poniedziałek, 10 marca 2014

Wampiryczne cechy polskiego romantyzmu

Na plecach nosiła strzelbę z
kompozytów ceramicznych,
a jej wyraz twarzy sugerował
wiele niezałatwionych spraw
( Pratchett\Baxter)

Wolny jak dzika świnia, owinięty w muślin czasu wolnego, pod słońcem tego nagłego wcześniaka wiosny mknę przez przestrzeń powiewając strzępkami dobrych myśli, śladem wspomnień starych i zaśniedziałych jak lufa dziadkowego mauzera ukrytego w meandrach strychu, w oczekiwaniu powrót czasów złych i niewyraźnych.  Przez te dwa dni zamierzam udawać że mam wolną wolę.
WhiteTown było dla mnie zawsze starą, stylową damą. Pastele cieni pośród koronek fasad starych willi. Zwiewny duch belle epoque  dobrego wychowania przeniknięty miejscami rytmem muzyki osiemdziesiątych lat. WhiteTown zawsze było ucieczką od trywialności dnia codziennego i oddechów ludzi w SKMce... ale przestało. Dziś ulice wypełnia ruch, a za coraz cieńszą skorupką fasad wzbiera krzyk. Dawna dama osiadła w falbanach dachówek pośród spienionych zielenią wzgórz zmienia się w balansującego na obcasach biznesowego wampa, malowaną wydmuszkę bez duszy, katatoniczkę o ostrym make upie.
Dawno, dawno temu chodziłem do WhiteTown by się uspokoić, by się otulić harmonią, mieszanką morza i miasta ze snów. Nie byłem sam, wokół krążyło całe mnóstwo różnej maści dziwaków i outsiderów z całej Polski. Całe mnóstwo ludzi przyjeżdżało tu by spędzić swój ostatni dzień na Ziemi, a potem umrzeć gdzieś w pół drogi do Gottenhaven. Na piasku pozostawały po nich torby i plecaki z dokumentami, porzuconymi drobiazgami, czy garścią wierszy. Dziś opuszczałem WhiteTown rozedrgany jak pęknięty dzwon i jedynie Ostatni Antykwariat na Drodze uratował sytuację.
Rozumiem że czas ucieka, wszystko się zmienia. Dawniej wyprawa do WhiteTown była właśnie tym - wyprawą. Szło się przez zdziczałe lasy pozbawione dróg, pełne bunkrów, jakiś postrzępionych stalowych resztek innych czasów i szkieł tłuczonych butelek. Przebywało się piaski plaż, stawał na zmurszałym moście ponad potokiem. Wędrowało przez dzielnice i osady zapadłe w komunistyczny skuwający zmysły błogostan. Była tylko pustka, niebo i powietrze. WhiteTown zaś skrzył się jak milion gwiazd na horyzoncie. niczym jakieś eteryczne miasto, jakieś Rivendel na krawędzi poznania.
Dziś wszystko łączy niekończący się bulwar po którym suną niezłomne ławice emerytów a powietrze wypełnia 12 języków. Świat zabudował się i ucywilizował i jest to dobre, ale po drodze gdzieś zagubił jakąś ważną cząstkę. Pamiętacie jak w Neverending Story w ciemności siedzi Bastian i Cesarzowa a ich twarze rozświetla maleńkie ziarenko trzymane w jej dłoni? Dziś jest tu pięknie, nowo i wygodnie, a wokół przemyka całe mnóstwo ludzi którzy nie widzą nic poza sobą i ciągle coś mówią do telefonów.
Na krawędzi wieczoru stanąłem na betonowych strzępach przeszłości wgryzających się w piasek plaży w Brzeźnie. Stałem tak, a noc coraz mocniej otulała mnie swym skrzydłem pełnym satelitów. Patrzyłem w dal ponad wodą na świetlistą koronkę WhiteTown, myśląc, że chyba jednak wolę patrzeć na nie z daleka, gdy przestrzeń między nami wypełniają uderzające powoli o brzeg fale możliwości.

- 42 rannych po nalocie 42 martwych
- Nie szanują czerwonego Krzyża?
- Celują w niego

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz