środa, 5 października 2011

Kiedyś słyszałem twe wycie na wietrze pani

...teraz wiatr niesie mi jedynie zapach jesiennych dymów z działek, w których zielonym oceanie chciałem kiedyś zamieszkać. W wewnątrz miasta, które więzi wszystkie moje dusze, otorbiony jednak całunem liści, gałęzi i zdezorientowanych impulsami telefonii komórkowej pszczół. Wszyscy żyjemy w tym ulu, rozmieszczeni pośród elektronicznych plastrów miodu. Jakże słodko przemija życie, gdy mózg nurza się w elektrycznej nieśmiertelności. Marzyłem by w tym zamkniętym mikroświecie budziły mnie promienie słońca i otulała wilgoć jesieni. Tęskniłem do ognia, drewna i ziemi. Każdy wieczór byłby obietnicą, każda noc orgią polowania.
Teraz marzę by doczekać czasów, gdy na starość będę mógł podłączyć się bezpośredni do rozbudowanej gry sieciowej, która odbierze mi lata i przywróci zagubioną przestrzeń, ukradzioną przez media i pączkujące apartamentowce.
Zamykam oczy i wysuwam przed siebie nogę. Stawiam pierwszy krok. Chrzęst. Idę powoli po plaży, pod nogami zamiast piasku z trzaskiem pękają tarcze zegarków. Plaża jest nimi usłana, skorodowane tarcze i zastałe wskazówki.
Moje pragnienia przygniatają mnie ciężarem nie do uniesienia.
Czas zgrzyta pomiędzy zębami

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz