sobota, 2 maja 2009

A mogliśmy być w Pcimiu


- Czym stuka chleb w szybkę w piekarniku?
- Piętką

(Lenn)

Noc rozłożyła swe mroczne skrzydła ponad krainą. W ciemnościach wspólnej sali obudził mnie dźwięk, coś jakby szuranie, jakby coś chodziło po pomieszczeniu. Było ciemno jak cholera, ja trzeźwiałem powoli, a wszystko mieszało mi się w chorych z niedospania i zmęczenia wizjach. Coś krążyło po pokoju a na suficie, koło okna żarzył się fluorescencyjny napis: Wyjście awaryjne. Wszystko mieszało mi się z treścią książek i wspomnieniami. W końcu wróciłem do siebie na tyle, że stwierdziłem że to M wędruje gdzieś przez sen, a jego stopy szeleszczą w śpiworze.
Zjedliśmy na tarasie o poranku. Ruszyliśmy przez narastający upał. Trafiliśmy na przełęcz z pomnikiem, gdzie odbyła się jedna z największych partyzanckich bitew. Był tam kamienny stół, zaraz więc zrobiliśmy zdjęcie jak za pomocą noża do chleba składam ofiarę z niewidzialnej dziewicy. Wędrowaliśmy przez szczyty i przekraczaliśmy gęsto zaludnione doliny. Słońce smażyło nas gdy wspinaliśmy się po szerokich, piaszczystych drogach. Byliśmy tak przegrzani i wysuszeni, że potem piliśmy całą noc, a Marzan wyskoczył nawet w Wawie z pociągu i przyniósł ze sklepu drogocenną butlę wody.
Ostatecznie mieliśmy zjechać ze szczytu kolejką linową, ale zgodnie z przewidywaniami była nieczynna. Za to na szczycie, na którym się znajdowaliśmy trafiliśmy wprost w Gehennę Turysty. Były akurat jakieś ekstremalne zawody w zjeżdżaniu rowerem po górskim stoku. Zadeptany szczyt pełen był ludzi, jeżdżących we wszystkie strony rowerów i smrodu żarłodajni.
Stoczyliśmy się po stoku w chmurach kurzu, luźnych gałęzi i suchych liści. Obok biegła trasa zjazdu. Latały rowery, kibice krzyczeli coś o „Ogniu w dupach” a piękne panny zakrywały sobie usta, w chwilach gdy kolejny delikwent nie wyrobił na muldzie, albo wymienił przyjazny uścisk z drzewem.
Potem był już tylko trzęsący bus i plac przed dworcem w Krakowie. Kraków zawsze lubiłem, słyszałem o zmianach jakie tu zaszły i przyznam patrzyłem na nie z przyjemnością (I ujrzał to Kiszczak i wiedział, że było dobre). Na pożegnanie skonsumowaliśmy sobie po placku węgierskim w Restauracji Galicyjskiej. Poczuwszy się znów jak ludzie dotarliśmy do pociągu. Był tłum. Znowu nie spałem. M za to ze spaniem w drodze nie ma żadnych problemów. Aż za bardzo, można powiedzieć, o czym świadczy imponująca kolekcja mandatów za przejechanie właściwej stacji. Tym razem pociąg po przybyciu do Miasta Miast miał jechać do Kołobrzegu. Wędrując pod jaśniejącym niebem przez znajome ulice zastanawiałem się czy nie otrzymam za parę godzin stamtąd smsa.

- Jak prawdziwi metale nazywają biegunkę?
- Anal Khatar

(Lenn)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz