Kriszna:
Przybywam jako czas, niszczyciel
ludzi
W tej godzinie, w której dojrzeli
do zniszczenia
Bo wszyscy oni umrzeć muszą:
Czy walczyć będą, czy czekać w
pokorze
Dlatego walcz. Zdobądź królestwo,
bogactwo i chwałę
(Bhagawagita)
To jest blog. To jest pamiętnik.
Nie twierdzę, że jestem dobrym człowiekiem, nie twierdzę że jestem mądry i
nieomylny. Nie twierdzę , że mam rację. Ja tylko obserwuję, opisuję to co widzę
i piszę co o tym myślę. Nie twierdzę, że tak właśnie jest, twierdzę, że tak
właśnie to widzę.
A tak poza tym, to zaczęła mi
migać moja energooszczędna żarówka w lampce. Na nową mnie nie stać, strzeżcie
się więc wy wszyscy, których odwiedzę, bo nie znacie dnia ani godziny, gdy
świat wasz pogrąży się w niespodziewanych ciemnościach.
Przeżywam właśnie eskalacje
jesiennej deprechy. Z tej okazji , jak co roku, dzieją się wokół mnie cuda, a
natłok i intensywność nieprawdopodobnych wypadków nagina wszelkie granice
prawdopodobieństwa. Jestem obecnie w stanie zacytrynić sobie kawę, zgubić się
trzy razy w drodze do Wrzeszcz, o zaliczeniu wszystkich psich kup po drodze
wogóle nie wspominając. Mylę słowa, wchodzę w ściany pewny, że przechodzę przez
drzwi, na spacerze ocknąłem się nagle w samym centrum jakiejś huczącej budowy,
a robiąc śniadanie, z nagłą niezwykłą jasnością pojąłem, że przyłożyłem sobie
nóż do palca i właśnie zamierzam kroić. Dla waszej informacji, to był opis
tylko wczorajszego ranka. Jeśli istnieją jacyś bogowie to zapewne jestem ich
ulubionym obiektem do testów na wytrzymałość, taką, jak to kiedyś stwierdzili
Wizja i Romeo, maskotką eksperymentalną.
Nie żebym się specjalnie
przejmował. Odczuwam to jako coś zewnętrznego, zresztą jeśli już o tym mowa to
ogólnie dość słabo kontaktuję.
Co roku przechodzę przez późną
jesień jak przez sen. Wszystko jest mgliste i półrealne. Łatwo się wściekam i
łatwo wpadam w rozpacz, jojczę, zrzędzę, zamykam się w sobie , leżę zwinięty w
kulkę na podłodze , lub wpadam w euforię i śpiewam w tramwajach. Jednocześnie
jednak obserwuję się gdzieś tam z boku, komentuję wszystko ze zgryźliwym
półuśmiechem. Bo to nie jestem ja. To coś w rodzaju roli jaką o tej porze roku
narzuca mi świat.
Zawsze pod koniec jesieni
cierpię. Szarość , brud i wilgoć nabierają dla mnie fizycznego ciężaru. Śnieg
zawsze witam z ulgą. Okrywa wszystko, wygładza kanty. Jest czysty i zimny jak
śmierć, i przynosi z sobą ciszę.
Myślę, że jestem jakąś siłą
naturalną, tak mocno przypisany do świata, że jego rytm znajduje we mnie swoje
odbicie. Jesień z pięknej złotowłosej damy o błękitnych oczach zmienia się
powoli w bezzębną , pomarszczoną staruchę w łachmanach . Ujmuje świat w swe
zakrzywione szpony i zrywa z niego wszystko po ostatni liść czy kolor. Ze mnie
też zrywa wszystko, aż po szary, porysowany metal.
Kiedyś jednak świat nasz znowu
przechyli się na swej skrzypiącej osi, zrobi się cieplej i pojawią się nowe
liście.
Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia
celu tylko dlatego, że jego
osiągnięcie wymaga czasu. Czas i
tak upłynie.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz