niedziela, 29 maja 2011

Smart Saurona

W dzieciństwie musieli
przywiązywać jej do szyi
kotlet, żeby bawił się z nią pies

(Maverick)

Nisko stojące słońce wypełnia sobą wieczorami ulice. Nasz Il Duce przypieprzył nam w tym tygodniu taką robotę, że dopiero dziś wróciłem do świata żywych, a cały wczorajszy dzień przetrwałem na Ibupromie.
W mieście znowu demonstrowały związkowe kurwy. Zdaje się, że przyłączył się do nich nawet Marzan by kąsać rękę, która go karmi, ubiera i funduje zniżki na bilety.
Nienawidzę taj bandy pozbawionych etosu, nieudacznych komuchów, którzy, zamiast pracować i starać się, wyciągają wciąż tylko żebraczo rękę po czyjeś. Nie zgadzam się by ta oślizgła hołota była utrzymywana z moich podatków, co to za pojebany kraj, w którym państwo finansuje związki zawodowe? Kto normalny finansuje swojego najgorszego wroga? Prawdziwy człowiek sam wykuwa swój los i sam ponosi konsekwencje swoich czynów, bierze je na klatę, a nie skamle i chce czegoś Od Rządu. Rząd nie jest od dawania, tylko od administracji. Przecież rząd nie ma nic własnego, ma nasze, i jeśli coś daje to my na tym tracimy. Kurwa, za każdym razem gdy słyszę o tych skurwysynach mam ochotę ustawić moździerz 125 mm na jakimś dachu i przyjebać w tę ich demonstrację kilka pocisków odłamkowych. Od razu mieliby jakiś prawdziwy problem.
Mieliśmy nawet kiedyś w Brzeźnie taki mały projekt związany z pięcioma kombajnami marki Bizon obwieszonymi megafonami, z których tętniłaby Szarża Walkirii. Dwa przejazdy tam i z powrotem i zdradzieckie ścierwo spłynęłoby do kanałów w postaci papki.
Z aktualności: Stasiu Zwany Czesiem miał krótkie spięcie z naszym Wodzem, który nich żyje. Teraz zgrzyta zębami i odgraża się, że złoży wymówienie, zrobi odpowiednie kursy i zostanie BHPowcem, by prześladować naszego ukochanego Hegemona do końca jego dni.
Wczoraj wieczorem wpadły do mnie zmęczone przedślubnymi zakupami Szponiasta z siostrą, przez trójmiejskie środowisko znaną jako Szybkos Kopytos. Przyniosły karton czipsów i czekolad (Nasz Lidl idzie do remontu i była wyprzedaż – 30%, więc nie było chyba w okolicy żywego człowieka, który choćby na chwilę nie wskoczył w oko cyklonu) i piwo. Zrobiliśmy sobie krótki spacer w okolice Końca Świata, gdzie Kopytos pokazała mi swój stanik i pozowała do zdjęć, a następnie wylądowaliśmy u mnie, gdzie w spokoju absorbowaliśmy Dary Boże, podziwiając chropowatą nonszalancje i trafne komentarze Jamesa Bonda.
Aaaa i najważniejsze, najdonioślejsze i wstrząsające posadami rzeczywistości wydarzenie. W środę nawiedziliśmy herbaciarnię, gdzie siedzieliśmy przyjmując przy stole migrujących znajomych. Herbaciarka za kilka godzin miała ruszyć do Czech była więc w szampańskim lekko przekornym nastroju i przeplatając czeskie słówka z radosną nieustępliwością namówiła Lady Pazurek do konsumpcji pierwszego w jej życiu piwa. I przygasły gwiazdy, i bogowie zachłysnęli się w zaskoczeniu, i na moment zatrzymała się ziemia w swym odwiecznym ruchu, gdy pełne wargi Szpona Szponów dotknęły powierzchni boskiej cieczy, by naruszyć napięcie powierzchniowe absolutu... Co prawda było żurawinowe, ale to mały krok człowieka...

Och, to najbardziej romantyczna
rzecz jakiej nie zrozumiałam.

(Big Bang Theory)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz