piątek, 27 maja 2005

Korkociąg


Trzeszczę moi kochani, trzeszczę i pękam pod ciosami. Rany się zasklepiają, poszycie zespala i prostują się wręgi, ale za każdym razem wolniej, za każdym razem krew leci dłużej i schnie wolniej. Przychodzę skatowany po całym dniu i biorę się za robotę w domu. Trzymam ten burdel w garści, konserwuję, oliwię i podcieram dupska. W zamian za to słyszę jak bardzo zbędny i nieprzydatny jestem. Ciągle słyszę jak wiele dostaję za darmo, w lodówce za to leżą tylko rzeczy ojca, przez niego lubiane i wyliczone. Dotknięcie czegokolwiek równa się awanturze i uświadamianiu pasożytnictwa. „Urząd skarbowy”, „poborca”, „obrzydliwe”, pokrzykuje mój tatuś, a ja idę na miasto jeść gówno.
Sorry, że was tak męczę, ale spadam właśnie w dół zostawiając smugę szczątków. Przejdzie do jutra. Poskładam się, odzyskam władzę nad sterami i wyjdę z tego bezwładnego pikowania. Mam tylko nadzieję, że dno jest wystarczająco daleko bym zdążył.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz