wtorek, 17 czerwca 2008

Stalowa ważka o skrzydłach z wody


- Piekli dzika, ale on nie miał nóg!
- Pewnie  wbiegł  na  jedną  z min
 talerzowych rozłożonych  wokół
 ośrodka,  potem  leżał  tak sobie
 wymachując  kikutami,  dzięki
 czemu  dłużej  był  świeży.

(ja i Lenn czyli zwykłe potworów rozmowy)

Tylko 1300 dolarów kosztuje w Kambodży rozstrzelanie krowy... z granatnika RPG. To taka luźna sugestia dla Lennonki z jej migrującą fobią związaną z dzikami. Czasem mam wrażenie, że widzi je wszędzie, jak skradają się za nią na czubkach racic ulicami, wyglądają ze świńskim uśmiechem zza winkla. Wszędzie widzi ich małe pożądliwe oczka i słyszy porozumiewawcze chrząknięcia. Spróbujcie ją w tej sytuacji zaciągnąć do lasu.
Pogoda była średnia, wiatr niósł luźne ławice deszczu. Krople uderzały w dach liści, zostawiały drżące linie na stalowej pokrywie morza. Przekraczaliśmy cieniste doliny pełne powalonych drzew, wspinaliśmy się na strome stoki pocięte liniami okopów. Mech pokrywał ziemię i betonowe kopuły bunkrów strzeleckich. Na szczytach wzgórz zaś czaiły się działa, mierząc smukłymi lufami w przeszłość.
Spotkaliśmy się na molo w Orłowie. Siedzieliśmy tam ze Szponiastą patrząc na kolejne pary młode robiące sobie zdjęcia na tle morza. Wyglądało to cokolwiek hurtowo. W końcu dotarli Chwila i Dan, i mogliśmy ruszyć podsypaną ostatnio piaskiem plażą w kierunku Gdyni. Poczekaliśmy aż zza stoku wynurzyły się Sea Towers i skręciliśmy w jedną z mrocznych dolin przecinających klif. Potem była i wspinaczka i staczanie się w wirujących chmurach sypkiego piasku. Działami wyraźnie ktoś się w końcu zaopiekował. Bunkry sprzątnięto, armaty pomalowano, ustawiono nawet tablicę z planem rozmieszczenia baterii. Rozczarowało mnie to trochę. Zaginęła dawna dzikość tego miejsca, widoki zarosły, ścieżki się rozszerzyły. Wędrowałem przez okolicę, ale chyba bardziej byłem w tej krainie, która pozostała jeszcze ukryta w mojej głowie.
Z Gdyni wypłynął ten turystyczny pseudogaleon. „One zawsze nadpływają z lewej” zaśmiał się Dan. Racja, w każdym świecie i w każdym filmie. Z wysokości 40 metrów sunący bez żagli po szarej tafli żaglowiec wyglądał jak widmo z opowieści.
Gdy ostatecznie dotarliśmy do Sopotu, Dan z Chwilą zabrali nas do fenomenalnej knajpki niedaleko dworca. Tak wyglądałaby knajpa gdybym ja ją prowadził. Mnóstwo zadziwiających gratów i mebli, zakamarki, masa książek rozmieszczonych w najbardziej niespodziewanych miejscach. Żarówki, nie świecące, ale żarzące się właśnie, stare wojskowe radiostacje i landszafty, na których dopisano dymki z tekstami. Wybaczcie, że nie podam koordynatów, ale chcę zachować to miejsce dla ludzi, których sam zechcę tam zaprowadzić.
Potem Chwila ruszyła do Wawy, Dan odprowadził ją do torów. Ja zgubiłem Szponiastą na pętli w Jelitkowie i przez puste, pachnące lasy dotarłem do macierzy wszystkich Kiszczaków. Było mi naprawdę dobrze, świat był pozbawiony ludzi, środki przeciwbólowe działały. Cisza była wokół i we mnie.

To właśnie cały nasz profesor. Wiosną
słucha  pierwszego ptaka i chce zrobić
mu sekcję...

(Williamson)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz