sobota, 30 lipca 2005

Są różne odcienie szarości, od czerni do białości



Pierwszy raz dostrzegłem upływ czasu, gdy miałem może 5 - 6 lat. Byłem na wakacjach w Mławie i jak każde dziecko w tamtych czasach wpatrywałem się co rano w migoczące na czarno - białym ekranie programy dla dzieci. W jednym z nich na ścianie był wąż, składający się z papierowych segmentów. Każdy z nich był jednym dniem, i codziennie jednego ubywało. Nie docierało to do mnie , aż pewnego dnia zobaczyłem jak krótki stał się wąż i zrozumiałem, że do końca wakacji zostało tylko kilka dni. Wtedy też, powstała we mnie po raz pierwszy myśl, że skoro tak mało czasu zostało to trzeba go dobrze wykorzystać.
Upał można kroić. Stałem wczoraj na Długim Pobrzeżu czekając na wieczór i szanty. Patrzyłem wzdłuż rzeki na nadciągającą burzę. Pociemniało, południowy horyzont rozbłyskiwał feriami świateł , słychać było nieustanny łoskot, jakby zbliżał się front.
Miasto pełne ludzi, gorączkowo przygotowywuje się do Jarmarku. Stałem tam nad rzeką , wokół szybko umykali turyści , a straganiarze zwijali swoje kramy i zabezpieczali namioty. W końcu na tle nieba ukazały się wstęgi piorunów. To było niesamowite, przy każdym błysku, wszyscy ludzie wokół odruchowo kulili się i gwałtownie wciągali powietrze. Wszyscy razem. Błysk - i sekunda ciszy.
Kiedyś czytałem opowiadanie, w którym jakiś gość odkrył, że ludzie którzy mają razem umrzeć, wyrównują oddech, by razem wydać ostatnie tchnienie. To było trochę właśnie tak.
Oprócz mnie w tym przemieszczającym się mrowiu stało jeszcze kilka osób wpatrując się w niebo. Jakby z tłumu wynurzało się jakieś milczące porozumienie ludzi podobnie myślących. Nie było nas wielu. Spojrzałem na stojącą opodal drobną Japonkę i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Teraz wrócę jeszcze na moment do niedawnych, traumatycznych przeżyć związanych z remontem mojej paszczęki. Szedłem w środku nocy, pustą Aleją Zwycięstwa i nagle zacząłem się śmiać. Wyobraziłem sobie minę jakiegoś badacza, który za 10 milionów lat obejrzałby sobie moją czaszkę. Ciekawe do jakiego rodzaju by mnie zakwalifikował z tymi wszystkimi plombami, łatami, kawałkami metalu i ceramiki.
Wcześniej, tuż po zabiegu, gdy miałem jeszcze wyłączoną twarz, wpadło mi nagle do głowy, że mam niepowtarzalną okazję , by przekonać się jaki jestem w dotyku. Nie czułem twarzy, tylko to co mam pod palcami. Ludzie mijający mnie na ulicy wyglądali na dość zdziwionych.
Wczoraj dzwoniła rodzina. Mój wuj z Ostródy osiąga właśnie stadium rośliny. Przychodzi to na niego powoli i dość łagodnie. Zabawne jest to, że codziennie wychodzi do garażu, by pogłaskać swój wóz. Nie pamięta swojej żony, ani jak się nazywa ale wie, że ma samochód. Trochę jak te zombie ze starego „Dnia żywych trupów”, które zbierały się w hipermarketach, bo pamiętały, że robiły tam kiedyś coś ważnego.
Cóż, nic nie dzieje się bez sensu.. Z ostatnich badań wynika, że nawet starość i termin śmierci mamy zakodowane w mitochondriach. Może jednak Bóg ma jakiś plan?
Tymczasem jednak staje nade mną moja matka, w staniku i z maszynką w ręku i mówi żebym wygolił jej pachy...Stwórco mój! Czemuż spotyka to właśnie mnie???

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz