Patrzyła
na niego ciepłym,
zadumanym
spojrzeniem,
jakby
drapieżnego anioła
(Holt)
O
poranku ponad śnieżnym pustkowiem, za zasnutego błękitną mgłą
horyzontu wystrzeliwuje w niebo różowy promień. Nie wiem na czym
to polega, ale tak to wygląda, różowa kolumna światła
podpierająca nieskończoność. Potem nadchodzi słońce i dymy z
EC2 tracą swą biel i szarość i stają się na wskroś czerwone.
Gdy pierwszy raz ujrzałem to ponad zamarzniętymi łąkami za
Szpitalem Zaspa, aż się zatrzymałem, i to mimo, że o poranku,
wędrując do pracy niosę półtorej nieszczęścia pod kurtką i
mocno koncentruję się na zachowaniu ogólnej szczelności, bo
najdrobniejszy strumyk powietrza docierający do gołej skóry niesie
potencjał trzymanego w ogniu noża.
Ostatnio
znów dyrygowałem pługiem szalejącym po parkingach 3żagli.
Stanąłem na półtorametrowej zaspie i wymachiwałem rękami to tu
to tam. Brakowało tylko batuty. To w sumie dość zabawne jak coś
tak dużego gna w takt twoich ruchów to tu to tam jak mały piesek
za piłeczką.
Ostatnio
też skuwałem lód w Oliwie, to akurat nie było zabawne. Skończyłem
gdy spod swetra zaczął wysypywać mi się zamarznięty pot. Robiło
się naprawdę ciemno, było cicho i pusto, a ja przy każdym kroku
musiałem przezwyciężać opór kostniejących stawów. Ostatecznie
dowlokłem się na pętle w Oliwie, kto nie jeździł ostatnio
tramwajami ten nic jeszcze nie przeżył. Przypomina to trochę próbę
generalną do końca świata. Od razu przypomniał mi się pociąg z
Woodstocku. Enyłej. W pewnym momencie przesączyła się do mnie
jakaś taka fajna, czarnowłosa laseczka w białym futerku z
sępikiem. Nie miała się czego chwycić więc radośnie się o mnie
oparła i zaczęło się. Wiła się raz tu raz tam, trzy razy wyjęła
i schowała telefon, dłuższą chwilę poszukiwała słuchawek. Cały
czas intensywnie się o mnie ocierając i wypełniając usta włosami,
w ogóle jej przy tym nie przeszkadzało, że stałem trzymając
przed sobą plecak, a moja dłoń znajdowała się dokładnie
pomiędzy jej pośladkami, a palce, że tak powiem, na wysokości
zadania. Westchnąłem rozdzierająco raz czy dwa, w końcu nie
wytrzymałem i mówię jej prosto w ucho, które akurat niemal
przylegało do moich warg: Ej Młoda, jeszcze chwila i się podniecę
i będzie nam jeszcze ciaśniej. W tym momencie, WHOAM! Ludzie
odsunęli się tworząc wokół nas krąg przestrzeni.
Trochę
jak w tym, kawale, co to mama jedzie w autobusie z córą. Straszny
ścisk i nagle córa mówi: Mamo, chyba będą w ciąży. Bój się
Boga, dziecko, z kim?! Nie wiem nie mogę się odwrócić.
Tramwaj
oczywiście nie dojechał. Wsiadło tylu ludzi, że nie był wstanie
ruszyć i do epicentrum poczłapałem pieszo w moich świętej
pamięci koronkowych adidasach, które teraz zmieniają się w lodową
skamielinę u moich drzwi, jako ponure ostrzeżenie i nauczka. Wiem,
że to nielogiczne, ale gdy wracam z roboty i widzę jak pogrążają
się w lodowym grobie robi mi się lepiej.
Jak
to ktoś napisał o pewnym oficerze:
Podkomendni
poszliby za nim wszędzie,
ale
z ciekawości...
(Holt)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz