niedziela, 20 listopada 2011

Jest napisane niepoprawnie ale jak brzmi

- To ma tak być?
- Tak
- Ostatecznie?
- Jawohl!

(My)

Oczywiście gdy w końcu nadeszła ta jedyna noc w miesiącu, gdy oblekłem się w skórzastą czerń i telepnąłem przez noc do Cockneya zaczęło lać. Mocno, jednostajnie, z zacięciem i upierdliwym uporem by nasączyć każdy centymetr kwadratowy Kiszczaka. Mój kochany szef, który niech żyje, a któremu uprzejmie i po znajomości za pół ceny pomalowałem mieszkanie, przez tydzień nie zdołał dowieźć mi pieniędzy, za co zostanie jutro zatłuczony odkurzaczem do liści. Albowiem środki te są mi niezbędnie potrzebne na dentystę, po tym jak kolejny ząb pękł mi do nasady, ujawniając nerw i obłęd bólu pozbawił życie kolorów i zmienił w mękę każdy oddech. Tydzień pochodziłem z tym rozsadnikiem cierpienia, ale teraz gotów już jestem popełniać czyny drastyczne i cechujące się bezwzględnym okrucieństwem choć osobliwie zabawne.
Do Cockneya zabrałem ze sobą tym razem Lady Pazurek chcąc nasączyć ją melodią nocy. Przedtem nasączyliśmy się nieco promilami na imieninach mojej rodzicielki, gdzie oprócz gości, był obecny mój starszy siedzący w laptopie. Uczestniczył w rozmowach, opróżniał własną flaszkę i śpiewał 100 lat z dwusekundowym opóźnieniem. Po drodze wpadliśmy do Lenn, gdzie siedząc w rosnącej kałuży deszczówki wypływającej z każdego jednego pora mojego ciała, spijałem wino z pepsi, a moja nieujarzmiona piękność zmieniała buty z deszczowych na bojowe. W Cockneyu DJ wyszedł zza konsoli i spytał czy mi się podoba, co było odrobinkę przerażające, bo pozostawia pole do spekulacji, w jakież to mroczne legendy spowija mnie Lenn, krocząca przede mną przez świat niczym mały, farbowany herold zagłady. Ciała wiły się pośród par i oparów, co czas jakiś wśród ścian ozywały się przykurzone kwadratowe echa. Po okolicy niczym kule bilardowe przemykały rozwichrzone dziewoje z ADHD, które odbijały się radośnie, gubiąc kawałki, od ludzi i ścian. Była też moja ulubiona przydymiona barmanka, choć tym razem szalała po parkiecie. Uwielbiam się na nią gapić, w tych gotyckich ciuszkach i z rozmytym spojrzeniem, wygląda jak coś co przeciekło z mojego osobistego świata na tą spracowaną i poprzecieraną nieco na kantach płaszczyznę rzeczywistości.
O trzeciej nad ranem w półsennym stuporze wypiliśmy ze Szponiastą Earl Greya.
Dzień wstał szary i wilgotny, mocno jesienny. Dziwne, ale przyniosło mi to ulgę.

- Nie mogę pojąć tego, co
działo się w Warszawie.
- Mamy na świecie całe
mnóstwo młodych mężczyzn,
którzy nie dostali swojej
wojny, więc szukają, szukają...



























*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz