wtorek, 22 listopada 2005

Shnapie strike back


Pazurek, Delikatna i Subtelna - ... kochanie,
będziesz musiał dzwonić, bo się zestresuję
i w szale pomorduję nasze dzieci.
Ja - Mój ty utalentowany szantażysto

Mknąłem wzdłuż starego pasa startowego, romantycznie wpatrzony w wygięty na tle nieba, kręgosłup mostu na Zaspie, gdy ptak narobił mi na głowę. Pieprzony, w sam środek. Są takie momenty w życiu zwykłego, szarego mieszkańca aglomeracji miejskiej, gdy marzy mu się miotacz ognia o 30 metrowym zasięgu płomienia.
Niedzielny Slam poetycki w Sopocie obrodził w ludność poetycką. Mandarynka ma 3 poziomy, tyle przynajmniej odkryłem, a panował tam obezwładniający ścisk. Dobrze być starym poetą, nawet takim marginalnym, krążącym po krawędziach ogólnopolskiej treści, zawsze można liczyć, że koledzy poeci zajmą miejsce siedzące. I tak odprowadzany mściwymi spojrzeniami poetyckiej młodzieży spędziłem wieczór wciśnięty pomiędzy poetę Sobolewskiego a Lennonkę. Na szczęście nurtowały ich niezwykłe problemy egzystencjonalne, więc o nudzie nie mogło być mowy. Zaczęło się od wypróbowaniu na Sobolewskim lennonkowatego cienia do powiek. Następnie ów, z pięknym wschodnim zaśpiewem, zainteresował się, cóż Lenn ma tam jeszcze, i po chwili na blacie znalazła się cała zawartość babskiej torebki.
Pełne entuzjazmu eksperymenty przerywał co jakiś czas, jakiś półobleśny, uniwersytecki doktorant, który do Sobolewskiego wyraźnie coś miał. Gdy kolejny raz odpłynął, a my starliśmy wazelinę z twarzy, stwierdziłem: ej! A może to przez ten błyszczyk? Lenn zaprezentowała też swój nowy olejek, bo trzeba wam wiedzieć, że Lenn nie perfumuje się tak po prostu, ona się NACIERA. Zapewne powoduje to znaczne urozmaicenie życia seksualnego, gdy tak wyślizguje się z rąk jak piskorz.
Tym razem postanowiła jednak olejkiem skropić świeczkę. Chwila ciszy, gdy zapach rozchodzi się wokół, i nagle śmiech Sobolewskiego „Poranne wiadomości: Pożar w klubie, 300 spalonych. Przyczyny nadal nie znane”.
Po drugiej stronie siedział zaś Tadziu Dąbrowski i obserwował mnie z drapieżnym uśmiechem kota: Czytałem twoją notkę o imprezie na Strychu - mówi - Fajna. A ja myślę - Kurcze znalazł bloga, musiał lecieć wyszukiwarką po swoim nazwisku, albo tytule tomiku, patrzę na Lenn i pytam: Co właściwie o nim napisałem?
Tymczasem wieczór toczył się do przodu. Obok przepływał, tworząc wiry fanek, Wiedeman. Czerski czytał o dziwkach przy drodze. Nieopodal siedział też jakiś zaroślak o nieobecnym spojrzeniu i gładził karton po butach, który jak się okazało później, był sarkofagiem pełnym wierszy umarłego poety. Jaś Kapela wymiatał ze sceny. Muzyka była jak zwykle potworna, oni chyba specjalnie czegoś takiego szukają, „dziś puścimy im jęki rannego szakala połączone z odgłosem zwichrowanej szlifierki kontowej”.
A poza tym już dawno tak dobrze się nie naśmiałem z czyjś wierszy. Młodzież Tak wysilała się by być oryginalną, tak próbowali z żyłami na skroniach nabrzmiałymi z wysiłku, zaszokować nas słowem chuj, czy kurwa wplątanym z wirtuozerią w treść wiersza... No dobra to pewnie już mój starczy cynizm.
Gdy wracałem, pękły chmury i na spokojnych wodach zatoki rozbłysła księżycowa ścieżka. Było cicho i pięknie, tyle, że ja zacząłem rozmyślać o „Wojnie światów” i tak mniej więcej w połowie lasu dostałem niezłego pierdla, i zacząłem się rozglądać, czy jaki tripod nie wyskakuje zza winkla, albo nie chowa się sprytnie za rachitycznym pniem nadmorskiej sosny. Najstraszniejsza w takich filmach jest nieuchronność, niemoc zrobienia czegokolwiek, walki czy ucieczki. Jedyne co zostaje to niesione wiatrem okopcone ubrania. Nie jesteśmy stworzeni do bezsilności.

Biko - Gdynia zakupiła nowe, energooszczędne i ciche trolejbusy.
Ja - Tak, rozjadą cię bezszelestnie...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz