sobota, 18 grudnia 2010

Ludzie muszą kochać bo inaczej by wyginęli

Patrzyła na niego ciepłym,
zadumanym spojrzeniem,
jakby drapieżnego anioła

(Holt)

O poranku ponad śnieżnym pustkowiem, za zasnutego błękitną mgłą horyzontu wystrzeliwuje w niebo różowy promień. Nie wiem na czym to polega, ale tak to wygląda, różowa kolumna światła podpierająca nieskończoność. Potem nadchodzi słońce i dymy z EC2 tracą swą biel i szarość i stają się na wskroś czerwone. Gdy pierwszy raz ujrzałem to ponad zamarzniętymi łąkami za Szpitalem Zaspa, aż się zatrzymałem, i to mimo, że o poranku, wędrując do pracy niosę półtorej nieszczęścia pod kurtką i mocno koncentruję się na zachowaniu ogólnej szczelności, bo najdrobniejszy strumyk powietrza docierający do gołej skóry niesie potencjał trzymanego w ogniu noża.
Ostatnio znów dyrygowałem pługiem szalejącym po parkingach 3żagli. Stanąłem na półtorametrowej zaspie i wymachiwałem rękami to tu to tam. Brakowało tylko batuty. To w sumie dość zabawne jak coś tak dużego gna w takt twoich ruchów to tu to tam jak mały piesek za piłeczką.
Ostatnio też skuwałem lód w Oliwie, to akurat nie było zabawne. Skończyłem gdy spod swetra zaczął wysypywać mi się zamarznięty pot. Robiło się naprawdę ciemno, było cicho i pusto, a ja przy każdym kroku musiałem przezwyciężać opór kostniejących stawów. Ostatecznie dowlokłem się na pętle w Oliwie, kto nie jeździł ostatnio tramwajami ten nic jeszcze nie przeżył. Przypomina to trochę próbę generalną do końca świata. Od razu przypomniał mi się pociąg z Woodstocku. Enyłej. W pewnym momencie przesączyła się do mnie jakaś taka fajna, czarnowłosa laseczka w białym futerku z sępikiem. Nie miała się czego chwycić więc radośnie się o mnie oparła i zaczęło się. Wiła się raz tu raz tam, trzy razy wyjęła i schowała telefon, dłuższą chwilę poszukiwała słuchawek. Cały czas intensywnie się o mnie ocierając i wypełniając usta włosami, w ogóle jej przy tym nie przeszkadzało, że stałem trzymając przed sobą plecak, a moja dłoń znajdowała się dokładnie pomiędzy jej pośladkami, a palce, że tak powiem, na wysokości zadania. Westchnąłem rozdzierająco raz czy dwa, w końcu nie wytrzymałem i mówię jej prosto w ucho, które akurat niemal przylegało do moich warg: Ej Młoda, jeszcze chwila i się podniecę i będzie nam jeszcze ciaśniej. W tym momencie, WHOAM! Ludzie odsunęli się tworząc wokół nas krąg przestrzeni.
Trochę jak w tym, kawale, co to mama jedzie w autobusie z córą. Straszny ścisk i nagle córa mówi: Mamo, chyba będą w ciąży. Bój się Boga, dziecko, z kim?! Nie wiem nie mogę się odwrócić.
Tramwaj oczywiście nie dojechał. Wsiadło tylu ludzi, że nie był wstanie ruszyć i do epicentrum poczłapałem pieszo w moich świętej pamięci koronkowych adidasach, które teraz zmieniają się w lodową skamielinę u moich drzwi, jako ponure ostrzeżenie i nauczka. Wiem, że to nielogiczne, ale gdy wracam z roboty i widzę jak pogrążają się w lodowym grobie robi mi się lepiej.

Jak to ktoś napisał o pewnym oficerze:
Podkomendni poszliby za nim wszędzie,
ale z ciekawości...

(Holt)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz