środa, 15 grudnia 2010

Opony piszczały jak płonące pawie

...ja tak odnośnie wczoraj
to znaczy jutro...

(Lady Pazurek)

Doskonale się bawię pośród tej śnieżnej katastrofy. Istnieje próg, po którym można się już tylko śmiać. No to się śmieję wprost w pysk północnym demonom, plwam na ich oślizgłe, blade cielska, pozwalam by ich palący oddech zmieniał mi kości w błękitne szkło i słucham jak dźwięczą niczym struny harfy. Zaspy, które usypuję zaczynają dorównywać mi wzrostem. Kupiłem dziś glany i resztę prezentów. W domu zzułem strzępy letnich butów, w których brodziłem ostatnio w białawym fluidzie rzeczywistości i wystawiłem je, razem ze sterczącą z ich wnętrza folią, na zewnątrz by zamarzły. Mały odwecik za miesiąc cierpienia. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się, czy mniej by bolało, gdybym chodził w klapkach.
Miasto wokół pełznie. Wszystko przedziera się z trudem, światła opatulają się w żółte aureole pośród padających nieustannie drobnych ziarenek śniegu. Lubię gdy wszystko staje się takie ekstremalne, w ciemności przesuwają się łuskowate grzbiety i błyskają pazury. Ludzie kulą się w sobie, zwijają się w cierpieniu jak płatki zeschłych kwiatów. Ja wtedy rozkwitam w tej ciemności. Mój krok staje się sprężysty, wyostrza się wzrok. Kocham każdy kolejny koniec świata. Uwielbiam wyruszać na wojnę.
Już za chwilę, o 4 wstanę by iść. Znów jako pierwszy wydepczę szlak przez las. W śniegu po uda, oznaczę kierunek na Zaspę. Gdy będę wracał wieczorem, będzie to już wydeptana ścieżka, przez tych wszystkich, którzy poszli moim śladem.

Jej włosy pełne były mroku,
twarz księżycowego blasku
a w cudnych oczach tańczyły
tajemnice.

(Sturgeon)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz