czwartek, 8 grudnia 2005

Nic o niczym


- Morświny są ginącym gatunkiem!
- My też jesteśmy ginącym gatun-
kiem - odpowiadają helscy rybacy

Podczas gdy ja wiłem się niczym piskorz w dyplomatycznych meandrach rozmawiając z moją przyszłą teściową, a następnie z Pazurkiem w jednej i z blachą cytrynowego ciasta w drugiej ręce, gnałem przez wieczór do herbaciarni, Lenn słała egzystencjonalne, pełne egzystencjonalnego bólu, smsy...

1
Spóźnię się z pół godziny. Dobrze że jednak nie zobowiązałam się do pieczenia niczego, bo rodzice malują dziś kuchnię :0
2
Chyba bezśnieżna zima zaskoczyła drogowców, do jasnej ciasnej - kwitnę na przystanku 15 minut i nic nie przyjeżdża.
3
Drogowców widocznie zaskakuje też cały czas fakt, że ok tydzień temu w połowie Spacerowej znaleźli 5 min i czołg - od tej pory jest nieustanny korek
4
Kupiłam los za 1zł i wygrałam 1zł. Czy to wg ciebie znak żebym kupiła jeszcze jeden, czy znak żebym dała sobie spokój

...tak, jesienią zwykły przejazd przez miasto staje się przygodą, a me niecne serce grzeje fakt, że przez kilkadziesiąt lat niczego nieświadomi kierowcy jeździli sobie po pięciu minach przeciwpancernych i czołgu, który kiedyś na nie wjechał. Fajnie mieszkać w Gdańsku.
Przedtem, znaczy się przed Lenn, wieczorem, cytrynową blachą i rozmową, przytaszczyłem dla Lennonki do herbaciarni torbę z 15 kilogramami przepisów kulinarnych. Kiedyś moja babcia uzbierała je dla mojej matki, ale moja matka robi trzy zupy i dwa drugie dania. Więc organ nieużywany, że tak powiem, obumarł. Dopiero dogłębne przeszukiwanie ruin zapomnianych cywilizacji, zalegających w pomieszczeniu, które roboczo zwiemy biurem, ujawniło je w piątej warstwie archeologicznej. Nagrodą za ten trud i znój miał być widok wątłego Marzana wlekącego ten majdan za żoną, aż na odległą Osową. Mój subtelny i podstępny plan unicestwiła Aube, dysponująca dobrą wolą i niebieskim transportem kołowym o nazwie Friedie.
Aube przeprowadziła się tymczasem do rodziców, bo w jej mieszkaniu trwa walka z grzybem. Jako prawdziwi Polacy zaczęliśmy oczywiście naigrywać się z cudzego nieszczęścia. Nastąpiła ogólna dyskusja, w czasie której doszliśmy wspólnie do budującego wniosku: Że z grzybem da się żyć. No i się zaczęło.
Zaczęło się od wizji jak Aube wchodzi i głaszcze na powitanie grzyba po śliskim grzbiecie, a on się marszczy przyjaźnie. Skończyło się na tym, że Aube wchodząc do domu krzyczy "Kochanie I'm home", a tam grzyb przy kuchence w fartuszku...gotuje zupę grzybową.
I tyle. Może dodam jeszcze tylko mały fragment rozmowy z mamą Pazurkowatej:
- A nie boi się pan tak chodzić nocą. Nocą napadają...
- Zakładam, że na ulicy nie spotkam nic straszniejszego ode mnie.

Siedzę, myślę, nagle gwałtownie
wciągam powietrze, łapię się za
serce i mówię "o kurwa!". Kumpel
- Co zawał?
- Nie, złe wspomnienie

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz