wtorek, 22 lutego 2005

Tao pana gołębia


Wizerunek Giertycha odkryty
na tarczach strzeleckich UOPu
(Nowy Pompon)

Na Kocim Moście z sfinxoburgera wypadł mi kawałek mięsa. Rzuciły się na niego gołębie i natychmiast pożarły. Wyobraziłem sobie jak jakaś chuderlawa babcia, suchotniczka karmi ptaszęta w parku, a tu nagłe nadlatują gołębie, ujmują ją w szpony i unoszą na jakiś przystępny dach w celach konsumpcyjnych. To pewnie Czernobyl albo jakiś regres ewolucyjny. Jakby nie patrzeć ptaki pochodzą w prostej linii od dinozaurów. Pewnie zagrała im krew przodków. A na razie Tau widziała gołębia ogryzającego kość. Ciekawe czyją...
W sobotę byliśmy w Teatrze na plaży, na przedstawieniu opartym na blogu Dr Lecter. Był tłum . Postawionym piwem zapijałem postawione bezy, i gapiłem się na kolorowych ludzi kłębiących się wokół. Dopieszczone lasencje snuły się pośród smug feromonów i rozdawały zdumione półuśmiechy facetom ,którzy najwyraźniej wierzyli w własne słowa. Wszyscy starali się być obyci i kulturalni. Gryzmoliłem w notesie, a za oknami fale wtapiały się w pędzie w piasek.
Legenda głosi , że te fale nie zatrzymują się , ale biegną dalej lądem szukając nowych mórz i oceanów.
Przedstawienie było niezłe, mocne i przyjemne jak zapach ciętej stali. Mnie może aż tak nie walnęło, ale ja ten cholerny blog przeczytałem od deski do deski i swoje zebrałem już przed ekranem. Trochę wesoło, głównie smutno, ktoś się popłakał, ktoś kasłał, wszyscy wokół go znienawidzili...
Pędziłem potem przez zamarznięty Sopot na wschód, w kierunku Brzeżna i myślałem o tej dziewiątej fali, co to podobno jest najdłuższa i o ciszy.
Pod Dom Prasy wpadł Plagiat, żeby opowiedzieć jak to jest być informatykiem bez dostępu do sieci. W herbaciarni Panna Pazurek (przedtem nazywałem ją paznokietek, ale to nie oddawało skali zjawiska )wspomniała, swoją trudną pracę domową z polskiego. Pewien że nic mi nie grozi stwierdziłem szarmancko, że gdyby przyniosła to bym pomógł. Nim się zorientowałem byliśmy umówieni u mnie na 5.
Tego dnia los plątał się wokół mnie jak pajęczyna. Nad herbatą opowiadałem o Raczku i jego mrocznej magnificencji Lordzie Belialu, godzinę później spotkałem ich koło dworca, choć przedtem nie widziałem ich od lat. Po tym wsiadając do tramwaju odczułem dziwną pewność, że koło Akademii Medycznej wsiądzie Panna Pazurek. Teoretycznie miała dać znać , dojeżdżając na mój kraniec świata , żebym odebrał ją z przystanku i zaprowadził do rodzinnego leża. Jednak tak jak przewidywałem , gdy koło Akademii otworzyły się drzwi, wpadła przez nie rozwichrzona Pazurek niesiona na skrzydłach przypadku.
Praca domowa okazała się dziełem psychopaty. Siedzieliśmy nad nią ze 3 h, porównując wiersz Barańczaka z fragmentem tekstu „Tao Kubusia Puchatka”, z wszelkimi tego konsekwencjami. Z przykrością stwierdzam , że odzwyczaiłem się od myślenia. Przez ostatni rok bardziej koncentrowałem się na czuciu, a moja neurologika osiadła na jakiejś mrocznej mieliźnie i zaczęła murszeć. Gdy tak siedziałem nad tym całym papierem i szukałem powiązań , wręcz czułem jak gdzieś pod zakurzonym sklepieniem mojej czaszki rusza ze zgrzytem pordzewiała maszyneria. Mam szczerą nadzieję , że tej pracy nikt nie będzie sprawdzał.
A poza tym Panna Pazurek przyglądała mi się , co w koncentracji średnio pomagało, bo jest miłą , małą blondyneczką o ładnych ustach. Radio grało cicho, świeczka nie chciała się palić, a kawa a’la kiszczaqe smakowała.
Przy okazji zdziwiłem się solidnie, ponieważ okazało się , że są na tym świecie ludzie , którzy mają wobec mojej osoby poważne plany.
Jej zapach unosił się w powietrzu jeszcze długo po jej wyjściu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz