wtorek, 30 sierpnia 2005

Zobaczyć, znaczy przestać wierzyć


Moraliści zarzucają baśniom, że uczą dzieci, że istnieją
potwory. A to nieprawda, dzieci wiedzą, że potwory
istnieją . Bajki uczą je, że potwory można zabić.

W kampanii RPG Void, Daniel jest zwiadowcą. Jest zwiadowcą fenomenalnym. Nie dlatego , że jest taki czujny czy zaradny, o nie... Daniel jest wyjątkowy, ponieważ wiadomo, że jeśli Void rzuci kośćmi „na wydarzenie”, a w okolicy jest jakiś wyjątkowo wielki i przerażający potwór, to Daniela z pewnością znajdzie.Nabijaliśmy się, że Dan wędruje sobie lasem, a za nim podąża wielki klin wygłodniałych stworów bijących się o swoją kolejkę. Gigantyczne pająki, stado latających , morderczych wiewiórek (maj fejwryt! coś jak killer rabbit z Monthy Pythona, „O jaki śliczny, biały króliczek argh!!!),ostatnio ogromna glizda...ależ ona jest roślinożerna - stwierdziła Void. A Dan na to - Jasne! Słoń też jest roślinożerny...
Właśnie, jeśli już przy glizdach jesteśmy. Istnieje dawny (jak dawny?) spór o to czy jeśli nikt nie zaobserwował zajścia jakiegoś zjawiska, to czy można uznać, że rzeczywiście się zdarzyło . Dam tu wyświechtany przykład drzewa, które pada w lesie, ale nikt tego nie widzi, ani nie słyszy. Czy jeśli nikt tego nie zaobserwował, to ten fakt zaistniał?
Siedziałem czekając na resztę kompani pod Sobieskim, patrzę, a tu na chodniku przede mną skręca się gąsienica. Po krótkim rozważeniu, czy warto ratować ewentualnego szkodnika, stwierdziłem , że nie mam ochoty siedzieć i gapić się jak wije się na słońcu. Wziąłem ją na liść i rzuciłem w trawnik...
...po czym odruchowo, rozejrzałem się szybko dookoła . Dobrze, nikt nie widział, znaczy nic się nie stało... Fakt, że studziesiędziokilowy, ubrany na czarno typ o owłosionych nogach , przeniósł na liściu, przez plac w środku miasta, centymetrowej gąsienicy pozostał niezauważony. Nie zdarzył się więc, dla nikogo oprócz mnie i gąsienicy. Rzeczywistość jest wspaniała!
A poza tym okazało się że nie ma prądu. Okazało się w momencie , gdy przygotowywana, pieczołowicie przez ostatnie 20 minut pizza znalazła się w elektrycznym piekarniku. Taka gotowa pizza, której nie można upiec to widok niezwykle frustrujący. Jak myślicie , co w takiej sytuacji mógł zrobić wieńczący 6,5 miliona lat ewolucji Kiszczak? A jakże! Poćwiartowałem cholerę i usmażyłem na patelni...

*

piątek, 26 sierpnia 2005

A śpiewak przecież był sam


Poszedłem spać o 3 a wstałem o 7, więc jeśli ktoś oczekuje dziś wylewności i elokwencji z mojej strony to niech się odwróci i odejdzie , zanim sprzedam mu kopa.
Stałem wczoraj z 8 metrów od Jarre i machałem dwoma wystawionymi paluszkami. Powietrze wypełniały słowa Kaczmarskiego i było tak pięknie, że pękało serce.
Gdy na telebimach zrobionych z całych budynków pojawiły się błękitne fale oceanu, przez cały plac przeszło głębokie, stutysięczne westchnienie.
Rozświetlony dźwig wyjeżdżający zza hali wyglądał jak trójnóg z wojny światów. Nie jedyne to takie skojarzenie. Gdy wracaliśmy potem przez noc, szliśmy jedną z głównych arteri miasta, wypełnionej dziesiątkami tysięcy ludzi wędrujących, niczym lemingi, w kierunku morza. Zajmowali jezdnię ,trawniki , tory tramwajowe i chodniki a pośród nich grzęzły nieliczne samochody. Dzisiaj Gdańsk nie zasnął. Sama ta noc była jak sen.
Jeśli oglądaliści relację w tv, to nic nie zobaczyliście. Gdyby TVP robiło relację z końca świata, to wyszedły inspirujący dokument o zapierającej dech w piersiach skali w rodzju "Życie seksualne paralityków" albo "Co chciałbyś wiedzieć o glukozie, ale bałeś się zapytać". To oni powinni płacić nam abonament za oglądanie. Nie wspomnę już o gównianej jakości obrazu i ustawieniu kamer typu: Dużo publiczności, trochę sceny i fajerwerki lecące do góry i tajemniczo znikające poza kadrem. Cała relacja była pozbawiona choć odrobiny ekspresji orginału, coś jak porównanie trupa z żywym człowiekiem. Na miejscu , każdy kolejny punkt programu zaskakiwał, w tv wszystko co najlepsze rozmiędlili, albo nie pokazali. Za to wielokrotnie można było zobaczyć jak Jeam Michel poprawia włosy.Ach!
Bilet wkleiłem do notesu. Wychodząc przeprowadziłem kobiety przez stare , robotnicze dzielnice. Ucięte jak nożem w różnych niespodziewanych miejscach. Gdy za komuny rozbudowywała się stocznia to pochłaniała dziewiętnastowieczne kwartały budynek po budynku. Dziś w czasach "Po stoczni", mamy tam pustynię gruzu i stali.
Meandrując odprowadziłem Maleństwo do domu i z drapiącym od kurzu gardłem powlokłem się ku wybrzeżu. W domu obejrzałem wszystko raz jeszcze na video.
Gdy zaczynali grać mury, z tysiącami innych uniosłem ku górze rękę z ułożonym z palców V, i krzyknąłem do Tau: Zawsze chciałem to zrobić!!!". Moje pokolenie dostało kilka minut tego, czego odmówiło nam życie i historia, dostaliśmy kilka minut prawdziwego, dziejowego przeżycia i wszyscy przez chwilę byliśmy razem.

*

czwartek, 25 sierpnia 2005

Powrót kota


To nie boli. Czuję jak dzielisz mnie ze mną . Wyrastasz mi pod żebrami. Zatrzymujesz w oddechu cała przestrzeń jaką potrzebuję do lotu. Dobrze , już przestaję. Sam przecież mówiłem, że najpiękniej pisze się o miłości, która umiera.
Jawność zabija wszelką inwencję.Trzeba pilnować każdego słowa by kogoś nie zraniło. A ja potrzebuję powietrza, wiatru na twarzy i zapachu dymu. Ścieżek żłobionych przez pot w sadzy pokrywającej twarz i krwi na ostrzu. Potrzebuję krzyku i zatracenia.
Tymczasem czuję jak skrupuły kastrują ten blog. Obciążony bagażem wątpliwości bije ciężko skrzydłami, pozostając wciąż na ziemi. Nigdzie nie poleci.
Jestem zmęczony myśleniem i przewidywaniem. Jestem zmęczony słuchaniem i głęboko rozczarowany, że niejaki Lomax mnie nie zaatakował. Czuję się zlekceważony i niedopieszczony. Potrzebuję walki, chcę czuć smak surowego mięsa między zębami.
Tabletki przeciwbólowe i odkładany sen zmieniają świat w bezustanne brzęczenie. Chcę jasności, męczą mnie niuanse. Chcę wojny, ale na tym małym światku, który zamieszkuję, wojna niesie ze sobą zbyt wiele kosztów. Trzy wulkany i róża, krzyż samolotu na piasku pustyni, wąż i wszystkie baranki świata pozamykane w skrzynkach farm hodowlanych. Chcę stąd odlecieć.

*

wtorek, 23 sierpnia 2005

Noszenie Ciebie Pazurku to prawdziwa przyjemność


Pazurek - Misiu...
Ja - Od razu dodało mi to sił.
Pazurek - Mój ty niedźwiedziu!

Lato kończy się . Wytrąca się złotem na twojej skórze. Skrzy się na delikatnym puszku włosów, niedostrzegalnym w zwykłym świetle. Czuję pod palcami chłód piasku i ostre kawałki betonu. Morze szepcze swe odwieczne opowieści, a złota ścieżka mknie po wodzie przez zatokę , aż po płynących przez złotą mgłę wzgórz. Uśmiecham się do Ciebie, jeśli to nie jest szczęście, to nic takiego nie istnieje.
Nektarynki zapijane reedsem. Zdjęcia zatrzymujące nas w pół ruchu na taką , czy inną wieczność. Wreszcie zmierzch pośród gwaru i świateł na pętli trzynastki. W Brzeźnie kończą się wszystkie drogi.
Wymiana myśli jest znacznie szybsza niż wymiana genów. Tworząc język i kulturę wyprzedziliśmy wszystkie pozostałe gatunki. Wszechświatem zawładnie ten , kto szybciej wymienia informacje.
Myślę o zbyt wielu rzeczach na raz. Nie mam czasu. Rzadziej wchodzę w sieć. Myślę o niepokojącej urodzie Bajki i o tym, że dawno nic jej nie napisałem. Ale to w sumie takie uspokajające w niczym nie brać udziału, tylko poddać się czyjejś narracji. Dziś zapoznam się z matką Pazurka. Przeprowadzamy dziś stadny najazd na pazurkowaty dom w celu oglądania filmów na wideo. Tak na tym szlachetnym, magnetycznym nośniku wypieranym przez cyfrowe barbarzyństwo...Prawdziwy ze mnie medialny Jedi.
Gdańsk po jarmarku jest szaro błękitny i cichy. Wszystko dzieje się wolniej. W herbaciarni jesteśmy tylko my . Wszystko dzieje się w jednej chwili, w elektrycznych impulsach przeskakujących z neuronu na neuron. Mam w sobie cały świat. Wszystko jest efektem mikrosekundy pracy mojego mózgu. To wspaniałe uczucie.
Dla każdego z nas rzeczywistość, czas, świadomość jest czymś innym. Inaczej widzimy, myślimy i rozumujemy. Dla wygody tylko krążymy wokół usypanej z piasku lini, powszechnie znanej jako „norma”. W każdym z nas śpi uśpiony, inny wszechświat. Czyż to nie cudowne? Patrzę znad parującej herbaty w twoje oczy i widzę tam wirujące gwiazdy.

Ziemia się kręci
Jesteśmy w pułapce
Atakuje nas ciężarem
Szamoczemy się w klatce
Pulsujących kiloton

Nikt nie wie więcej
Niż musi wiedzieć
Wszyscy jesteśmy zamknięci
W grobach grawitacji

(Ptasiek)

*

czwartek, 18 sierpnia 2005

Ar Megido


Po zakończeniu ostatecznej wojny, pokrytą popiołem powierzchnię oceanu przecina ostatni ludzki okręt, krążownik klasy Apocalipse. Wszystko przykrywa radioaktywana mgła i właściwie nic już nie widać, tak jakby naprawdę nic już nie istniało. Mgła jaśnieje, rozlegają się głosy trąb. W tym pustym, cichym świecie ich głos odbija się od osmalonych zboczy gór, zwęglonych lasów i opustoszałych murów miast. Bóg postanowił zmknąć świat, ale ludzie jak zwykle nie zgodzili się z nim i postanowili walczyć - tacy już są.
Okręt toczy pojedynek z Bogiem. Wszystko spowija błękitna mgła, pośród niej stoi gigantyczna kobieta o włosach splątanych z cummulusów. Okrywa ją długa szata z fal i wodorostów, nad równiną jej brzucha widać cienie przepływających rekinów. Między palcami przeskakują jej błyskawice, puste oczodoły lustrują przestrzeń pełne wirującej nieskończoności. Jej słowa słyszane są wszędzie, wibrują echem w każdym atomie.
Smugi kondensacyjne pocisków tną niebo na kwadraty, wszystko zagłusza wizg dział elektromagnetycznych i rozświetla blask ukierunkowanych wiązek energi.
Człowiek po tym jak zabił się sam stoczył ostateczną wojnę ze swoim Bogiem, ale tym razem miał czym. W chwili śmierci ludzkość dorównała mocą swemu Stwórcy.
Trzecia nad ranem budzi mnie sms, to Mała przypomniała sobie o czym rozmawiała z Lennonką. Wczoraj byliśmy w galerii na Witkacym i sztuce socrealizmu. W pamięci pozostał portret Stalina na tle jutrzenki. Na tle tego całego różu , w białym mundurze i z łagodnym uśmiechem wygląda jak anioł. Tylko anioł czego...Z Witkacego zostało spojrzenie pewnych, młodych oczu, młodych w latach 30, ale dzięki kilku pastelom, utrwalonym na wieczność. Utrwalenie spojrzenia, nie oczu, ale właśnie spojrzenia, uważam , za rzecz wielką. Obok obrazów opisy tych samych osób wzięte z książek Witkacego, zabójcze. Na każdym obrazie zapisane skróty, substancje pod których wpływem był w tym danym momencie twórca. Mnie osobiście urzekła mieszanka: piwo, wódka, kokaina.
Lato świetliście wycieka z miasta, wytargowałem niższą cenę za kamienne koty dla Lennonki, która niechcąco kupiła żelków za 3 i pół dychy. Potem musieliśmy to wszystko zjeść.
Wieczór w herbaciarni tłumny, pełem zapachów, rozmów i wina. Pazurek po raz pierwszy w swej historii wykazała symptomy względnego upojenia. Wędrowaliśmy śmiejąc się po rozsrebrzonych brukach pod jej dom. A księżyc wzszedł jasny i ogromny.
Spytacie co w takim razie z tym okrętem, i z tym Bogiem? Nie wiem. Nie tu i nie teraz. U nas ciągle dobro przeważa zło, a ja osobiście nie wierzę by jakiekolwiek zło mogło okazać się trwałe. Nie dajcie się więc oszukać , gdy ktoś wam wciska kit , że jest źle, że wojny, głód i wieloryby. Tego wszystkiego jest mniej niż było kiedyś , to tylko media stają się coraz lepsze. Żyjemy w złotym wieku, a świat jest dokładnie taki, jacy wy jesteście.

*

wtorek, 16 sierpnia 2005

Nic to


Izraelici na pustyni Negef przeprowadzili udane próby z polami siłowymi. Oznacza to kolejną rewolucję w prowadzeniu wojen, ponieważ odpowiednie rozwinięcie tej technologii może zepchnąć do lamusa tradycyjną artylerię, pociski kinetyczne, eksplodujące, rakiety, a nawet broń nuklearną. Sytuacja w której jeden chroniony polem człowiek rozwala korpus czołgów przestaje być taka niedorzeczna.
Tu na zasadzie skojarzeń przypomina mi się starą historia z czasów jednej z wojen arabsko - żydowskich. Nie pamiętam nazwiska, ale był taki izraelski żołnierz, który dowlekł się uszkodzonym czołgiem na szczyt wzgórza i sam przez kilkanaście godzin powstrzymywał atak wojsk arabskich. To właśnie zawsze podobało mi się u Żydów, ich beznadziejne walki okazywały się często skuteczne, a ich bohaterzy nie wyścielają masowo cmentarzy tylko żyją i można napić się z nimi piwa w Tel Awiwskiej knajpce.
Dziś rano obudziło mnie radio wiadomościami o tym cypryjskim samolocie, który ostatnio się roztrzaskał. Podobno większość ludzi na jego pokładzie nie żyła już przed katastrofą. Mimo upadku i pożaru niektóre ciała przetrwały nienaruszone , bo były zamarznięte na kość.
A teraz rzeczywistość. Łażąc w niedzielę po mieście widzieliśmy z Małą 17 kobiet w ciąży i w jarmarkowym tłumie próbowało mnie rozjechać 15 wózków. Przedtem przez cały rok widziało się na ulicy może z dwie zaciążone kobiety. Świetnie będzie kto miał kolonizować Białoruś. W mieście było tyle koncertów i imprez, że właściwie latało się od jednej do drugiej. Ze mszy w św. Mikołaju, rozedrgani jeszcze tembrem chóru, wpadliśmy w koncert grupy Egri Bikaver grającej z wykopem na butelkach. Chłopaki dali czadu, mieli kamizelki i cylindry oraz panią dyrygent, która kłaniając się widowni ujawniała światu swój wątły biust. Rozświetlone różowo stoczniowe krzyże ściągnęły nas na baletowo teatralne obchody 25- lecia. Popatrzyliśmy na panny młode tańczące ze śnieżącymi telewizorami. Gdy przekraczaliśmy wygięty łuk mostu za naszymi plecami , nad stocznią rozkwitły porozświetlane grzyby dymów i zawyły syreny.
W domu Maleństwa zastaliśmy demony seksu i ciasto cytrynowe. Demony były już raczej senne a ciasto nadal dobre, mimo braku proszku do pieczenia. Czekają na tramwaj w samym środku wieczoru łowiłem „Noc Komety” wyśpiewywaną przez Budkę Suflera, na Placu Zebrań.
Piszę dzisiaj troszeczkę inaczej, ale właśnie skończyła mi się depresja i jestem nabuzowany energią. Na krawędziach pola widzenia tańczą mi różowe kręgi, mam chęć wrzeszczeć i biegać, mam ochotę zerwać komuś twarz, mam ochotę posłuchać Marylin Mansona, może „ odbicie Boga”? W sumie dobrze się składa przez ten okres stazy, w którym byłem w stanie jedynie masowo żreć i czytać, nawarstwiło mi się sporo roboty. Poza tym spotykam się dziś z moim Namiętnym Drapieżcą i będę ganiał po mieście z pietnastokilowym monitorem w objęciach. Tak więc potrzeba ściskanie zostanie tak czy inaczej zaspokojona.
Radio brzęczy Izraelem wycofującym osadników ze strefy Gazy. Zabawne mam tam kumpla, który pisze o protestach Palestyńczyków. Ci rozsądniejsi skapowali się już co naprawdę oznacza likwidacja osiedli, a oznacza wolność , mur i totalną biedę bo 75% pracy mieli Palestyńczycy u Żydów. Teraz gdy Żydzi w końcu się wkurzyli i umywają od całej sprawy ręce, dla ogromnej większości Palestyńczyków nadchodzi dzień sądu. Oczywiście arabscy radykałowie z krwią kobiet i dzieci na rękach cieszą się, czym większa nędza Palestyńczyków tym więcej ochotników do samobójczych oddziałów, którzy obkleją się bombami, aby ich rodziny dostały pieniądze na życie.
Trochę szkoda. Miałem nadzieję , że Izrael nie ustąpi i będzie miał lepsze pozycje wyjściowe w wojnie, która wybuchnie , gdy świat skończy z ropą naftową. Cały Bliski Wschód, wszystkie państwa, rządy i terroryści są finansowani z pieniędzy za ropę. Jeśli ropa się skończy , albo świat przejdzie na inne paliwo, np wodór, To efektem będzie kilkadziesiąt milionów, głodnych ludzi na pustyni. Głodnych i dobrze uzbrojonych.
W chwili gdy realnym zagrożeniem stanie się arabska inwazja na Hiszpanię , Włochy czy Turcję, cały ten liberalny i dumny ze swej pogardy dla walczącego o byt Izraela zachód, ustawi się w kolejce by całować go w dupę.
Oczywiście niektórzy z was zachłysną się czytają te moje dywagacje: jak to tak , Polak broniący Żydów, agresora gnębiącego biednych, krwiożerczych Palestyńczyków...Ale jak dla mnie sytuacja jest oczywista: Izrael jest w analogicznej sytuacji, jak Polska w międzywojniu. Byliśmy otoczeni przez wrogów a naszymi Palestyńczykami byli Niemcy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini. Rzezie na Podolu, były taką ówczesną Intifiadą. Oni wymordowali 80 000 Polaków, my w odwecie wymordowaliśmy 40 000 Ukraińców. Nienawiść do Polski na wschodzie jest silna nawet dzisiaj.
5 milionów cywilizowanych, reprezentujących kulturę , która ma ok 10 000 lat Żydów jest otoczonych przez 90 milionów Arabów, którzy rozpoczęli już z nimi kilka wojen i przy każdej kolejnej szczegółowo opowiadali co zrobią przy tym Żydom. Hitler znalazł godnych naśladowców.

*

sobota, 13 sierpnia 2005

Przeciągi są tu jak do katastrof obraz


W życiu chodzi też o to, aby rzeczy z natury nieodwracalne
robić w odpowiednim momencie
(cyt)

Mój porysowany kadłub przewala się ciężko przez fale rzeczywistości. Rozmazane odbicia gwiazd mkną chybotliwymi smugami po jego obłej powierzchni. Dawno zszedłem z mielizny na który zepchnął mnie wiatr bawiący się w jej włosach. W przeszłość odchodzą sztormy jej słów. Przyszedł przypływ. Uniósł pordzewiałe cielsko z raf. Uchwyciłem nową równowagę na fali, wyrwałem ster z wodorostów, postrzępione żagle znowu łapią wiatr. Pamięć jest kamieniem, który jest we mnie. Twardnieje, tonie we mnie, zarasta mięsem. Oczy wypełnia mi blask polarnych gwiazd, serce uderza o kant stołu, wewnętrznie kąpię się we krwi. Osadza się popiół wypłukany z żył, biorę kurs na południe. Za oknem znowu pada.
Siostra Pazurkowatej uważa, że powinienem zapoznać się z ich rodzicami. Wygląda na zaniepokojoną moim brakiem przekonania, że związek dwóch osób może się toczyć bez społecznych obciążeń. A to wszystko przecież jest umowne. Tłumaczę jej: Wszystkie granice są w twoim głowie. I kładę przyniesionego arbuza obok brzoskwiń.
Dawno temu napisała Ignis: To nie jest prawda, że istnieje tylko jedna złota rybka. Ich jest całe mnóstwo, tyle, że nie spełniają życzeń. Mają wyłupiaste oczy i są strasznie żarłoczne (tzn. zjadają inne rybki zostawiając ogony). Taka proza życia.
Wiedza tworzy wątpliwości. Myślenie jest wrogiem działania. Idioci są zniewalająco pewni siebie. Tymczasem moja babka wychyla się z okna i krzyczy do Panny Pazurek , że jej cytrynowe ciasto było pyszne. Było.
Nie jestem dobry. Nie jestem zły. Jestem kiszczakiem, dostałem od Boga życie, świadomość i talenty. Jestem wdzięczny za to i uważam, że najgorszym grzechem byłoby te dary zmarnować. Nie żyjąc pełnią życia okazałbym niewdzięczność. Nie będąc sobą, nie doskonaląc się nie ucząc się i nie czując, zaprzeczałbym swojemu istnieniu. Staram się nie ograniczać, ale też nie krzywdzić nikogo bez potrzeby. Bóg dał mi możliwość wyboru tworząc diabła, i żadne okłamywanie siebie tego nie zmieni.
Czasami tylko, najczęściej w zimie, staję w mroku i tęsknię, patrząc w rozświetlone okna.

„antyglobaltyzant”

- Zniszczenia wywołane...
- Rozumieć należy...
- Kup naszą...
- Weź
Kolejny skurcz kciuka
Obawiam się że
Nasz świat rozumieć należy
W diagramach siły uderzeniowej
Wydawanych pieniędzy
I zużytej energii

Jesteśmy bardzo głośni

My, my i my
Mnożymy byty bez potrzeby
Zarażeni konsumpcją rozpościeramy macki
Cywilizacji sklepów
Rzesza konsumentów
Kult jednostek
Biotechnologiczni naziści
Pewni misji swojej rasy

Będziemy jeść

Zamykam was w pięści
Umieszczam bomby w jogurcie
Nie potrafię przestać
Się uśmiechać patrząc
Na was krzywo
Podmiejski renegat
Zielonej trawy
Pustą butelką zamierzam się
Na wasz szklany świat

*

czwartek, 11 sierpnia 2005

Jesteśmy władcami świata




W niedzielę marsz Gdańsk - Tczew. Poszedłem w glanach i w domu matka mi się zbulwersowała bo pomazałem całą wannę krwią.
W poniedziałek udałem się z kosiarką w gąszcz, który szczelnie pokrył moje podwórko. Płoszyłem jeże i sroki. Tylko stary, jednooki kocur bez imienia mrugnął na mnie ponuro z parapetu. Udało mi się skosić gruszę oraz stać się inspiracją zmechanizowanej zagłady okolicznej populacji owadów. Sąsiedzi wytoczyli z mrocznych czeluści swoje kosiarki i nim skończyłem ryczała już cała ulica.
Byliśmy bandą w kinie na Państwie Smith, potem wylądowałem u Panny Pazurek, gdzie półnadzy i przytuleni tańczyliśmy w przyjaznym mroku.
We wtorek Wotanica klepnęła mnie w tyłek i nie doczekała się reakcji, za oknami pojawiły się opady przelotne i trwały non stop przez cały czas. Wędrowałem z Maleństwem przez deszcz i zimny wiatr, po zerwanych mostach, zielonymi wąwozami, po nasypie nieistniejącej kolei i podniebnych blokowiskach. Potem zeszliśmy w dół w krainę dziewiętnastowiecznych, czarodziejskich zaniedbań i przez stare parki i ulice na których asfalt kryje uśpione bruki dawnych czasów, do pełnego jarmarku centrum. Po tej całej wodzie, po tym zimnie i wietrze, po tej wszechobecnej szarości, ciepła, sucha i rozświetlona herbaciarnia, herbata tiramisu i cynamonowe ciasteczka były najczystszą rozkoszą. To jest właśnie sens wysiłku, pracy, wędrówki, niewygody. Ta chwila, gdy po tym wszystkim możemy wreszcie usiąść. Herbata, ciepło, cisza nabierają intensywności seksu, upajają, nabierają smaku. Ktoś, kto uporządkuje sobie życie, sprawi że wszystko stanie się rutynowe, bezpieczne i przewidywalne nigdy tego nie doświadczy. To jest właśnie prawdziwe życie.
W środę doczekaliśmy naszego pół roku. Pazurkowata istota otrzymała różę i glinianego kota Rufusa, który patrzył na nią z plecaka wytrzeszczonymi oczyma. Wieczorem rozpanoszyliśmy się stadem w herbaciarni, oglądaliśmy na laptopie zdjęcia z podróży Phantoma. Wykłócaliśmy się o Wojnę Światów i godzinę na jaką mamy iść na Jarre. W sumie co za różnica, i tak będziemy tam my, Jarre i arabscy terroryści.
W końcu zamykają Leppera. Może słowo "prawo" ma jednak jakieś znaczenie w tym kraju. Już nie mogę się doczekać chwili gdy więzienna banda degeneratów dobierze się mu do tego tłustego, opalonego na brąz, zadka.
Dziś nadal gdańska jesień w pełni. W końcu mam chwilę by pobuszować po sieci. Tau śpi w pokoju obok, kot wchodzi w kolizję z firanką a ja wcinam ptasie mleczko i zapijam pomarańczowym sokiem. Pchnę dziś trochę do przodu robotę przy blogu z wierszami. Wieczorem idziemy na spacer po wzgórzach, o 19 koło św. Mikołaja gra Lao Che o powstaniu warszawskim.
Kocham i jestem kochany. Szalony wiatr targa mną na wszystkie strony. Łatam finanse po operacji. Świat jest piękny.

Przez zerwane, brętowskie mosty
Mkną widmowe pociągi
Tworzymy nowe legendy
Pełne odwiecznej tęsknoty
Za światem szerszym
Od rzeczywistości

*

wtorek, 9 sierpnia 2005

Nikt nie widzi jak staje się już


Milczący cień poruszający się w głębokim
mroku, poza zasięgiem reflektorów ludzkości.
- Nowy Adam polujący w Afryce swego serca

Biometr znowu jest niekorzystny. Mieszkam ze 200 metrów od morza na samym dnie tego całego oceanu powietrza i właśnie miażdży mnie niebo. To nieprawdopodobnie wkurwiające, ta świadomość, że moja wściekłość, ból głowy i oczu, ogólnie podłe samopoczucie pochodzi z zewnątrz. Wkurza mnie to, że to, że źle się czuję jest zupełnie poza moją kontrolą, że ukrytą gdzieś głęboko wściekłość i frustrację wywołuję coś tak trywialnego jak ciężar powietrza. Chce mi się wyć. Nie chce mi się czuć.
Zaraz wychodzę , znów będę się przemieszczał. Znów będę musiał myśleć i być miły. Arrrgggh! Dobra, pomyślmy o czymś innym. Skupmy się na jakiejś abstrakcji. Posnujmy może jakieś wspominki.Usuńmy umysł poza zasięg dziennego światła...
...Dawno, dawno temu czas trwał. Przelewał się powoli kolorowymi plamami, skapywał leniwie oleistymi kroplami, zastawał w opalizujących sadzawkach. Dziś gna z gwizdem wokół mojej głowy, pędzi szybkim nurtem podmywając i obrywając brzegi. Pory roku migają w oczach jak kalejdoskop. Czuję się jak drzewo, żyjące swoim czasem. Dla drzewa dzień to rok , rankiem pada, w południe ciepło przygrzewa słoneczko a po południu zawsze spada śnieg . Wspaniale, tylko zostaje jeszcze to irytujące wrażenie migotania. Swoją drogą to ciekawe, gdyby drzewo myślało, nie zauważało by ludzi, raczej tylko dzieła naszych rąk, które do tego zmieniałyby się w oczach.
Jeśli zaś chodzi o mnie to święta i sylwestry zaczynają mi się przydarzać z męczącą regularnością i wzrastającą prędkością. Może to już czas by zapuścić korzenie?
Wiecie co? Mam ochotę stąd uciec. Mam ochotę usiąść w lesie nad jakimś jeziorem, słuchać świerszczy i patrzeć na zmierzch odbijający się w wodzie. Potem rozpalić ognisko, piec ziemniaki czekając na księżyc. Tymczasem w moim zasięgu tylko niedzielna trasa Gdańsk - Tczew motławskim szlakiem , zakończona ulewą. Na końcu rzekę można było po prostu przeskoczyć, 30 kilo za moimi plecami nikt by mi w to nie uwierzył. W czwartek spacer po wzgórzach z Sopotu do Oliwy. A mi pod żebrami tłucze się głód przestrzeni, samotności i zdrowego fizycznego zmęczenia.
Jutro mamy z Pazurkiem naszą półrocznicę. Świat migocze.

Sąsiad (lat 19) krzyczy ,że pozabija
matkę i siostrę. Podchodzę do tele -
fonu, odbiera. Cichym lecz zdecy-
dowanym głosem mówię „Modlę
się za ciebie, a ty mi przeszkadzasz”
Odkładam słuchawkę. Jest cisza.
(Kerry King)

*

sobota, 6 sierpnia 2005

Człowiek, który w swoim życiu doznał prawie wszystkich nieszczęść, potrafi się już tylko śmiać


A może Bóg chce być kochanym za to
kim jest, a nie za to co daje?

W pierwszym rękopisie „20 000 mil podwodnej żeglugi” kapitan Nemo był Polakiem, mszczącym się po stracie rodziny, zamordowaną przez Rosjan po upadku Powstania Styczniowego. Zmieniono to za sprawą wydawcy Verna, Pierre Julesa Hetzela, który obawiał się stracić prenumeratorów w Rosji, a także łepetynę, ponieważ w tym czasie Napoleon III był wielkim przyjacielem Aleksandra II. Mam nadzieję że dożyję dnia gdy wymażemy wreszcie Rosję i jej zaplutych przydupasów z map.
Tymczasem wiatr wieje przez miasto. Gdzieś zegar wybija godzinę drugą, Siedzę na szczycie szczytów Gradowej Góry, pod tym wielkim półmiskiem z gwiazd, i usiłuję wysłać smsa z nowego telefonu do Panny Pazurek, której zrobiło się dzisiaj przykro. W dole śpi miasto. Nadprzestrzeń kocich szlaków zaznacza się alternatywną mapą miasta. Sieć odwzorowań, możliwych zrozumień, jest bezsilna wobec snu, koordynatów nocy.
W ciemności jesteśmy bezradni. To co słyszymy może być wszystkim. To czego nie widzimy,
może być śmiercią. Otaczamy się pierścieniem miasta. Rozjarzamy neonami i latarniami. Ślemy megawaty w niebo, w sukurs zaspanym gwiazdom. Zatapiamy w asfalcie każdy gram ziemi, uparcie wierzymy w ciężar betonu. I stadnie oglądamy wieczorne wiadomości...
Nie pomaga. Znów następuje zdradziecka ucieczka słońca. Wszystko nagle się niebieści. To co ludzkie wycieka opóźnionym światłem z zaułków i ulic. Mrok uderza w dzielnice, wlewa się pomiędzy budynki, spiętrza o bariery samochodów i krawężników. Zamykamy drzwi, zapalamy światła, wierzymy w Boga, w wiecznej ucieczce od czerni, starzejemy się z przerażenia. Nie chcemy, nie potrafimy zrozumieć, że noc czeka cierpliwie na dnie wykopu. W samym środku komunalnego cmentarza. I nie przyjdzie ani wcześniej, ani później. Tylko na czas.
Rano wróciłem do domu. Była awantura o jedną parówkę i trzy plastry sera. Dzień nadszedł nerwowy i pełen oczekiwania.

*

wtorek, 2 sierpnia 2005

Boże, zaczekaj na mnie!


By stać się czymś innym niż jesteśmy,
musimy mieć świadomość tego czym jesteśmy.
(cyt)

W nocy rysowałem kolorowe kobiety. Rysowałem całą noc w nadziei, że w dzień się dobrze sprzedadzą i dadzą mi na sobie dobrze zarobić - taki ze mnie natchniony alfons. Trochę mi ich szkoda. Zawsze mi szkoda sprzedawanych rysunków. W każdy z nich przelewam część siebie. Kto wie czy tą nie lepszą.
Teraz w obliczu tego nad wyraz rzeczywistego poranka szprycuję się wysokooktanową kawą, której krople topią mi politurę na stole. Blask słońca odbija się we mnie tysięcznym echem, a błękit zalewa mi oczy i wypełnia z miękkim chlupotem po brzegi. Za drzwiami starsi w milczeniu szykują się do dnia a, w radiu mówią, że odnieśliśmy kolejne, druzgoczące zwycięstwo w wojnie polsko - ruskiej, w jakimś warszawskim parku. Pewnie gdzieś tam na wschodzie grzeją już silniki by zbombardować nam Masłowską.
W mieście wybuchł Jarmark. Milion ludzi szczelnie wypełniło ulice. Trzeba znać miasto by móc się w miarę szybko poruszać. Ludzie kręcą się w upale jak oszalałe pszczoły. Szaleni rodzice pchają przez tłum wózki, nieuleczalni optymiści prowadzą rowery, jest tak ciasno, że robi się z 5 kroków na minutę. Rzeką suną powoli jachty i dostojne żaglowce. Co chwilę, gdzieś tam daleko, u wylotu ulicy widać przesuwające się wolno maszty. Pachnie tysiąc potraw, tu skwierczą ziemniaki, tam bulgocze gęsty gulasz, dalej grubo smarują domowym smalcem wielkie kromy wiejskiego chleba i wciskają w dłoń kiszony ogórek. W słońcu skrzą się lizaki, pachną prażonym karmelem robione na miejscu cukierki. Na Zielonym Moście puchate zwierzęce skóry i smród smażonych ryb, pod Kościołem mariackim równe rzędy noży z białej stali i wielki bochen chleba, który jak co roku powrócił z zimowiska. Kiedyś wam opowiem, jak urządziliśmy wyprawę do „Miejsca gdzie zimują chleby”. Obrazy, zbiory, broń, meble, porcelana. Zobaczyłem tam stary sekretarzyk w którym się zakochałem.
Wczoraj powróciło moje drapieżne Maleństwo. Zbielały jej włoski, skóra pociemniała od naturalnej opalenizny. Takiej niespecjalnej, którą łapie się w ruchu, a która pachnie słońcem i wiatrem. Zawsze śmieszyli mnie ludzie opalający się w solarium, nie dość, że to cholernie szkodliwe i po jakimś czasie niszczy nieodwołalnie skórę, to do tego wygląda sztucznie, jak jakieś plastikowe ubranie, którego nie można zdjąć.
Dobra, dobra już nie zrzędzę. Spać mi się chce, a tu dopiero 8 dochodzi i właściwie dopiero zaczyna się dzień. Idę, cholera, idę stawić mu czoła.

Radość, to mieć kogoś kto namydli ci plecy.
Szczęście - to umieć to zrobić samemu.

*