wtorek, 14 września 2004

...


Alexander znieruchomiał, a w jego oczach rozbłysło nagłe zrozumienie. Tak właśnie musiało być - Harrington straciła Troubadura i leciała z przyspieszeniem wynoszącym ledwie dwa i pół kilometra na sekundę kwadrat, co oznaczało znaczne uszkodzenia okrętu. Mogła mieć całkowicie zniszczoną łączność, nie tylko sensory grawitacyjne...
Odwrócił się do swojego szefa sztabu i spytał:
- Kiedy znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet, Byron ?
- Za trzydzieści dziewięć minut sześć sekund , sir.
- A kiedy kursy Saladina i Fearless się zetkną?
- Za dziewiętnaście minut, sir - odparł zwięźle Hunter i Alexander zacisnął zęby.
Ból był tym większy, że nastąpił po pierwszej, odruchowej radości. Dwadzieścia minut - mniej niż nic w skali galaktyki, a w tej sytuacji różnica o podstawowym znaczeniu. Te dwadzieścia minut oznaczało bowiem, że jednak nie zdążyli na czas. Albo inaczej - zdążyli, by uratować planetę Grayson, ale przybyli zbyt późno dla załogi HMS Fearless, której ostatnią walkę i śmierć będą mogli jedynie bezczynnie obserwować.

Umilkły ostatnie akordy „Salutu dla wiosny” i Honor odetchnęła głęboko. Wyprostowała się w fotelu i spojrzała na Cardonesa.
- Ile zostało do przechwycenia, Rafe? - spytała spokojnie.
- Osiemnaście minut Skipper...sześć i pół do wejścia w maksymalny zasięg rakiet.
- Doskonale - Położyła ręce precyzyjnie na poręczach fotela i poleciła - Stan gotowości dla obrony przeciwrakietowej.

- Kapitanie Edwards!
- Słucham, milordzie? - Głos kapitana Relianta był stłumiony. Ostatni akt niedawnej tragedii obserwował na ekranie taktycznym, zaciskając bezsilnie pięści.
- Zwrot wszystkich jednostek o 90 stopni na prawą burtę. Proszę wystrzelić natychmiast pełną salwę burtową w Saladina.
- Ale...- bąknął zaskoczony Edwards, nim ugryzł się w język.
- Proszę wykonać natychmiast, kapitanie Edwards!
- Aye, aye, sir!
Bryan Hunter spojrzał spod oka na admirała, odchrząknął i powiedział cicho:
- Sir, odległość wynosi ponad sto milionów kilometrów. Nie zdołamy trafić go...
- Znam odległość od Saladina, Brian - Alexander nie podniósł głowy znad ekrany taktycznego fotela - ale to wszystko co możemy zrobić. Może Harrington zauważy rakiety na radarze... jeśli jeszcze ma jakiś radar. Saladin też może mieć poważnie uszkodzone sensory i nie próbuje uciec, bo nikt na jego pokładzie również nie wie, że tu jesteśmy. Jeśli się dowie, może zrezygnować z walki. Może zresztą jakimś cudem go trafimy, jeśli nie zmieni kursu!
W końcu uniósł głowę i szef sztabu poznał po jego oczach, że chwyta się rozpaczliwie cienia nadziei…
- To wszystko co możemy zrobić - powtórzył Alexander zrezygnowany.
Krążowniki Osiemnastej Flotylli zwróciły się burtami do przeciwnika i wystrzeliły salwy burtowe, przechodząc natychmiast na ogień ciągły, wystrzeliwując łącznie trzy salwy w ciągu minuty.

Saladin wystrzelił pierwszą salwę, ale zmasakrowane sensory HMS Fearless dostrzegły rakiety dopiero wtedy, gdy te znalazły się w odległości pół miliona kilometrów, co dało Cardonesowi i Wollcot ledwie siedem sekund na zniszczenie ich, czyli zbyt mało czasu na użycie przeciwrakiet. Po drugim spotkaniu nauczyli się jednak znacznie więcej o możliwościach rakiet Saladina niż porucznik Ash o ich możliwościach obronnych i odpowiednio przeprogramowali ECM-y pokładowe i boje. W efekcie trzy czwarte straciło namiar i poleciało w różnych kierunkach, nie wyrządzając żadnych szkód. Komputerowo sterowane sprzężone działka laserowe zajęły się pozostałymi i z pierwszej salwy ani jedna nie dotarła do celu.
Ale za nią leciały następne i to lawinowo, gdyż Saladin przeszedł na ogień ciągły. Większość rakiet eksplodowała rozbijając się na ekranie, lecz wiele przelatywało nad lub pod nim. Przeciwrakiety i działka niszczyły większość z nich, ale nie były w stanie unieszkodliwić wszystkich i alarmy uszkodzeniowe ponownie rozbrzmiały, gdy kolejne przedziały traciły hermetyczność, ginęli dalsi ludzie, a następne stanowiska ogniowe przestawały istnieć.
Mimo to Fearless parł wyznaczonym kursem, a na jego mostku panowała cisza. Honor Harrington siedziała wyprostowana i nieruchoma w fotelu kapitańskim niczym w oku cyklonu i wpatrywała się w ekran taktyczny, na którym powoli przeskakiwały sekundy.
Do momentu przechwycenia pozostało siedem minut.

Simonds już nawet nie klął, obserwując z niedowierzaniem ekran taktyczny. Fearless ciągle się zbliżał mimo lawiny ognia. Krążownik liniowy klasy Saladin, Thunder of God wystrzeliwał siedemdziesiąt dwie rakiety na minutę i stany magazynów artyleryjskich topniały w oczach. A przeciwnik nie odpowiedział choćby jedną rakietą, za to parł stałym kursem przez morze ognia i widok ten pomimo wściekłości i zmęczenia pierwszy raz napełnił serce Simondsa strachem. Trafiał - wiedział o tym z meldunków Asha - i wywoływał spore zniszczenie. A Fearless trwał dalej, niczym przeznaczenie, którego nawet śmierć nie zdoła powstrzymać.
Obserwując pozostający za nim ślad wyciekającej z rozprutego kadłuba atmosfery, przypominający smugę krwi, próbował zrozumieć jego dowódcę i nie mógł. Harrington była poganką, bezbożnikiem i kobietą. Co dawało jej taką siłę woli i upór, że gardziła śmiercią?!

- Przechwycenie za pięć minut, skipper.
- Rozumiem - W chłodnym sopranie nie było śladu żadnych uczuć.
Znajdowali się pod ostrzałem od sześciu minut i zostali trafieni dziewięć razy, z czego dwa poważnie. A ogień Saladina będzie stawał się tym skuteczniejszy, im mniejsza będzie dzieląca okręty odległość.

Potężna salwa mknęła przez przestrzeń - osiemdziesiąt cztery rakiety wystrzelone przez cztery krążowniki liniowe, poruszające się z prędkością prawie trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Za nią mknęła druga, a za nią jeszcze jedna, ale miały do pokonania niesamowicie dużą odległość.
Ich napędy przestały działać po trzech minutach, gdy znajdowały się o dwanaście koma trzy miliona kilometrów, lecąc z prędkością prawie stu sześciu kilometrów na sekundę. Teraz poruszały się torem balistycznym, niewidoczne dla nikogo, także dla sensorów HMS Reliant. Hamish Alexander mógł jedynie obserwować pusty ekran i czekać, czując, że zamiast żołądka ma kawał lodowatego metalu.
Od wystrzelenia rakiet minęło 13 minut - nawet przy tej prędkości będą potrzebowały jeszcze czterech minut, by znaleźć się w pobliżu celu, a przy takiej odległości szanse trafienia malały z każdą mijającą sekundą.

Krążownikiem wstrząsnęły dwa kolejne trafienia w lewą burtę , tak bliskie w czasie że zlały się w jedno.
- Wyrzutnia numer 6 i laser numer 8 zniszczone ma’am - zameldował komandor Brenthworth - Doktor Montoya informuje, że przedział 240 został rozpruty i zdehermetyzowany.
- Proszę potwierdzić - powiedziała spokojnie i zamknęła na moment zdrowe oko; przedział 240 został zamieniony na tymczasowy szpital, gdy ranni przestali mieścić się w izbie chorych.
Miała nadzieję, że większość uratują kokony środowiskowe, ale wiedziała, że oszukuje sama siebie - z przebywających tam rannych szanse ocalenia mieli naprawdę nieliczni.
Fearless szarpnął się ponownie i na mostek spłynęły kolejne meldunki o zniszczeniach i stratach, ale czas płynął nieustannie i to było jedyne pocieszenie. Zostały jeszcze cztery minuty, kiedy musiała być ruchomym celem. Potem jeśli jej okręt będzie jeszcze istniał, odpowie wreszcie ogniem.

Przechwycenie za trzy minuty pięć sekund - oznajmił chrapliwie Ash.
Simonds skinął głową i chwycił poręcze fotela. Koniec świata miał się za chwilę zacząć.

- Rakiety powinny się znaleźć w odległości bezpośredniego ataku ...teraz - oświadczył nieswoim głosem kapitan Hunter.

Alarm zbliżeniowy zawył na pulpicie porucznika Asha w momencie, w którym na ekranie radaru pojawiło się mrowie czerwonych punktów zbliżających się z dużą prędkością. Ash wytrzeszczył oczy - zbliżały się niewiarygodnie szybko, i nie miało prawa ich tam być.
A były. Przebyły ponad sto milionów kilometrów, podczas gdy Thunder of God cały czas leciał im na spotkanie. Brak napędów pomógł im w ukryciu się przed działającymi jeszcze sensorami krążownika liniowego, a radar tak małe obiekty był w stanie wykryć z odległości nieco większej niż pół miliona kilometrów, co przy prędkości jaką leciały, dawało załodze zaledwie pięć sekund na reakcję,
- Rakiety w namiarze 352! - krzyknął i Simonds podskoczył.
Spojrzał na swój ekran radarowy i zamarł.
Jedynie pięć rakiet znajdowało się na tyle blisko by móc zagrozić Thunder of God. Żadna nie miała napędu na poprawki kursu, ale krążownik od ponad 2 godzin leciał prostym, stałym kursem, nie wykonując żadnych manewrów, toteż pociski przeleciały przed jego dziobem i skręciły na tyle, na ile pozwoliły im strumieniowe silniczki manewrowe. Nie był to duży skręt, lecz dziób okrętu osłaniał tylko pancerz. Wszystkie rakiety eksplodowały równocześnie i znaczna część promieni laserowych z ich głowic trafiła w cel.
Thunder of God prawie stanął dęba, gdy kilkanaście laserów trafiło w lewą burtę i dziób, prując pancerz, otwierając przedział za przedziałem i niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Część dziobowa praktycznie przestała istnieć, a Simonda stał się prawi przezroczysty ze strachu, gdy dostrzegł na ekranie, że w ślad za pierwszą nadlatuje druga salwa.
- Prawo na burt ! - ryknął
Sternik posłuchał rozkazu, natychmiast kładąc okręt w ciasny skręt, by bezbronny i poharatany dziób przestał stanowić idealny cel dla rakiet, i Simonds poczuł ulgę.
A potem zrozumiał, co zrobił.
- Anuluję ten rozkaz ! - zawył - Powrót na poprzedni kurs!

- Robi zwrot! - krzyknął uradowany i zaskoczony równocześnie Rafe Cordones.
Honor podskoczyła na fotelu . To co widziała, było niemożliwe, bowiem nie istniał żaden powód, by...
- Obrót na lewą burtę! - rozkazała - Wszystkie działa ognia!

- Ognia z dziobowych dział! - krzyknął zdesperowany Simonds.
Thunder of God zbyt wolno reagował na stery, co pogarszało tylko skutki błędu Simondsa. Powinien był nakazać dokończenie pełnego zwrotu i obrót, by chronić nadwątloną osłonę lewej burty i ustawić się ekranem do nadlatujących rakiet i prawą burtą do przeciwnika. Otrzymujący sprzeczne rozkazy sternik próbował wrócić na pierwotny kurs, ale nie zrobił obrotu, przez co okręt przez kilka sekund był zwrócony dziobem do HMS Fearless.
Z dziobowego uzbrojenia Thunder of God niewiele zostało, ale dwa grzbietowe lasery, umieszczone na górnej powierzchni kadłuba strzelały z pełną szybkością do celu, który znalazł się bezpośrednio przed dziobem. Pierwsze strzały trafiły w ekran, ale Fearless już się obracał, by stanąć burtą do przeciwnika, i następne promienie laserowe przeniknęły przez osłonę, zniszczyły pancerz burtowy, który z tej odległości nie stanowił żadnej przeszkody, i rozpruły kadłub, z którego zaczęło wylatywać powietrze i rozmaite szczątki.
W następnej sekundzie to, co pozostało z uzbrojenia burtowego ciężkiego krążownika, odpowiedziało ogniem, cztery działa laserowe i trzy grasery wystrzeliły pierwszą salwę i natychmiast przeszły na ogień ciągły.
A dziobu krążownika liniowego nie chroniła żadna osłona.
Matthew Simonds miał ułamek sekundy, by zdać sobie sprawę, że zawiódł swego Boga, nim HMS Fearless zmienił jego okręt w oślepiającą kulę ognia, gdy któryś z promieni laserowych trafił w reaktor.

David Weber
„Honor Harrington”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz