poniedziałek, 5 września 2011

Obcych rozpoznajemy po braku śladów szczepionek na ramieniu

- Nie pomagasz!
- Ale za to ładnie wyglądam

(My)

W zeszłym tygodniu weszliśmy w zakazane regiony Stoczni Gdańskiej. Uczyniliśmy krok z wygładzonego progu stoczniowej bramy wprost w ocean rdzy. Wejrzeliśmy w otchłań przyszłości w wykopach rodzących fundamenty ECS. Potem opadliśmy w dół miękko, aż nasze stopy dotknęły wychodzących spod łuszczącej się skóry asfaltu bruków. Myszkowaliśmy pośród wyprutych bebechów polskiej gospodarki.
Najbardziej niesamowite jest to skumulowane na niewielkiej przestrzeni współistnienie epok i stylów: Tu mocarstwowo pręży ceglane muskuły Stocznia Cesarska połączona pałąkami suwnic z zgrzebnym socrealem, ponad przycupniętymi grzybami bunkrów przeciwlotniczych z drugiej wojny. Rozbryzgane szkło martwych hal, porastające mchem sentencje, kolorowe ślady osady artystów na zwalistym tle Hali U-bootów. Autobusy z turystami i Krzywonos przemykająca nagle na tle polowej kuchni. Obsadzone starymi drzewami aleje, negatyw miasta, Awaria kradnąca kadry i wrzucająca je na Fejsa jako swoje.
Później, w tygodniu, nagłe zatrzymanie. Lody w gasnącym słońcu na dnie kanionu Długiej. Lady Dżi mówiąca, że będzie zajęta. Wejście w mrok Teatru w Oknie. Sitar, bębny, Marzan ubrany jakby właśnie zszedł z gór, albo odpadł od Hueya ulatującego z płonącego Sajgonu. Rytm słów, rytm krwi, mrok, żyły wypełniające się poezją, myśl wypełniająca się wiatrem znad poszarpanych grani. Chrzęst kroków na żwirze wszystkich polnych dróg świata, oddech, oddech i krzyk, i wiatr i powoli spływające przez powietrze kartki. Było mrocznie, było dziko. Tak jak lubię. Tak jak lubią wszystkie dzikie stworzenia świata. Mordowani przez Indian podróżnicy, brzeźnieńskie wycierusy czy Holly Golightly.
Arek, który nie wygląda na osobnika, który zbyt często styka się z żyjącą poezją, parował wrażeniami jak ksiądz w salonie sado maso.
Balbina przybyła na 3żagle po swoje rzeczy (tu marsz imperium). Przybyła z całą swoją rozliczną rodziną, której nasz Il Duce nie wpuścił jednak za płot, tak, że lukali smętnie jak Balbina tacha graty. Wyniosła tego z trzy wory, a gdy zapadła noc, nasz wódz otrzymał oburzonego smsa, że brakuje szampana i 15 zeta w miedziakach... Cholera, szampana, dobrze, że nie zapomniała kawioru i ostryg.
Dana wysłali na jakąś pipidówę, żeby rozkopywał koniec świata. No to wykopał starą bombę i sparaliżował miejscowe roboty.
No i ostatecznie dochodzimy do urodzin Pazurkowatej i Dana. Wyszło nawet nieźle. Piliśmy mieszając, jedliśmy nadużywając czosnku, gadaliśmy wesoło. Awaria dostała histerii i machając kończynami odbiegła w noc, Lenn oglądała do nocy Sucker Punch i dziękowała nam, że go jej pokazaliśmy. Tego wieczoru poznałem naprawdę wiele dziwnej muzyki. A dziś ziejąc w chwasty randapem pośród wietrznych turbulencji, zakropliłem sobie oko tym radioaktywnym cholerstwem. Jeśli jutro będę żył, doznam wysublimowanych rozkoszy oglądając Kowbojów i obcych.

Czy członek członka partii
jest członkiem partii?
(Alicja)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz