wtorek, 6 grudnia 2005

Ani kropli słońca


Pamiętasz zdjęcia robione z pocisków
uderzających w ciężarówki w Kosowie?
Obraz się zbliżał, rosły, aż niemal widać
było twarze kierowców. I wtedy ekran
ciemniał. I nie wiadomo co było dalej...
Ale wiesz co? Ty się tego dowiesz.
(Peacemaker)

Miałem wam dziś opisać heroiczną i pełną przygód historię zniesienia z Niedźwiednika mojego nowego komputera, ale dzisiejsza szara, ciemna i masakrująca podłym biomedem pogoda nie nastraja mnie szczególnie do wspominków tułania się po zalodzonym, pełnym mgły lesie, pośród różnych odbywających się w ciemnościach aktywności, owłosionych grzbietów wypływających z oparu, oczach błyszczących a strasznych i 30 metrowym stoku z którego trzeba było zejść, zjechać tudzież się sturlać. Wiecie to jest jedna z tych rzeczy po których musi minąć trochę czasu, by można się było z nich śmiać.
W dalszym ciągu bawię się moim pokojem. Dziś udało mi się zmajstrować półkę pod kasety. Nawet po kilku redukcjach, w tym jednej o połowę, nadal mam ich ok. 450. Sprawa nie była więc taka prosta. Teraz dzieło jest już gotowe, a ja cały czas czekam na rumor świadczący o marności rzeczy ziemskich i moich skromnych umiejętności stolarskich.
Wieczorem mamy imprezę Awari, która świętuje swój kolejny rok. Ma stawiać grzaniec, ale ja spróbuję naciągnąć ją na pinacolade.
Przedtem mam wpaść do Pazurkowatej, pomóc jej przenieść ciasto. Jej mama dziwi się „jak ona to robi”. Znaczy się jak takie wątłe, blondyniaste maleństwo steruje takim wielkim, czarnym potworem jak ja. Prawda jest taka, że ma mnie pod pantoflem, ale wy niczego nie słyszeliście, czyli bierze pantofel i wali do skutku...na szczęście potem zawsze przeprasza.
Kupuję jej dzisiaj mikołajkowego misia. Ma blizny, szwy i jedno oko i ogólnie wygląda na pluszowego psychopatę. W nocy będzie ożywał i gonił koty. Rano zostanie tylko kilka niesionych wiatrem kłaczków sierści...
Kurcze, pogoda jest taka, że w ogóle nic się nie chce. Tylko leżeć owiniętym czymś ciepłym, w miarę możliwości oddychającym i kontemplować sufit.
Wczoraj wpadł do mnie Seba, przyniósł nalewkę i pół kilo sfermentowanych wiśni i malin. Ja dałem bitą śmietanę i zrobiło się ogólnie miło. W pewnym momencie rozmowa zeszła na naszą słynną, gdańską zimę i przypomniała nam się stara opowieść, którą kiedyś wymyśliłem:

Mieszkańcy domu Wielkiego Brata w Sękocinie, niczego
nieświadomi przeżywają koniec świata. - Wielki Brat
jest ostatnio dziwnie milczący - Stwierdza Klaudiusz...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz