Na kolejowych rubieżach mojego
miasta jest sobie ulica Klonowicza. Zarośnięta domkami i plątaniną chaszczy, jest
długa, prosta i brukowana. Do niedawna brukowana niemieckimi grobami.
Ostatnio mamy u nas szał
zacierania śladów. Likwiduje się dowody historii pod hasłem uczłowieczania i
cywilizacji. Wyrywa się z murów i ulic kamienie pokryte niemieckim pismem.
Czarny bazalt, biały marmur czy łaciaty granit. Gdzieś tam robią lapidaria,
gdzie będzie je można oglądać jak na wystawie. A przecież te kamienie były
ważne, mówiły o tamtym świecie, o nas, o czasie. Były najlepszym pomnikiem bo
nie wymagały żadnego komentarza.
Podobno było wstyd, bo
przyjeżdżały się tam fotografować niemieckie wycieczki. a my nie jeździmy pod
Kraków robić sobie zdjęcia na alei z żydowskich Stelli? Czy nie zamordowaliśmy
tego miasta?
Niszczymy dowody, wyrywamy
ostatnie strzępy z żywej tkanki miasta. Łatamy dziury po pociskach i wynosimy
na złom stare tablice. Nasze miasto ma 50-cio letnią historię . Przed rokiem
1945 nie było tu nic. Nikt tu nie wyburzył 90% starówki, nikt nie zgwałcił 40
000 kobiet, nie rozstrzeliwał rannych skaczących z okien płonącej polibudy, ani
nie spalił żywcem 3000 kobiet i dzieci w kościele św. Jana. Nikt nie potopił
tysięcy ludzi w schronach, nikt nie pozmieniał kościołów w burdele i nie
zastanawiał się nad ponownym uruchomieniem Lager Stutthof, w celu rozwiązania
kwestii niemieckiej.
My wielcy, wiecznie pokrzywdzeni
Polacy. Naród wybrany i błogosławiony. Obsiedliśmy ten wielki, stary szkielet i
jak ścierwojady obżeramy z niego ostatnie kawałki mięsa. Gdy skończymy wszystko
będzie takie ładne i bezpieczne. Gdy zniknie ostatni kamień, pozostanie nam ta
wieczna i niezachwiana pewność, że zawsze jesteśmy w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz