkami z mięsem kurczaczym, które Lenn dała mi w słoiku po
kremie? Któż to wie. Noc w każdym razie spędziłem upojnie na sedesie, dzierżąc
bohatersko w drżących rękach przepełnioną miskę.
Sobotę przeleżałem jak trup, w niedzielę zaś zwlokłem się z
barłogu i zabrałem za mycie podłóg, dywanów, mebli i zmywanie fantazyjnych
wzorków ze ścian. Potem poszedłem na umówione spotkanie do muzeum.
Bujało mnie jeszcze dość widowiskowo. Rubensy i Memlingi
migotały lekko w oczach, a ja spędzałem czas w upiornej ciszy koncentracji,
żeby żadnego z nich nie zarzygać. Mimo
to wyjście było udane, choć potem w herbaciarni zabrakło mi odwagi by coś
zamówić.
Dotarłem od kolesi powracający z Irlandii na zew Tuska,
replikę karabinu M-40 naturalnej wielkości. Wtorek spędziłem na grabieniu liści
i strzykawek w otoczenia domu, szybkim montażu 4 okien i wizycie u sióstr,
gdzie obejrzeliśmy jakiś przeraźliwy, chiński film historyczny, w którym
wszyscy mieli nieruchome twarze. Gdy wróciłem nie było prądu i przekroczyłem
północ w pełgającym świetle 15 świec.
W środę dotarliśmy wreszcie punktualnie do herbaciarni.
Ostatnio tak zapatrzyliśmy się ze Szponiastą w migoczącą, starą kopię Skrzypka
na dachu, że spóźniliśmy się półtorej godziny. Awari zszokowała wszystkich
przychodząc w krótkiej spódniczce, przyznać należy, że kończyny dolne ma
jeszcze całkiem niezłe.
Dzwonił Marzan, uczestniczył w jakiejś dyskusji o poezji z
Odiją w Radiu Plus. To nowy cykl audycji, w których udział bierze publiczność.
M mówi, że wchodzi sobie na salę patrzy a tam wpatrzeni w niego magnetycznym
wzrokiem siedzą na widowni jego studenci... Mignął mi też gdzieś ostatnio w
telewizji.
Podobno Seba dowiedział się o naszym sprzeniewierstwie i
widziano go ostatnio jak krążył z saperką po wydmach.
Byliśmy z Pazurkowatą na „Mgle”. Amerykańskie filmy zawsze
opierają się na indywidualizmie i przedsiębiorczości jednostki, w tym filmie
właśnie te cechy prowadzą bohatera do upadku. Zdaje się, że miało nas to
zaszokować, nie udało się. Za to można było się pośmiać z wrodzonego debilizmu
amerykanów, którzy nie potrzebują wroga by mordować się i palić się żywcem.
Przed kinem wpadliśmy na Kubika i Podwiązkę, co zdecydowanie
uratowało dzień. Po 9 latach chodzenia zaczynają powoli myśleć o małżeństwie.
Kątem oka spojrzałem na moją Lady, ale nie wyglądała na zachwyconą tą ideą,
poza tym zdaje się że podobne rozwiązania nie leżą w jej naturze dzikiego
drapieżnika.
Koniec tygodnia przyniósł mi rodziców, oglądanie filmów i
zdjęć oraz normalne jedzenie. I tyle, czas zacząć nowy.
*