Siedzę
w kościele, pusto, tylko
ja i
refleksja. A tu nagle wychodzi
ksiądz
z zakrystii, podchodzi do
mikrofonu,
stuka – Stuk, stuk, stuk,
zdrowaś?
Zdrowaś?
(Bałtroczyk,
chyba)
Na
zewnątrz mamy połączenie mega odwilży ze śnieżycą. Połowa
śniegu zmienia się w wodę nim dotrze do ziemi, wiatr przelewa
mięsiście lodowatą breję z jednej strony ulicy na drugą, gdzie
uderza falami przyboju o krawężniki i porywa małe samochody.
Niezwykle zachęcające, już nie mogę się doczekać wyjścia na
zewnątrz. Idziemy dziś do muzeum w Zielonej Bramie, to już drugie
podejście, poprzednio zastaliśmy okute drzwi zamknięte na głucho
i zrobiliśmy szlak turystyczny po budowach starego miasta.
Wczoraj
gdy wracałem z roboty trafiłem na Jana Pawła na, powiedzmy
Samanthe. Z S łączyła mnie kiedyś przyjaźń. Teraz nie wyglądała
już co prawda jak dzika bogini seksu wychodząca na swych białych
stopach z gejzeru pożądania, ale zachowała się naprawdę nieźle.
Poza tym miała na sobie dwa nosidełka, jedno z przodu, drugie z
tyłu wypełnione bliźniakami i siedziała okrakiem na wibrującym z
głuchym gulgotem motorze Yamaha. Gadaliśmy przez 6 zmian świateł
wkurwiając niemożebnie zmuszonych do omijania nas kierowców.
Podobno poznała męża w czasie motorowej wyprawy do Dubaju,
powiedziała, że spodobałby się mi, bo koleś jest Niemcem a jego
dziadek był w SS i teraz gdy mają gości Kristow z namaszczeniem
prezentuje gościom pamiątki rodzinne. Używają ich też do zabaw
seksualnych, powiem szczerze, że wizja przebranej w czarny mundur i
czapkę Samanthy, wilczycy z SS, prześladował mnie jeszcze przez
połowę drogi do domu. Zaoferowała mi, że mnie podwiezie, ale
oceniłem, że musiałbym jakoś tak parabolicznie wcisnąć się pod
drugiego bliźniaka i przylgnąć do opiętych skórą fragmentów S,
więc dałem sobie spokój.
Cholera,
ale dzisiaj ciemno. Oho jakiś potwór tu idzie... a nie to tylko
babka.
Najważniejsze
jest najbliższe 5 minut
reszta
to wyobraźnia
(Mrożek/
Dzień Świra)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz