piątek, 1 maja 2009

Sen o Pduku Przeklętym


Marzan – Ten pasztet trzeba zjeść bo sinieje
Ja – To miała być rekomendacja?
Przekonałeś mnie...

Gdy długo nie śpimy sny przychodzą do nas. Przybywają na jawie, rozmiękczają rzeczywistość, wlewają się w świat miękką, barwną falą. Ten sen zaczyna się w pociągu, gdy w przepełnionej stukotem kół ciemności, drobna dziewczyna w czerwieni, zsuwa się kolejny raz po oparciu i przytula się do mnie przez sen. W Katowicach zmieniamy wagony, bo te którymi jechaliśmy skręcają do Wisły. Do samego Krakowa stoję patrząc na przybycie świtu i sarny krążące po polach i łąkach bez choćby odrobiny lęku.
W podziemiach Krakowa autobus podjechał w momencie naszego wejścia na przystanek. W Myślenicach drogę przegrodziła nam najeżona maszynami i pachnąca gorącym asfaltem, rozbudowująca się Zakopianka. Dużo czasu zajęło nam opuszczenie miasta.
Odeszliśmy w cień drzew i roztańczone słoneczne plamy. Szlak wił się po szczytach Beskidu Wyspowego. Jeśli kogoś dziwi ta nazwa powinien popatrzeć na okolicę w czasie mgły. Na najwyższym szczycie okolicy odkryliśmy nowiuteńkie obserwatorium astronomiczne. Poprzednie, które stało tu w międzywojniu powstało na ziemiach darowanych przez Hrabiego Lubomirskiego. Nasi nazywali tam komety, dopóki całości nie sfajczyli Niemcy. Podobno gdy kazali naukowcom znieść na dół teleskop, zastanawiali się czy ich rozstrzelać czy puścić, ówczesny dyrektor obserwatorium, który rozumiał niemiecki, osiwiał nim dotarli na dół.
Odkryliśmy niesamowitą polankę ze stokiem osuwającym się nagle spod nóg i bajecznym widokiem. Wkraczało się na nią przez mroczny świerkowy tunel i nosiła ślady wykorzystywania przez paralotniarzy. Piliśmy tam piwo i gadaliśmy dopóki nie wygonił nas wiatr.
Lądowanie w schronisku Kudłacze uczciliśmy fenomenalnym dewolajem i piwskiem. Widok był piękny a rodzina zamieszkała schronisko raczej intrygująca. Nim zapadł wieczór właściciel udał się w kierunku uli, po czym powrócił wytrząsając z odzienia żądlące zaciekle robotnice, zabrał się więc za sadzenie pomidorów. Wokół biegało z prędkością światła latorośle i szalona bestia klasy jamnik, a niziutka gospodyni miała niesamowite usta, które do tego zwijała w taki niewinny dzióbek. Aż chciało się po nich przejechać opuszkiem palca.

Cdn.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz