...teraz
wiatr niesie mi jedynie zapach jesiennych dymów z działek, w
których zielonym oceanie chciałem kiedyś zamieszkać. W wewnątrz
miasta, które więzi wszystkie moje dusze, otorbiony jednak całunem
liści, gałęzi i zdezorientowanych impulsami telefonii komórkowej
pszczół. Wszyscy żyjemy w tym ulu, rozmieszczeni pośród
elektronicznych plastrów miodu. Jakże słodko przemija życie, gdy
mózg nurza się w elektrycznej nieśmiertelności. Marzyłem by w
tym zamkniętym mikroświecie budziły mnie promienie słońca i
otulała wilgoć jesieni. Tęskniłem do ognia, drewna i ziemi. Każdy
wieczór byłby obietnicą, każda noc orgią polowania.
Teraz
marzę by doczekać czasów, gdy na starość będę mógł podłączyć
się bezpośredni do rozbudowanej gry sieciowej, która odbierze mi
lata i przywróci zagubioną przestrzeń, ukradzioną przez media i
pączkujące apartamentowce.
Zamykam
oczy i wysuwam przed siebie nogę. Stawiam pierwszy krok. Chrzęst.
Idę powoli po plaży, pod nogami zamiast piasku z trzaskiem pękają
tarcze zegarków. Plaża jest nimi usłana, skorodowane tarcze i
zastałe wskazówki.
Moje
pragnienia przygniatają mnie ciężarem nie do uniesienia.
Czas
zgrzyta pomiędzy zębami
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz