Daj
sobie czas. Wszystko
się
w końcu zdarza.
(Kości)
Świt
przybywa na błękitnych skrzydłach, spogląda w dół na maleńką
postać w wystrzępionej skórze z opancerzoną szuflą do śniegu w
rękach. Figurka wyczuwa jego wzrok i patrzy czujnie w górę. Czuje
ciepło, nadciągający miękki oddech odległej Matki Afryki, z
której wszyscy pochodzimy. My i nasi bogowie. Północne smoki
ulatują wraz z nocą ku Rosji. Przemykają ponad zamarzniętymi
paznokciami i popiołem zmieszanym ze smoleńskim błotem. Tymczasem
obiekt obserwacji czerniący się pośród plansz parkingów, rozpina
powoli zamek błyskawiczny i pozwala by wiatr odnalazł pod kurtką
zaginione żebra i zaimpregnowaną niedawnymi mrozami skórę. Budzik
w telefonie rozbrzmiewa nagle godziną szóstą, w górze ponad moją
głową budzą się z cichym poszumem dźwigi. Rzeczywistość dąży
ku nieskończoności dopóki nagle się nie skończy.
Mam
pył w lewym oku. Drobny jak puder. Wytrąca się bardzo powoli. Nie
pomogły preparaty i leki, ani pół godziny pod otwartym strumieniem
wody z kranu. Wpatrywaliście się kiedyś w strumień wody
uderzający w wasze oko? Niezapomniane wrażenie. Pył krąży w
fluidzie pokrywającym gałkę oczną, rozpada się i łączy, wraz z
ruchem oka. Tańczy tuż przed mózgiem w czasie czytania, rzuca cień
na oko pomimo zamkniętych powiek, kłębi się i rozwija w małe,
czarne galaktyki tuż przed polem widzenia.
Ostatnio
nastąpiła też jakaś hekatomba pośród przyjaciół. Nagle
wzeszła codzienność, cienie się skurczyły i zniknęły a oni
rozpadli się w popiół jak zamyślone wampiry przyłapane przez
wschód słońca. Część jest na dobrej drodze do serdecznego kopa
w dupę. Od trzech tygodni nie byłem pod Pomnikiem, to najdłużej
od 12 lat.
Zdaje
się, że zeżarło mi też licznik na blogu.
Poza
tym lepiłem dziś z babką pierogi na święta, gdy Starszy
przyjedzie z ciepłych krajów śmierdząc wielbłądem będziemy je
jeść.
Zużyte
rzepki. Często klęczała,
zakonnica,
albo prostytutka.
(Kości)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz