sobota, 11 września 2004

...i wtedy agent Mulder w nas uwierzył...


Wczoraj podczas sieciowej sesji zostałem doszczętnie wylizany przez kota Zwierzów. Chciałem się walnąć na chwilę na kanapie. Rozciągnąłem się rozkosznie na miękkim kocyku, a tu coś puchatego wlazło mi na głowę. Wymościwszy się na karku, kociak ujął delikatnie w łapy moje ucho...i zaczęło się. Arrgh! Wiecie jaki kot ma szorstki język? Gdy zabrakło mu ucha zabrał się za policzek. Czuję się teraz jakbym jednostronnie ogolił się pumeksem.
Ostatnio ciągle i za dużo czytam. To niedobrze. Od tego robi się człowiekowi zmysł krytyczny. Rodzi się gust i pycha, bo zaczyna czuć się lepszym od bezimiennych rzesz trawiących w spokoju Chmielewską, Miłosza czy też nie czytających zgoła nic. A ja chciałbym zwyczajnie cieszyć się z lekturą.
W nocy napisała do mnie Awari z głębin studni samotności. Magik Butterfly daje nogę z Masłowskacity i w tym tygodniu nici z inwazji. Nowy pies mojej babki zakochał się w mojej kostce i rzeźbi tam fantazyjny tatuaż. Takie maleńkie, a bydle ma ząbki jak igiełki. Czuję się jakbym obcował z organiczną piłą .
Jak zwykle jestem niedospany, pół nocy czytałem „wysokie obcasy”. Po piętnastym felietonie pani Dunin, zaczęła docierać do mnie nieuchronna prawda: feministka, szowinista - jeden pies. Oboje to naziści duszy. Najlepszą formą tolerancji wobec podziałów jest obojętność na nie. Najlepiej się nad tym nie zastanawiać, tylko ignorować różnice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz