Co
dzień rano budzę się piękniejszy,
no
ale dziś to chyba już przesadziłem
(RMF)
Miasto
wynurza się spośród mgieł niczym morderczy narwal trawlerożerca,
niczym kostropaty i postrzępiony kadłub Bismarcka w wigilię końca
świata, niczym sen z zapomnianej opowieści. Wilgoć skrapla się na
metalu, tworzy smużki na tynkach, skrzy się opadając kroplami z
obracających się przerdzewiałych luf. Stoję na mostku mojego
świata dzierżąc w ręku kubal wypełniony wrzącym Early Greyem i
zastanawiam się nad nadchodzącym dniem, tygodniem i całą resztą
mojego, poskręcanego życia.
Mamy
niewątpliwie jesień. Zgadnijcie kto powrócił wraz z listopadem.
TAK to ONE, ślimaki bezskorupkowe i oślizgłe. Gdy zszedłem na dół
do łazienki już czekały na mnie ułożone w rządek w umywalce i
przyjaźnie machały ogonkami.
No i
cóż, walcz tu człowieku jak Stwórca przykazał, z naturą i jak
to pisało niegdyś w "Antku Muzykancie", z wszelkim
stworzeniem co się rucha. Albowiem stworzenie nie tylko się
ruchało, ale i zapierało ogonkami o sitko, tak, że nie dało się
go po prostu spłukać i musiało dojść do bulwersujących
rękoczynów.
Mało
śpię ostatnio i nie mogę za bardzo odpocząć. Nocami nawiedzają
mnie demony pachnące kiełbasą i sny, że po ślubie Pazurzasta
wyrzuca moją kolekcję pornografii, ja się śmiertelnie obrażam.
Panuje ogólne milczenie i wokół rozchodzi się swąd rozwodu, o
który musimy wystąpić do papieża, a on czyta uzasadnienie i ...
Nie
porzuca się przecież najwierniejszych przyjaciół nawet jeśli są
papierowi. Niektóre z tych pań znam od dzieciństwa, niektóre są
teraz zapewne ze dwa albo i trzy razy starsze ode mnie... ten tego.
Pełznąc
ostatnio przez Meandry Wrzeszcza w kierunku Niedźwiednika zacząłem
się nagle zastanawiać czemu część lamp ulicznych świeci, a
część nie i czemu takim parząco karminowym światłem. Nie trwało
to długo, bo zza zakrętu, dokładnie na końcu długiego kanionu
ulicy wychynęło ogromne, czerwone słońce. Wyglądało jakby
wylądowało właśnie miękko na budowanej estakadzie i miało się
stoczyć majestatycznie w dół ulicy, miażdżąc uliczne latarnie i
stapiając ludzi z szybami w oknach.
Na
razie tyle. Zaraz ruszam do Olivy, gdzie wraz z Krzysiem będziemy
fotografować agonię jesieni ze szczytu przegniłej wieży na
Pachołku. Na koniec z serii kącik melomana subtelna etiuda
połączona z bliżej nieokreśloną pochwałą joggingu. Mnie
osobiście roztkliwia subtelny sopran tej drobnej blondyneczki...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz