- To
ma tak być?
-
Tak
-
Ostatecznie?
-
Jawohl!
(My)
Oczywiście
gdy w końcu nadeszła ta jedyna noc w miesiącu, gdy oblekłem się
w skórzastą czerń i telepnąłem przez noc do Cockneya zaczęło
lać. Mocno, jednostajnie, z zacięciem i upierdliwym uporem by
nasączyć każdy centymetr kwadratowy Kiszczaka. Mój kochany szef,
który niech żyje, a któremu uprzejmie i po znajomości za pół
ceny pomalowałem mieszkanie, przez tydzień nie zdołał dowieźć
mi pieniędzy, za co zostanie jutro zatłuczony odkurzaczem do liści.
Albowiem środki te są mi niezbędnie potrzebne na dentystę, po tym
jak kolejny ząb pękł mi do nasady, ujawniając nerw i obłęd bólu
pozbawił życie kolorów i zmienił w mękę każdy oddech. Tydzień
pochodziłem z tym rozsadnikiem cierpienia, ale teraz gotów już
jestem popełniać czyny drastyczne i cechujące się bezwzględnym
okrucieństwem choć osobliwie zabawne.
Do
Cockneya zabrałem ze sobą tym razem Lady Pazurek chcąc nasączyć
ją melodią nocy. Przedtem nasączyliśmy się nieco promilami na
imieninach mojej rodzicielki, gdzie oprócz gości, był obecny mój
starszy siedzący w laptopie. Uczestniczył w rozmowach, opróżniał
własną flaszkę i śpiewał 100 lat z dwusekundowym opóźnieniem.
Po drodze wpadliśmy do Lenn, gdzie siedząc w rosnącej kałuży
deszczówki wypływającej z każdego jednego pora mojego ciała,
spijałem wino z pepsi, a moja nieujarzmiona piękność zmieniała
buty z deszczowych na bojowe. W Cockneyu DJ wyszedł zza konsoli i
spytał czy mi się podoba, co było odrobinkę przerażające, bo
pozostawia pole do spekulacji, w jakież to mroczne legendy spowija
mnie Lenn, krocząca przede mną przez świat niczym mały, farbowany
herold zagłady. Ciała wiły się pośród par i oparów, co czas
jakiś wśród ścian ozywały się przykurzone kwadratowe echa. Po
okolicy niczym kule bilardowe przemykały rozwichrzone dziewoje z
ADHD, które odbijały się radośnie, gubiąc kawałki, od ludzi i
ścian. Była też moja ulubiona przydymiona barmanka, choć tym
razem szalała po parkiecie. Uwielbiam się na nią gapić, w tych
gotyckich ciuszkach i z rozmytym spojrzeniem, wygląda jak coś co
przeciekło z mojego osobistego świata na tą spracowaną i
poprzecieraną nieco na kantach płaszczyznę rzeczywistości.
O
trzeciej nad ranem w półsennym stuporze wypiliśmy ze Szponiastą
Earl Greya.
Dzień
wstał szary i wilgotny, mocno jesienny. Dziwne, ale przyniosło mi
to ulgę.
-
Nie mogę pojąć tego, co
działo
się w Warszawie.
-
Mamy na świecie całe
mnóstwo
młodych mężczyzn,
którzy
nie dostali swojej
wojny,
więc szukają, szukają...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz