poniedziałek, 6 września 2004

Dożynki


Na kolejowych rubieżach mojego miasta jest sobie ulica Klonowicza. Zarośnięta domkami i plątaniną chaszczy, jest długa, prosta i brukowana. Do niedawna brukowana niemieckimi grobami.
Ostatnio mamy u nas szał zacierania śladów. Likwiduje się dowody historii pod hasłem uczłowieczania i cywilizacji. Wyrywa się z murów i ulic kamienie pokryte niemieckim pismem. Czarny bazalt, biały marmur czy łaciaty granit. Gdzieś tam robią lapidaria, gdzie będzie je można oglądać jak na wystawie. A przecież te kamienie były ważne, mówiły o tamtym świecie, o nas, o czasie. Były najlepszym pomnikiem bo nie wymagały żadnego komentarza.
Podobno było wstyd, bo przyjeżdżały się tam fotografować niemieckie wycieczki. a my nie jeździmy pod Kraków robić sobie zdjęcia na alei z żydowskich Stelli? Czy nie zamordowaliśmy tego miasta?
Niszczymy dowody, wyrywamy ostatnie strzępy z żywej tkanki miasta. Łatamy dziury po pociskach i wynosimy na złom stare tablice. Nasze miasto ma 50-cio letnią historię . Przed rokiem 1945 nie było tu nic. Nikt tu nie wyburzył 90% starówki, nikt nie zgwałcił 40 000 kobiet, nie rozstrzeliwał rannych skaczących z okien płonącej polibudy, ani nie spalił żywcem 3000 kobiet i dzieci w kościele św. Jana. Nikt nie potopił tysięcy ludzi w schronach, nikt nie pozmieniał kościołów w burdele i nie zastanawiał się nad ponownym uruchomieniem Lager Stutthof, w celu rozwiązania kwestii niemieckiej.
My wielcy, wiecznie pokrzywdzeni Polacy. Naród wybrany i błogosławiony. Obsiedliśmy ten wielki, stary szkielet i jak ścierwojady obżeramy z niego ostatnie kawałki mięsa. Gdy skończymy wszystko będzie takie ładne i bezpieczne. Gdy zniknie ostatni kamień, pozostanie nam ta wieczna i niezachwiana pewność, że zawsze jesteśmy w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz