Pazurek, Delikatna i Subtelna -
... kochanie,
będziesz musiał dzwonić, bo się
zestresuję
i w szale pomorduję nasze dzieci.
Ja - Mój ty utalentowany
szantażysto
Mknąłem wzdłuż starego pasa
startowego, romantycznie wpatrzony w wygięty na tle nieba, kręgosłup mostu na
Zaspie, gdy ptak narobił mi na głowę. Pieprzony, w sam środek. Są takie momenty
w życiu zwykłego, szarego mieszkańca aglomeracji miejskiej, gdy marzy mu się
miotacz ognia o 30 metrowym zasięgu płomienia.
Niedzielny Slam poetycki w
Sopocie obrodził w ludność poetycką. Mandarynka ma 3 poziomy, tyle przynajmniej
odkryłem, a panował tam obezwładniający ścisk. Dobrze być starym poetą, nawet
takim marginalnym, krążącym po krawędziach ogólnopolskiej treści, zawsze można
liczyć, że koledzy poeci zajmą miejsce siedzące. I tak odprowadzany mściwymi
spojrzeniami poetyckiej młodzieży spędziłem wieczór wciśnięty pomiędzy poetę
Sobolewskiego a Lennonkę. Na szczęście nurtowały ich niezwykłe problemy
egzystencjonalne, więc o nudzie nie mogło być mowy. Zaczęło się od wypróbowaniu
na Sobolewskim lennonkowatego cienia do powiek. Następnie ów, z pięknym
wschodnim zaśpiewem, zainteresował się, cóż Lenn ma tam jeszcze, i po chwili na
blacie znalazła się cała zawartość babskiej torebki.
Pełne entuzjazmu eksperymenty
przerywał co jakiś czas, jakiś półobleśny, uniwersytecki doktorant, który do
Sobolewskiego wyraźnie coś miał. Gdy kolejny raz odpłynął, a my starliśmy
wazelinę z twarzy, stwierdziłem: ej! A może to przez ten błyszczyk? Lenn
zaprezentowała też swój nowy olejek, bo trzeba wam wiedzieć, że Lenn nie
perfumuje się tak po prostu, ona się NACIERA. Zapewne powoduje to znaczne
urozmaicenie życia seksualnego, gdy tak wyślizguje się z rąk jak piskorz.
Tym razem postanowiła jednak
olejkiem skropić świeczkę. Chwila ciszy, gdy zapach rozchodzi się wokół, i
nagle śmiech Sobolewskiego „Poranne wiadomości: Pożar w klubie, 300 spalonych.
Przyczyny nadal nie znane”.
Po drugiej stronie siedział zaś
Tadziu Dąbrowski i obserwował mnie z drapieżnym uśmiechem kota: Czytałem twoją
notkę o imprezie na Strychu - mówi - Fajna. A ja myślę - Kurcze znalazł bloga,
musiał lecieć wyszukiwarką po swoim nazwisku, albo tytule tomiku, patrzę na
Lenn i pytam: Co właściwie o nim napisałem?
Tymczasem wieczór toczył się do
przodu. Obok przepływał, tworząc wiry fanek, Wiedeman. Czerski czytał o
dziwkach przy drodze. Nieopodal siedział też jakiś zaroślak o nieobecnym
spojrzeniu i gładził karton po butach, który jak się okazało później, był
sarkofagiem pełnym wierszy umarłego poety. Jaś Kapela wymiatał ze sceny. Muzyka
była jak zwykle potworna, oni chyba specjalnie czegoś takiego szukają, „dziś
puścimy im jęki rannego szakala połączone z odgłosem zwichrowanej szlifierki
kontowej”.
A poza tym już dawno tak dobrze
się nie naśmiałem z czyjś wierszy. Młodzież Tak wysilała się by być oryginalną,
tak próbowali z żyłami na skroniach nabrzmiałymi z wysiłku, zaszokować nas
słowem chuj, czy kurwa wplątanym z wirtuozerią w treść wiersza... No dobra to
pewnie już mój starczy cynizm.
Gdy wracałem, pękły chmury i na
spokojnych wodach zatoki rozbłysła księżycowa ścieżka. Było cicho i pięknie,
tyle, że ja zacząłem rozmyślać o „Wojnie światów” i tak mniej więcej w połowie
lasu dostałem niezłego pierdla, i zacząłem się rozglądać, czy jaki tripod nie
wyskakuje zza winkla, albo nie chowa się sprytnie za rachitycznym pniem
nadmorskiej sosny. Najstraszniejsza w takich filmach jest nieuchronność, niemoc
zrobienia czegokolwiek, walki czy ucieczki. Jedyne co zostaje to niesione
wiatrem okopcone ubrania. Nie jesteśmy stworzeni do bezsilności.
Biko - Gdynia zakupiła nowe,
energooszczędne i ciche trolejbusy.
Ja - Tak, rozjadą cię
bezszelestnie...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz