niedziela, 28 grudnia 2014

Nagły atak zimy... na moją żonę

- ...bo ci powiem jak kończy się
50 twarzy Greya.
- Szantażyk. Zdaje się, że od dziś
każdy twój obiad będzie miał nutkę
pieprzu cayenne

(My)

Śnieg przybył przed świtem wśród fanfar telefonicznych dzwonków. Wywlekł mnie wprost z ciepła łóżka i ostatnich iluzji świąt. Przecinałem granice dzielnic pod niebem koloru indygo, kryjąc się pośród drzew przed wzrokiem lodowych aniołów. Górą płynęły szare kadłuby krążowników chmur, ich podbrzusza pełne treści wlokły po ziemi roziskrzone smugi opadu. Potworne, stalowe meduzy z kosmosu, wlokące białe macki pośród ciemnych bloków i uśpionych ludzi, pozostawiające ślad skłębionego pyłu, za którego usuwanie płacą mnie i mnie podobnym, istotom z głębin, ubranym na cebulkę, przywracającym świat do używalności zanim ludzkość się przebudzi.
A jeszcze niedawno śledziłem w skupieniu satelitarne zdjęcia, na których codziennie zbliżał się śnieg, zaciskał oblężenie. Jeszcze wczoraj wisiał na skraju wysoczyzny, a dziś już przelał się przez granicę morenowych wzgórz by runąć zmrożonym tsunami wprost w ulice Miasta.
Jakiś czas temu grabiąc ocean liści zrozumiałem nagle treść "Zamków na piasku" Lady Pank. Zdaje się nigdy przedtem nie skupiłem się na całości piosenki. Interesowała mnie wybiórczo.
Gdzieś tak pod koniec lata, by usankcjonować nowe porządki i subtelnie pokazać nam nasze miejsce zwolniono Dana. Potem nasz sztab dokonał odkrycia, że w jego miejsce musi wynająć dwóch ludzi. Potem wierząc w baśnie i klechdy o bezrobociu w Polsce puścili wici. Rany Dopiero parę dni temu pojawił się koleś, który wytrzymał tydzień i nie uciekł, wyłączając telefon. W ciągu ostatniego miesiąca miałem po kolei pięciu pomocników, już sam nie wiedziałem co któremu mówiłem i czego, którego uczyłem.
W naszej ojczyźnie fikcji i dobrego samopoczucia  połowa "bezrobotnych" pracuje na czarno a reszta po prostu nie chce pracować i ja ich świtanie rozumiem, bo to męczące, brudne i uwłaczające godności zajęcie. gdyby nie nieustępliwa postawa mojej krwiożerczej i hojnie uzbrojonej przez naturę małżonki, też bym się opieprzał po kątach, wędrował daleko, a nocami pił z szumowiną tego świata, słuchał muzyki i wierszy. To oczywiste, że codzienne poranne wstawanie i ogłupiająca harówka nie ma z tym porównania, tylko po co się oszukiwać i jęczeć jak to u nas jest źle i niedobrze?
Najlepszy był koleś, który wszystko po mnie powtarzał, tylko że ze znakiem zapytania: Przesuń te doniczki. Przesunąć te doniczki? Umyj piętra. Umyję piętra?... Jeszcze inny gdy miał mopować po mnie kilometry korytarzy wykazał się całkowitą niewiarą w moc sprawczą wiader i biegał po całych budynkach z trzema mopami, które za każdym razem znosił potem na dół, płukał w kanciapie i znowu wracał. Prysnął z roboty nim zdążyłem wyekspediować go serdecznym kopem za lufcik.
Taaak, to był czas pełen wrażeń.
Dziś, w drodze do kościoła, ratowałem moją żonę, która co jakiś czas odkrywała zamarznięte na lustro kałuże pod świeżym puchem. Czułem się jak cholerny HERO i zadżebisty badass, czy jakoś tak.
Byliśmy też ostatnio na parapetówie u Hani. Hania ma dwa rude koty, które nazywają się Imbirek i Karmelek, siadają one po dwóch stronach pomieszczenia i dyskutują głośno ze światłem, ma też zabawną przypadłość, którą nazwałem Sprawiedliwością Ostateczną, znaczy się gdy np nakłada obiad to waży porcje aby wszystkie był równe... podłożyliśmy jej świnię i przynieśliśmy wino, które musiała rozlać do kieliszków...

- Chyba wybiorę się na marsz piSSlamistów i
zablokuję im drogę rozpędzonym kombajnem
- Oj kochanie, zajdziemy ich od tyły i będziemy
załatwiać po kolei

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz