poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Prabuty - Archaicshoes

Seba - Czemu Bóg mnie tak doświadcza?!
Ja - Modlisz się tylko wtedy, gdy się boisz.
Może chce pogadać...

Na północno - wschodnim niebie rozbłysła nowa gwiazda. Jowisz, Saturn, kometa śmierci, Planeta Nibiru, nie wiem nie znam się. Pośród porwanych dzikim wichrem chmur jest jasna i niepokojąca.
Wróciliśmy z Mławy, gdzie przez tydzień byliśmy spokojni, zadowoleni i najedzeni. W domu natomiast pierwszego dnia po powrocie czekało już na mnie malowanie i teraz gubię kawałki olejnej i welony chemicznego smrodu. Ach dom... Muszę zacząć grać w Lotto, żeby wykupić od Rodzeństwa dom w Mławie i wyemigrować tam, gdzie klimat jest łagodny, a pościel nie sprawia wrażenia mokrej szmaty, tam gdzie powietrze na długie godziny wypełnia się złotem i nie boli mnie głowa. Tam gdzie nie występuje wieczny szum tła i można naprawdę się wyspać.
Tam stagnacja w jaką wpadają znajomi nie jest taka drażniąca, tam z zainteresowaniem ogląda się w TV nawet reklamy, w tym tą, w której mózg wprost z miksera ląduje na jogurcie, a poza tym wszystko jest znacznie tańsze.
Powroty zawsze są dla mnie bolesne.
Ech, szliśmy środkiem wielkiej, dopiero co zbudowanej drogi, z chodnikami i ścieżkami rowerowymi z polbruku. Szliśmy jak po grzbiecie ogromnej bestii leżącej pod lasem, pośród pól i dzikich traw, a daleko z boku bieliła się równa ciągnąca się od horyzontu po horyzont ściana miasta. Coś niesamowitego, coś jakby u nas pociągnęli autostradę po plaży. Krążyliśmy pośród wypełniającej się nową tkanką zabudowy, pośród rynku pełnego ciuchów i miodu a sklepikami prowadzonymi przez autentycznych starych Chińczyków. Wysiadywaliśmy pośród fontann w parku i patrzyliśmy z werandy na dziką nawałnicę i rozparzuzające się po niebie niczym w Niekończącej się Opowieści sine chmury. W środku dnia zrobiło się ciemno jak w nocy. Piliśmy sok z mandarynek, obok armaty pozbawionej kół w samym środku mławskiego pola bitwy. Spijaliśmy miodowy krupnik z przyjaciółmi w takt rozrzucanych przez ich córę plastikowych kul. Wdychaliśmy zapach dziesiątek kwiaciarni, których jest tam więcej niż gdziekolwiek indziej. Była noc i był dzień. I mnóstwo telewizji i brak pośpiechu, i przestrzeń i cisza i sen i życie. A potem trzeba było znowu umrzeć i wsiąść do pociągu.

- Skaleczyłem się przy goleniu...
- O biedactwo, poczekaj zaraz
przyłożę ci podpaskę Always...
- NIE! Wyssie mnie!

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz