środa, 26 listopada 2008

My Polacy kąpiemy się w żelazie


To błąd w Tao. Chiński mur
nie tylko bronił ale i więził.
Nie może być wolnym ktoś
kto wyrzeka się działania.

(Moore)

Mój ojciec przywiózł ze sobą w piątkowy wieczór śnieg. Całą noc z nieba padał lód dzwoniąc w blaszane parapety. Nad ranem przyszły burze. Flesze błyskawic wypełniły biały pył wewnętrznym światłem.
Potem wszystko stopiło się i zamarzło i znowu stopiło i znowu zamarzło i tak aż do teraz. Marzy mi się prawdziwa zima, prawdziwy śnieg. Nie było go u nas od lat. W snach wędruję białymi tunelami ulic. Biel tłumi dźwięki a powietrze jest przejrzyste. Po przebudzeniu zaś oscyluję pomiędzy zeszkleniem świata a stanem permanentnej breji.
Najchudsza z Herbaciarek, ta co twierdzi, niesłusznie, że ma kościsty tyłek, podgrzewa co jakiś czas elektryczny czajnik, by potem grzać się dociskając go sobie do brzucha. Widok jest rozczulający, gdy tak siedzi maksymalnie owinięta wokół ciepła.
Przeprowadzam się na dniach. Jestem zdenerwowany. Wciąż mam za mało kasy. Bletsien! Co ja pieprzę?! Przecież zawsze jest za mało kasy. Wzbogacam się intelektualnie oglądając Resident Evil, Piąty element i Lejdis. Ten ostatni oddaje niemalże chaos napędzający płeć przeciwną.
Moi starsi parę lat temu płynąc po Jangcy robili zdjęcia bawiącym się nieopodal statku rzecznym delfinom. Dzisiaj gatunek ten nie istnieje. W jakimże niesamowitym wszechświecie istniejemy. Wydaje nam się, że istnieje jakaś stałość, jakaś normalność. Hołdujemy jej, wierzymy w nią. Jesteśmy najbardziej niesamowitym z gatunków. Gatunkiem, który w samym środku eksplozji potrafił wynaleźć nudę.

Seks oralny, jak to robić? Jeśli mamy
suchość w ustach, gdyż zwykle pijemy
wino na randce, dobrze mieć wodę. W
trakcie oddychać przez nos. Nie trzeba
połykać, ale warto, bo to dla niego naj-
bardziej spektakularny afrodyzjak. Poza
tym ma dużo mikroelementów, witami-
nę C, cynk, endorfiny działające przeciw-
depresyjnie. Ma tylko 5 kalorii, czyli tyle
co 2 Tik-Taki.

(Polityka)

Chyba zacznę sprzedawać to w tubkach)

*

piątek, 21 listopada 2008

Le petit asholl


- Poproszę księgę skarg i zażaleń
- Nie mamy, ale dla pani możemy
 zamówić.

(Dialogi empikowe)

Ktoś ostatnio opowiadał w herbaciarni jak u znajomych mąż asystował przy porodzie. Gdy na koniec doszło do szycia, mąż rzucił lekarzowi przez ramię, że „może by tak dodać jeszcze ze dwa szwy”...
Nie dzieliłem się z wami zdaje się wrażeniami z Festiwalu Najgorszych Filmów Świata. Otóż dokładnie w chwili gdy wygasły światła, niczym westchnienie pradawnego oceanu ozwał się gremialny odgłos otwieranych puszek, a zaraz po nim ogólny śmiech tych wszystkich, którym się wydawało, że będą tacy dyskretni. Gumowe potwory w rolach gumowych potworów okazały się wybitne, a Giron walczący z Gamerą, tak jak to stwierdził prelegent przed seansem, miał rzeczywiście wygląd jedyny w swoim rodzaju. Całość okraszały kultowe teksty w rodzaju: Doskonale, a teraz wyjedzmy im mózgi by przyswoić ich wiedzę...
Wczoraj za to, oglądaliśmy u Sióstr rozszerzoną wersję Hancoka z wytryskiem dziurawiącym dach oraz przyniesiony przez Lenn „Crank”, z tym gościem z „Transportera”, któremu zaaplikowano truciznę spowalniającą akcję serca, więc aby przeżyć musi dostarczać sobie wodospady adrenaliny. Film zadżebisty, a końcowa scena z telefonem rozgrzewa pompkę do czerwoności swą cudowną absurdalnością. Jeśli dostanę jakiegoś nieuleczalnego paskudztwa z radością sam to powtórzę.
Dziś natomiast Miasto tkwi w dolinie pomiędzy chmurami. Mamy chmury płynące z prawej i z lewej, ale samo Miasto sunie pod błękitnym niebem, w złotym splendorze rozwiewanej powoli wiatrem jesieni. W nocy za to ciągle pada, powietrze robi się przejrzyste, światła odbijają się w mokrych asfaltach i bruku. Deszczowa woda podtapia ulice i czarne fale, wzbudzane przejazdem samochodów, biją w plaże zabłocone chodników. W powietrzu czuć już śnieg i robi się strasznie dużo miejsca na wyobraźnię.

W naszym mixerze
zmiksujesz nawet
szynę kolejową...

(Mój starszy porażony reklamą)

*

środa, 19 listopada 2008

Królowa jest tylko jedna


- Czy macie jakieś ciekawe książki
 o encefalografii mózgu?
- Nie, same nieciekawe...

(Dialogi empikowe)

Amerykańska astronautka jest pierwszą kobietą, która zgubiła torebkę w kosmosie. Już się zaczyna. Ciekawe czy w środku były kluczyki od wahadłowca?
Ciśnienie tańczy sobie radośnie. Skacze w górę i w dół, a ja jem już chyba więcej Ibupromu niż chleba. Zrobiło się też zimno, a wczoraj wieczorem opadły na ziemie pierwsze nieśmiałe płatki śniegu, by po chwili stopić się ze wstydu. Zbieram intensywnie kasę na przeprowadzkę, przez to brakuje mi wiecznie na wszystko. Dziś będę płacił w herbaciarni w dwudziesto groszówkach.
Dzięki Texxowi odkryliśmy, że odbywa się jeszcze Temple of Ghots, najbliższe jest 12 grudnia w Uchu. W stanie ogólnie wskazującym acz radosnym ustaliliśmy gremialnie, że wybierzemy się tam mrocznym stadem. Muszę tylko namówić Marzana, by zgodził się przyjąć potem imprezę do siebie. No i oczywiście skołować Szponiastej jakąś długą czarną kiecę i koronki... Nie ma ktoś czarnych firanek?
W nocy śniła mi się Matka Boska, taka jak stoją zazwyczaj w przydrożnych kapliczkach. Rozłożone ku dołowi ręce, błękitna szata, aureola z gwiazdkami. Tylko, że ta moja ze snu miała czerwone, gorejące oczy, których spojrzenie czuło się po wewnętrznej stronie skóry.
Zaczęli robić główny dach Św. Katarzyny, a ja postanowiłem skonsumować w końcu owoc granatu. Zostałem zaskoczony ogólnie rzecz biorąc przez strukturę wewnętrzną owocu, oraz ilość soku. Ostatecznie postanowiłem się nie przejmować i pod koniec wyglądałem jakbym kogoś zagryzł.

- Czy macie coś odpowiedniego
 dla dwuletniej dziewczynki?
- Nigdy nie byłem dwuletnią
 dziewczynką, ale zawołam
 kogoś kto był. Kamil!

(Dialogi empikowe)

*

niedziela, 16 listopada 2008

Obudź mnie, gdybyśmy mieli umrzeć


- Zostaniesz tu
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś niezawodny

Byliśmy niedawno u Krzyśków na gofrach. Gofry tradycyjnie robione są tam w piwnicy. Krzysztof jako mistrz ceremonii dokonuje wtajemniczenia nowych akolitów. Smaruje z pietyzmem tłuszczem gofrownicę, leje ciasto a następnie woła ofiarę i zamykając klapę mówi: trzymaj tę wajchę, cokolwiek by się działo... i ucieka. Chwilę później gofrownica zaczyna się trząść i z sykiem rzyga parą na boki i charka dookoła surowym ciastem.
Nadciąga wieczór. Wchodzimy ze Szponiastą do Samu. Drżącymi z lekkiego delirium dłońmi wyciągam kasę by zakupić w monopolowym Ibuprom, a tu jakiś typ o zagubionym wzroku patrzy na mnie z rozpaczą i pyta: Panie a teraz to jest wieczór czy ranek?
Gość wydostał się niespodziewanie z etylenowych oparów na powierzchnię rzeczywistości, zobaczył na budziku szóstą i myślał, że to już czas do roboty. Gdy udzieliliśmy mu niezbędnych informacji, zapakował wprost do torby 6 Voltów i udał się uspokojony i pogodny w kierunku bliżej nieokreślonemu miejscu konsumpcji. A my kłusem dopadłszy przystanku pomknęliśmy przez noc listopadową w kierunku centrum, gdzie mieliśmy rozwijać się kulturalnie podczas seansu filmowego w Domu Harcerza, o wiele mówiącym tytule „Zabójcze ryjówki”. Kasy otwierali za 15, byliśmy za 25 i już nie było biletów. Pogrążeni więc w żalu i rozpaczy zakupiliśmy bilety na niedzielny pokaz filmu „Gamera kontra cośtam” i poszliśmy na poszukiwanie jakiegoś przyjaznego lokalu. Ostatecznie zaanektowaliśmy piętro u Aktorów i piliśmy stadnie a wesoło aż po ostatni tramwaj.

*

środa, 12 listopada 2008

Chatka kopulatka


- Kto by chciał zabić karła?
- Na przykład mój ojciec,
dał mnie do straży przedniej
- Zrobiłbym to samo, mały
człowieczek z wielką tarczą.
Doprowadzisz ich łuczników
do szału.

(Martin)

Marzan pisze, że śpi pod otwartym, górskim niebem. Prawdziwy z niego Dziki Człowiek Gór. Czasem odnoszę wrażenie, że rozwód to najlepsze, co spotkało go w życiu.
Wczoraj Miastem szła parada. Ludzie jeszcze się nie przyzwyczaili. Parada dość nieporadna, dezorientujące przerwy i denerwujące przestoje. Parada z samej idei to zabawa dwustronna, widzowie cieszą się i bawią z paradującymi, tymczasem widownia stała w milczeniu, jak na jakimś freek show. Ludzie stali, patrzyli, czasem ktoś zrobił zdjęcie. Myślę jednak, że na stulecie niepodległości będziemy już nieco innym narodem, pod warunkiem oczywiście, że nadal będziemy niepodlegli.
Tymczasem mieliśmy Sobieskiego z Marysieńką w otoczeniu husarii, amerykańskich marines i Piłsudskiego w otoczeniu Hallerczyków. Sunęły stare samochody i ryczały Harleye. Na hondzie siedziała szprycha w skórach a spelującą literki harcerską gówniarzerię prowadziła drobna harcereczka o tak fenomenalnym biuście, że jeszcze strzelają mi ścięgi w karku. Na wyciągnięcie ręki od nas przeszedł Adamowicz, z drugiej strony pełzł Głodź może to i dobrze bo mógłbym napluć na buty temu złodziejowi parków. Równym krokiem dudnił oddział partyzancki i reprezentacyjne jednostki Wojska Polskiego.
Krążyliśmy potem z Krzyśkami w ostrym słońcu uwieczniając cyfrowo wysokie detale kamienic. Pokazałem im szczyty rynien w kształcie żuka i żaby na Powroźniczej. Okazało się, że dalej jest jeszcze śmieszniej, bo ktoś zrobił szczyty wyglądające jak zegar z kukułką czy głowa słonia.
Potem weszliśmy sobie na przedproże ratusza, akurat w momencie, gdy na Długą wkroczyła parada. Stałem tam tak sobie dociskając do boku Lady Pazurek i przyjmowałem defiladę na moją cześć. Krzychu zrobił mi niezłe zdjęcie od tyłu, jak stoję unosząc rękę na tle gęstego tłumu. Taki ze mnie przypadkowy Duce.
Później była szarlotka z domową bitą śmietaną w posiadłości mojej Lady, Appelseed 2 u sióstr i jakaś kreskówka o rudej która biegała z pochwą by włożyć do niej magiczny miecz.

Jęzory płomieni strzeliły w niebo
by polizać brzuch nocy

(Martin)

*

czwartek, 6 listopada 2008

Płoń w środku, niech blask twoich oczu ogrzeje powietrze


- Przyprowadziłeś tu złodzieja?
- W zbyt przejrzystej wodzie
  nie ma ryb...

 (TV)

Skłębiony błękit przelewa się z góry przez szarość. W Stanach mają czarnego prezydenta, my mamy ciemnego. Samoloty spadają znów w dół na płatki lotnisk. Umarli wstają nocami by nucić cicho znane standardy pośród rzeźbionych kamieni lapidarium.
Miękko opada szery śnieg popiołu ze spalonych skrzydeł, gdy przenikam przez brukowane uliczki przy Polibudzie. Istnienie w tym miejscu i czasie nie ma głębszego sensu, patrzę przez chwile w rozmigotane okno Dana. Oddycham nocą. Noc przynosi mi zawsze ulgę, to zdaje się jeden z objawów depresji.
Tymczasem mam spalone oczy, białe strupy kruszą mi się ze zmarszczek. Poparzenia mają jednak charakter wewnętrzny. Tłumię w sobie chęć odwetu, wrodzoną radość z czynienia prostego zła. To naprawdę przygnębiające, że będąc dobrym czuję się niezrealizowany.
Każdy ma jakiś cel dla którego istnieje, może niektórzy powinni być źli, przecież dobro bez zła nie miałoby sensu, nie istniałoby. Postępując uczciwie i akceptowalnie czuję się dogłębnie nieszczęśliwy a jestem zbyt niecierpliwy by wdrożyć się w rolę tła.
Męczy mnie właściwe zachowanie, dbam o przyjaciół, co jest nawykiem z czasów Gratki, ale prawda jest taka, że z natury jestem samotnym wilkiem i czasem duszę się gorącą rządzą by ich krzywdzić. Sprawiam więc wrażenie wyzerowanego, powstrzymuję agresję i złośliwość, przez co brak mi już siły na zaangażowanie i radość. Czasem myślę, że warto byłoby wszystko spalić, ci którzy zostaliby przy mnie otrzepując się z popiołu byliby tymi, którzy potrafią kochać mnie takiego jakim jestem.

*

sobota, 1 listopada 2008

Strach w oczach przeznaczenia


Powtórzcie na jutro
ciosy mieczem - będzie
test z patroszenia

(Ci koszmarrrni Celtowie)

Zastawiony stół na imieninach taty Szponiastej. Klopsiki w pieczarkach i panga w galarecie. Ruszając w trasę musiałem wziąć pod uwagę oficjalność imprezy i przewidywaną po niej tułaczkę. Wychodząc obrałem się z koszuli i nasunąłem na siebie mój miękki, upstrzony powypalanymi dziurami golf. Odprowadzałem przez noc Avatara. Oboje w długich czarnych płaszczach z połami powiewającymi wokół nóg, wyglądaliśmy jak para żydów z jakiejś gotyckiej diaspory.
Potem zmienna trajektoria przez nocną sieć miasta. Nim nastała trzecia spenetrowałem, bawiąc się w chowanego z ochroną, wymarłe skrzydło stoczni, odlałem się na koło transportera opancerzonego przy Muzeum Solidarności i rozgadałem o ezoteryce i kryształach z prostytutkami przy dworcu. Strach pomyśleć co niektóre chowają w stanikach.
Obudziłem się skostniały w śpiworze na szczycie bastionu Żbik. Długo patrzyłem na leżące w dole pośród złotej mgiełki Miasto. Popatrzyłem też na piętrzący się za liniami fos blok Lennonki, zastanawiając się, czy nie wprosić się na śniadanie.
O dwunastej bujającego się nad czekoladą z miętą w herbaciarni dopadły mnie Dannonki (Dan&Lenn). O 16 zaś wpakowałem się w Olivie do kolejki jadącej do Gottenhaven. Marzan zrobił żurek i podał go w talerzach, w których monsieur Palikot z pewnością zdołałby zaserwować świński łeb. Słuchaliśmy jazzu i monologu Konja o kocie Antku i spuszczaniu się na twarz kurwiszonowi z Army of Lovers.
Potem był Blues Club, dobre piwo w dobrym miejscu i koncert Haydamaków w Uchu, który podgrzał krew i wypełnił duszę łomotem. Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu widziałem rokową solówkę na akordeon.
Potem zaś zaśpiewały pod sceną dziewczyny i zrobiły to tak, że wspomnienie o tym zatrzymam zasuszone pomiędzy kartami mojej pamięci na zawsze.
Tuż przed koncertem skonfliktowałem się z Castro, kolesiem Marzana, przywlókł ze sobą jakąś pannę ze Śląska i najwyraźniej chciał przed nią dobrze wypaść... wypaść w każdym razie. Kłótnia była przedziwna, ponieważ ani jej specjalnie nie prowokowałem ani nie kontynuowałem. Odniosłem wrażenie, że Castro toczy monolog w swojej głowie, wypowiadając na głos swoje kwestie. Jechał mi sienkiewiczowską staropolszczyzną, splagiatowaną zresztą żywcem z trylogii. Chyba najbardziej zirytował się, gdy orzekł, że „jesteś chamem”, a ja ochoczo to potwierdziłem, uprzejmie się przy tym kłaniając. Na koniec stwierdziłem, że jego zachowanie wydaje się być nieadekwatne do sytuacji, wtedy zerwał się, chwycił niewiastę pod pachę i zrejterował w jakiś ciemny kąt. Wszystko to odbyło się dość szybko i niespodziewanie. Zostaliśmy z M zdziwieni nieco przy stole i zaczęliśmy się wspólnymi siłami zastanawiać, czy aby się nie przejąć. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że to nie pierwszy taki przypadek w karierze tego osobnika, a wydarzenie miało charakter humorystyczny, ponieważ nieczęsto zdarza się zaobserwować połączenie furiata i safanduły. Jedyne co nie jest śmieszne to to, że gość uczy historii w szkole i strach pomyśleć co taki mały, apodyktyczny prymityw może zrobić tym wszystkim, chłonnym umysłom.
Do domu dotarłem ostatecznie w poniedziałek po południu, przemoknięty i z lekka dygoczący. Mówię wam mało kiedy spanie we własnym łóżku i najzwyklejsza w świecie herbata smakowała tak dobrze.

Filimonow jest cudownie miękki,
Wspaniale pracuje udami

(relacja z olimpiady)

*