-
Nie pomagasz!
-
Ale za to ładnie wyglądam
(My)
W
zeszłym tygodniu weszliśmy w zakazane regiony Stoczni Gdańskiej.
Uczyniliśmy krok z wygładzonego progu stoczniowej bramy wprost w
ocean rdzy. Wejrzeliśmy w otchłań przyszłości w wykopach
rodzących fundamenty ECS. Potem opadliśmy w dół miękko, aż
nasze stopy dotknęły wychodzących spod łuszczącej się skóry
asfaltu bruków. Myszkowaliśmy pośród wyprutych bebechów polskiej
gospodarki.
Najbardziej
niesamowite jest to skumulowane na niewielkiej przestrzeni
współistnienie epok i stylów: Tu mocarstwowo pręży ceglane
muskuły Stocznia Cesarska połączona pałąkami suwnic z zgrzebnym
socrealem, ponad przycupniętymi grzybami bunkrów przeciwlotniczych
z drugiej wojny. Rozbryzgane szkło martwych hal, porastające mchem
sentencje, kolorowe ślady osady artystów na zwalistym tle Hali
U-bootów. Autobusy z turystami i Krzywonos przemykająca nagle na
tle polowej kuchni. Obsadzone starymi drzewami aleje, negatyw miasta,
Awaria kradnąca kadry i wrzucająca je na Fejsa jako swoje.
Później,
w tygodniu, nagłe zatrzymanie. Lody w gasnącym słońcu na dnie
kanionu Długiej. Lady Dżi mówiąca, że będzie zajęta. Wejście
w mrok Teatru w Oknie. Sitar, bębny, Marzan ubrany jakby właśnie
zszedł z gór, albo odpadł od Hueya ulatującego z płonącego
Sajgonu. Rytm słów, rytm krwi, mrok, żyły wypełniające się
poezją, myśl wypełniająca się wiatrem znad poszarpanych grani.
Chrzęst kroków na żwirze wszystkich polnych dróg świata, oddech,
oddech i krzyk, i wiatr i powoli spływające przez powietrze kartki.
Było mrocznie, było dziko. Tak jak lubię. Tak jak lubią wszystkie
dzikie stworzenia świata. Mordowani przez Indian podróżnicy,
brzeźnieńskie wycierusy czy Holly Golightly.
Arek,
który nie wygląda na osobnika, który zbyt często styka się z
żyjącą poezją, parował wrażeniami jak ksiądz w salonie sado
maso.
Balbina
przybyła na 3żagle po swoje rzeczy (tu marsz imperium). Przybyła z
całą swoją rozliczną rodziną, której nasz Il Duce nie wpuścił
jednak za płot, tak, że lukali smętnie jak Balbina tacha graty.
Wyniosła tego z trzy wory, a gdy zapadła noc, nasz wódz otrzymał
oburzonego smsa, że brakuje szampana i 15 zeta w miedziakach...
Cholera, szampana, dobrze, że nie zapomniała kawioru i ostryg.
Dana
wysłali na jakąś pipidówę, żeby rozkopywał koniec świata. No
to wykopał starą bombę i sparaliżował miejscowe roboty.
No i
ostatecznie dochodzimy do urodzin Pazurkowatej i Dana. Wyszło nawet
nieźle. Piliśmy mieszając, jedliśmy nadużywając czosnku,
gadaliśmy wesoło. Awaria dostała histerii i machając kończynami
odbiegła w noc, Lenn oglądała do nocy Sucker Punch i dziękowała
nam, że go jej pokazaliśmy. Tego wieczoru poznałem naprawdę wiele
dziwnej muzyki. A dziś ziejąc w chwasty randapem pośród
wietrznych turbulencji, zakropliłem sobie oko tym radioaktywnym
cholerstwem. Jeśli jutro będę żył, doznam wysublimowanych
rozkoszy oglądając Kowbojów i obcych.
Czy
członek członka partii
jest
członkiem partii?
(Alicja)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz