środa, 1 września 2004

Zmęczenie materiału


Rozwiały się nadzieje na mieszkanie, nie mogę nawet niczego wynająć, bo kto zdrowy na umyśle, wziąłby lokatora z pół toną książek. Perspektywa wydobycia się z domu utrzymywała mnie przez ostatnie miesiące na chodzie. Działałem na kredyt, na oktanach nadziei, a teraz gdy obrana droga urwała się nagle, tkwię zawieszony w powietrzu. Nic mi się już nie chce.
Mój dom rodzinny jest jak wampir, spija życiowe siły, pozbawia mnie oddechu, impregnuje siwizną włosy. W domu nie rysuję, nie piszę, nie słucham nawet muzyki przez słuchawki, bo gdy nie słyszę co się wokół mnie dzieje łatwiej wystawiam się na atak. Mój dom mnie paraliżuje, a przecież tyle mam do zrobienia.
Do tego życie. Przyjaciele i znajomi odchodzą. Jesteśmy już po terminie dorosłości. Ludzie idą do pracy, znajdują sobie partnerów i odchodzą w codzienność. Oddalają się od siebie, niezauważalnie, ale stale, aż pewnego dnia rozglądają się wokół siebie nieprzytomnie, i nawet nie wiedzą czego im brakuje.
To nie są czasy dla przeterminowanych dzieci. Ale, w sumie, czy kiedykolwiek były? Twórczość to rodzaj niedostosowania do życia.
Siedzę na plaży na granicy miast. Jest tu takie drzewo na którym lubię przesiadywać. Niedaleko stąd Kwiat Paproci weszła do morza, by pójść przed siebie i nie oglądać się. Miała 18 lat i burzę irlandzkich włosów. Zalaminowała dowód osobisty, zostawiła plecak na piasku. Pisała do mnie w listach, że warto żyć i pisać.
Oparłem się brodą na ostrzu noża. Mój nóż wydaje się maleńki, o wąskim ostrzu, łatwo ukryć go w ręku. Ludzie śmieją się z mojego noża, zapominając, że nieistotna jest wielkość, ale to jak tnie.
Życie jest czasem udręką. To może głupio zabrzmi, ale śmierć nie jest w moim stylu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz