- Jeszcze raz mnie dotkniesz
Kiszczaku a spotka cię koniec!
- (dotyk)
- Cześć! Jestem koniec...
(Sławek)
Poruszasz mną. Stoję mrużąc oczy
. Patrzę w górę wzdłuż ściany Św. Katarzyny, aż po czubek wieży.Zupełnie jakbym
patrzył wzdłuż lufy. Zimno błyszczy iglica, gdy celuję w białe podbrzusza
obłoków. Ty zaraz wyjdziesz.
Plecami podpieram Wielki Młyn ,
pełen świątecznej ciszy. Wzdłuż krawężników mokre plamy wylanego poniedziałku.
Myślę o tym że jest coraz cieplej, że nasze miasta są coraz ładniejsze i coraz
mniej przeklinamy. Ty zaraz wynurzysz się cienia kruchty. W welonie blond
włosów i z tym krzywym uśmiechem , który unosi ci jeden kącik ust . To
szelmowski uśmiech.
Zapewne gdzieś się przejdziemy,
postudiujemy fakturę naszych ust . Zapewne przedstawię ci zakamarki tego miasta
jakie wielu ludziom nie dane jest zobaczyć. Zaprowadzę cię gdzieś wysoko i
przez całe to powietrze w dole pokażę ci te wszystkie bruki i wieże ,i kierunek
z którego wieje wiatr.
Teraz czekam , uderzają dzwony,
niesie się śmiech i tętent lotnych brygad z wiadrami ścigającymi emerytki. Mamy
dziś dzień mokrej bielizny w wymiarze mechagodzilla . Mokra laska wygraża, pani
podnosi moher i wyzywa od antychrystów.
Dźwięk przebrzmiewa w powietrzu,
narasta we mnie. Drzwi się otwierają. To już teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz