wtorek, 31 maja 2005

Zapach treści


Wieczność jest naprawdę bardzo
nudna, zwłaszcza pod koniec.
(Woody Allen)

Czy to znaczy , że nie będę mogła zjeść naszych dzieci?
(Lady Pazurek)

Przez otwarte okno wpada chłodne czyste powietrze, przesycone wilgocią. Dziś burza goniła burzę. Pioruny iskrzyły pośród wież , biły w szczyt Gradowej Góry, rozbrzmiewały do wtóru szalonym kroplom ulewy. Stałem ze Sławkiem i Ziomkiem w tej ich budzie na Długim Pobrzeżu, pośród sztucznego bursztynu i plastiku dla turystów. Krople tańczyły wokół na granitowych płytach, marszczyły powierzchnię Motławy i ścigały zagubionych Włochów. Zlewaliśmy przejrzyste strumienie wody z namiotowego dachu i śmieliśmy się w głos ze świata.
W sobotę starsi udali się na rekraacje, a ja po tradycyjnym sprzątaniu, położyłem się w słonecznej plamie i stwierdziłem , że nie będę robił nic. Byłem naprawdę konsekwentny. W nocy nagrywałem dziwne teledyski. W jednym z nich , pacjęci szpitala dostali czerwonych oczu i poprzegryzali tętnice szyjne pielęgniarkom. Krwawe ślady dłoni tworzą na białych fartuchach interesujący deseń. Potem jeszcze trafiłem na jakiś horror, w którym nawiedzona winda pastwiła się nad lokatorami. Scena z sześcioma ciężarnymi w ciasnej kabinie wypełnionej seledynowym światłem, którym równocześnie zaczynają odchodzić wody, trafić powinna do klasyki dreszczowców i powinna być wyświetlana w stołówkach. Film był po niemiecku, co jedynie potęgowało ogólne wrażenie grozy. W pewnym momencie zostawiłem bohaterskich konserwatorów walczących z potworem i przerywając w pół scenę trepanacji niewidomego, jego psa o lasce nie wspominając , udałem się rechocząc do mojego pokoju by rysować do rana nieistniejące miasta.
Mimo wszystko żaden potwór stworzony przez skrzywione amerykańskie umysły nie dorówna Buce z Muminków. Do dziś jak sobie przypomnę to chce mi się zasłaniać oczy.
W upalnym punkcie zero niedzieli objawiła się Dr Lecter w spodniach składających się głównie z wentylacji i pluszowym żółwiem zwisającym smętnie u szyi. Zawlekliśmy ją do herbaciarni , gdzie zakupiła kardamon i mrucząc z ukontentowaniem wsiorbała kawę z lodami waniliowymi i bitą śmietaną.
Niedziela z 36 stopniami i słońcem ustąpiła poniedziałkowi o stopniach 12 i nieprzerwanej kurtynie deszczu. Zabrałem Pazurka do Bajadery na paszteciki a potem tuliliśmy się pod szarym niebem na Moście Wisielców gdzieś nad zabłoconą trasą Weissera. Kim był Weisser sami sobie spytajcie Pawła Huelle. Las wzdychał i wzruszał ramionami , strząsając krople z liści wprost na nasze nosy.
W domu zszokowałem ojca wywlekają stukilową rolkę miedzianej blachy z bagażnika. Teraz deszcz bębni równo o ulice i szeleści w ogrodach. Zaraz nastąpi wtorek. W uszy sączy się Therion. Staram się nie myśleć , tylko czuć.

- Halo?
- Dzień dobry, czy ma pan córkę?
- Nie.
- To poproszę żonę...
(Krzysiek)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz