środa, 11 marca 2009

Miało być w poniedziałek, ale siadła mi moc


Był sobie raz chłopak i dziewczyna. Bóg stworzył ich oboje. Trudno powiedzieć jak do tego doszło, ale na jakimś rutynowym badaniu wyszło, że ona ma HIV. Oparli się wtedy o siebie czołami i współprzepłyneli przez ten ocean żałości. Pewnego dnia przy piwie on powiedział, że to nie do zniesienia, że ta historia się tak nie skończy, a nawet nie zacznie, że albo oboje albo żadne. Jak postanowił tak zrobił, trudno dziś powiedzieć jak i kiedy, ale krążą opowieści, że gdy się skaleczyła nabrał na palec jej krwi i włożył sobie do ust.
Bardzo, barrrdzo romantyczne, niepojęte i niewymownie głupie, bo ona nosicielką może być do późnej starości, a on przez cztery lata i osiem miesięcy grał z Kostuchą w warcaby.
I chuj, stopklatka. Dziewczyna pozostawiona z pochyloną głową na dworcu, gdy pociąg jedzie do Honolulu. Błoto na butach i deszcz na szybie. Jutro, kurwa, idę na pogrzeb.

09.03.2009

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz