poniedziałek, 26 grudnia 2011

Piosenka dla Susan Delgado

- W tv pokazują właśnie jak sprawdzają
czy karpie nie cierpią...
- Nasze już nie cierpią.
- Co, wrzuciłaś suszarkę do wanny?

W ciemnościach gdzieś przed świtem dotarłem do ostatniej strony Mrocznej Wieży Kinga. To była naprawdę długa, trwająca kilkanaście lat podróż. Gdy ją zaczynałem nie znałem jeszcze trudu pracy czy smaku warg dziewczyny. Teraz podróż dobiegła końca, wspiąłem się wraz z Rolandem na szczyt Mrocznej Wieży i ujrzałem co znajduje się w komnacie na jej szczycie. Teraz wiem już wszystko. Pozostał we mnie osad smutku, zarówno przez to jak skończyła się ta opowieść jak i dlatego, że się skończyła. To była jedna z tych rzeczy, które planowałem zrobić w życiu. Teraz już jej nie ma. Przewróciłem ostatnią stronę, ostatniego tomu i jestem o kilka dalszych mil bliżej pieca.
W międzyczasie umarł Havel i Kim. Umarł dobry, umarł zły. Jakaś kosmiczna równowaga została zachowana.
My wtedy akurat rozwoziliśmy piach i sól. Stanąłem na stoku Osiedla Na Tle Nieba i patrzyłem w dół jak z Rębiechowa podrywają się w niebo spłoszone samoloty. To był dzień na szlaku, o mało nie staranowaliśmy kolesia, potem inny o mało nie staranował nas, gdy wypadał z rykiem klaksonu na pobocze żwir wyrzucany spod jego kół zatrzymywał się na szybie trzy centymetry od mojej twarzy.
W ogrodach kwitną kwiaty, staruszki zrywają bazie na wydmach. Czasem tylko niespodziewanie poranek pokrywa wszystko chrupiącym lukrem szronu. Nocami budzę się jednak podszyty instynktem zwierzyny węszącej nadchodzącego drapieżnika i nasłuchuję czy ulicami nie idzie Pani Zima w szklanych pantoflelkach ciągnąc za sobą, z tym pożerającym dźwięki dźwiekiem, biały tren balowej sukni.
Ulicami Gottenhaven suną szare duchy okrętów podwodnych klasy Kobben. Sina bestia przysiada napinając stalowe ścięgna pośrodku kampusu Akademii Morskiej w oczekiwaniu wzmożonej konsumpcji studentów. Nieopodal Wież Saurona, w samym środku krateru rozkopanego węzła Trasy WZ, widzieliśmy rozpięty w powietrzu dźwig samochodowy. Żadne koło nie dotykało ziemi. Stalowe łapy zapadły się w brukowe kostki, a całość wyglądała jak czerwony, mechaniczny pająk przypięty szpilką wiatru do nieba przez jakiegoś szalonego, spijającego ciepły płyn hydrauliczny etomologa.
Równocześnie Stasie doczekali się potomka. Wbraw ogólnym oczekiwaniom nie nazwali go Urlik ani Władysław, tylko Borys, dając zapewne wyraz swemu uwielbieniu dla niezrównanej wirtuozreii Szyca. Choć nie da się wykluszyć i innych opcji. W końcu Borys to drugie najpopularniejsze imię potwornych pomocników szalonych naukowców...

Brawo! Dotarłeś do miejsca skąd
jeszcze żadnemu śmiertelnikowi
nie udało się wrócić. Czuj się jak
w domu...

(Sinbad - Legenda 7 mórz)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz