poniedziałek, 16 maja 2011

Piratesi z Karaibasów

Ja - Kochanie, ty byś mnie nie
rzuciła krakenowi na pożarcie...
Moje słodkie kochanie - Nie, hydrze.

Fajnie będę podwójnie pracował w tym tygodniu a potem jeszcze w weekend wyląduję na jakimś ostatecznym krańcu wszystkiego i będę za pieniądze tworzył krajobraz. Wiatr niesie przez powietrze różne paskudztwa. Noc muzeów przeleżałem z bólem głowy. W nocy ozwał się Marzan, gdyby zadzwonił dzień wcześniej może bym się zwlókł z barłogu, a tak spałem snem sprawiedliwego i śniłem o Aube ubranej w kreację wieczorową z wiszących butelek coca coli. W środku przelewały się resztki napoju a ja zbudziłem się i chciało mi się strasznie pić. Napiłem się, zlazłem na dół, otworzyłem drzwi i stanąłem na golasa w obliczu nocy. Przez moment patrzyła na mnie parka zszokowanych jeży, po czym potuptała, parskając z dezaprobatą w mrok. Pooddychałem ciemnością i zawinąłem się z powrotem w mieszkanie nim któraś z sąsiadek sięgnęła po noktowizor.
Szponiastej sypnął się komp, siedziała więc dziś na moim i straszyła babkę przybyłą w celu plądrowania szafek. Obejrzeliśmy ostatnią część piratów. Ona pojechała do domu, ja poszedłem na plażę w poszukiwaniu krakenów, ale znalazłem tylko Kapsułę i Ryćka. Choć należy przyznać, że w rękach dzierżyli szkło, a w oczach mieli coś z krwiożerczych piratów, zapewne na wypadek, gdybym ulotną treścią chciał się z nimi podzielić.
Zachowałem się jak rasowy kot i udałem, że wcale nie o to mi chodziło.

Żadna sprawa nie jest beznadziejna
póki walczy o nią choć jeden głupiec

(Piraci z Karaibów)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz