wtorek, 15 listopada 2005

100% szarości



Kriszna:
Przybywam jako czas, niszczyciel ludzi
W tej godzinie, w której dojrzeli do zniszczenia
Bo wszyscy oni umrzeć muszą:
Czy walczyć będą, czy czekać w pokorze
Dlatego walcz. Zdobądź królestwo, bogactwo i chwałę
(Bhagawagita)

To jest blog. To jest pamiętnik. Nie twierdzę, że jestem dobrym człowiekiem, nie twierdzę że jestem mądry i nieomylny. Nie twierdzę , że mam rację. Ja tylko obserwuję, opisuję to co widzę i piszę co o tym myślę. Nie twierdzę, że tak właśnie jest, twierdzę, że tak właśnie to widzę.
A tak poza tym, to zaczęła mi migać moja energooszczędna żarówka w lampce. Na nową mnie nie stać, strzeżcie się więc wy wszyscy, których odwiedzę, bo nie znacie dnia ani godziny, gdy świat wasz pogrąży się w niespodziewanych ciemnościach.
Przeżywam właśnie eskalacje jesiennej deprechy. Z tej okazji , jak co roku, dzieją się wokół mnie cuda, a natłok i intensywność nieprawdopodobnych wypadków nagina wszelkie granice prawdopodobieństwa. Jestem obecnie w stanie zacytrynić sobie kawę, zgubić się trzy razy w drodze do Wrzeszcz, o zaliczeniu wszystkich psich kup po drodze wogóle nie wspominając. Mylę słowa, wchodzę w ściany pewny, że przechodzę przez drzwi, na spacerze ocknąłem się nagle w samym centrum jakiejś huczącej budowy, a robiąc śniadanie, z nagłą niezwykłą jasnością pojąłem, że przyłożyłem sobie nóż do palca i właśnie zamierzam kroić. Dla waszej informacji, to był opis tylko wczorajszego ranka. Jeśli istnieją jacyś bogowie to zapewne jestem ich ulubionym obiektem do testów na wytrzymałość, taką, jak to kiedyś stwierdzili Wizja i Romeo, maskotką eksperymentalną.
Nie żebym się specjalnie przejmował. Odczuwam to jako coś zewnętrznego, zresztą jeśli już o tym mowa to ogólnie dość słabo kontaktuję.
Co roku przechodzę przez późną jesień jak przez sen. Wszystko jest mgliste i półrealne. Łatwo się wściekam i łatwo wpadam w rozpacz, jojczę, zrzędzę, zamykam się w sobie , leżę zwinięty w kulkę na podłodze , lub wpadam w euforię i śpiewam w tramwajach. Jednocześnie jednak obserwuję się gdzieś tam z boku, komentuję wszystko ze zgryźliwym półuśmiechem. Bo to nie jestem ja. To coś w rodzaju roli jaką o tej porze roku narzuca mi świat.
Zawsze pod koniec jesieni cierpię. Szarość , brud i wilgoć nabierają dla mnie fizycznego ciężaru. Śnieg zawsze witam z ulgą. Okrywa wszystko, wygładza kanty. Jest czysty i zimny jak śmierć, i przynosi z sobą ciszę.
Myślę, że jestem jakąś siłą naturalną, tak mocno przypisany do świata, że jego rytm znajduje we mnie swoje odbicie. Jesień z pięknej złotowłosej damy o błękitnych oczach zmienia się powoli w bezzębną , pomarszczoną staruchę w łachmanach . Ujmuje świat w swe zakrzywione szpony i zrywa z niego wszystko po ostatni liść czy kolor. Ze mnie też zrywa wszystko, aż po szary, porysowany metal.
Kiedyś jednak świat nasz znowu przechyli się na swej skrzypiącej osi, zrobi się cieplej i pojawią się nowe liście.

Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia celu tylko dlatego, że jego
osiągnięcie wymaga czasu. Czas i tak upłynie.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz