niedziela, 4 grudnia 2005

Nierozważnie i nieromantycznie


Po czwartku pełnym maila do Ciapka, rozmów ciężkiego kalibru i sałatki warzywnej z dużą ilością czosnku, usiadłem w ciepłym kręgu światła, 150 vatowej, stoczniowej żarówki i gapiąc się na kostropatą topografię blatu mojego stołu, stwierdziłem, że mam ochotę na wiersze Poświatowskiej. Po trzech dobach praktycznie bez snu powinienem grzecznie, jak Pazurek przykazał, udać się do łóżeczka, ale jakoś znowu zabrakło mi czasu na sen. I tak powędrowałem, stąd po godzinę trzecią, przez 300 stron szalonej panny od życia i kochania. Rozpuszczałem złość i brud w nocnym mroku.

Moim sąsiadem jest anioł
On strzeże ludzkich snów
Dlatego wraca późno do domu
Na schodach słyszę dyskretne kroki
I szelest
Zwijanych skrzydeł
On rano staje w moich drzwiach
Otwartych na oścież
I mówi
Twoje okno znowu
Świeciło długo
W noc

(Halina Poświatowska)

Ona była tak cudownie nierozsądna, doskonale niedoskonała, gdy cięła na połówki pomarańcze bólu. Tkliwa i okrutna. Zupełnie jak ja. Przed świtem poszedłem na plażę. Czekając świtu rozpaliłem małe ognisko i spaliłem bardzo stary wianek z polnych kwiatów. Coraz mniej mi zostaje zasuszonych kwiatów z tamtych czasów. Z tamtego świata. Płonąc pachniały pięknie, a ja myślałem o tym jak przeszłość pięknie się pali, jak Rzym, albo wschód słońca.
Piątek pełen Maleństwa. Upichciłem nam zadziwiający zestaw obiadowy. Tak go chyba nazwę: ZZO. Potem zrobiło się przyjemnie i jeszcze przyjemniej, aż do wieczora, gdy pomogłem wyładować z toreb matce świeży chleb i puszki z piwem. Gdy wędrowaliśmy potem przez noc, opłotkami świata, Maleństwo stwierdziło, że nie mamy ani jednej pustej chwili, momentu zawieszenia. Zawsze bez większego ustalania wiemy kiedy spotkamy się znowu. Tak było od początku, zazębialiśmy się o siebie bez zgrzytów. Pazurek odkryła to obserwując burzliwe dzieje swojej siostry.
Zadzwonił do mnie Ciapek. Właśnie przekuł sobie jęzor i zainstalował stalowy kolec. Teraz jest opuchnięty i z lekka sepleni. zarechotałem i poprosiłem, żeby podrapał kolcem w telefon. Chwila ciszy, a potem: chrup, chrup...
A tak poza tym szykując się na przybycie komputera przemeblowuję pokój. Wywlokłem, żłobiąc w parkiecie spektakularne rysy, moją starą biblioteczkę do biura. To był jeden z dwóch mebli, które były ze mną „od zawsze”. Gdy tę kobyłę odsunąłem od ściany, powiew cisnął mi w twarz girlandy pajęczyn, a z gęstego mroku spojrzały na mnie dziesiątki zszokowanych oczu. Teraz konstruuję nowe półki, często z dość przypadkowych materiałów (deski! deski! królestwo za deski!). Udało mi się wyżłobić w zwartej strukturze pokoju niewielką niszę, gdzie być może zmieszczę sprzęt i krzesło. Przydałby się jeszcze jakiś stolik. Poza tym muszę jeszcze wkręcić gniazdko, więc jeśli usłyszycie o spektakularnym załamaniu systemu energetycznego Pomorza, to ja.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz