- Piekli dzika, ale on nie miał nóg!
- Pewnie wbiegł na
jedną z min
talerzowych
rozłożonych wokół
ośrodka, potem
leżał tak sobie
wymachując kikutami,
dzięki
czemu dłużej
był świeży.
(ja i Lenn czyli zwykłe potworów rozmowy)
Tylko 1300 dolarów kosztuje w Kambodży rozstrzelanie
krowy... z granatnika RPG. To taka luźna sugestia dla Lennonki z jej migrującą
fobią związaną z dzikami. Czasem mam wrażenie, że widzi je wszędzie, jak
skradają się za nią na czubkach racic ulicami, wyglądają ze świńskim uśmiechem
zza winkla. Wszędzie widzi ich małe pożądliwe oczka i słyszy porozumiewawcze
chrząknięcia. Spróbujcie ją w tej sytuacji zaciągnąć do lasu.
Pogoda była średnia, wiatr niósł luźne ławice deszczu.
Krople uderzały w dach liści, zostawiały drżące linie na stalowej pokrywie
morza. Przekraczaliśmy cieniste doliny pełne powalonych drzew, wspinaliśmy się
na strome stoki pocięte liniami okopów. Mech pokrywał ziemię i betonowe kopuły
bunkrów strzeleckich. Na szczytach wzgórz zaś czaiły się działa, mierząc
smukłymi lufami w przeszłość.
Spotkaliśmy się na molo w Orłowie. Siedzieliśmy tam ze
Szponiastą patrząc na kolejne pary młode robiące sobie zdjęcia na tle morza.
Wyglądało to cokolwiek hurtowo. W końcu dotarli Chwila i Dan, i mogliśmy ruszyć
podsypaną ostatnio piaskiem plażą w kierunku Gdyni. Poczekaliśmy aż zza stoku
wynurzyły się Sea Towers i skręciliśmy w jedną z mrocznych dolin przecinających
klif. Potem była i wspinaczka i staczanie się w wirujących chmurach sypkiego
piasku. Działami wyraźnie ktoś się w końcu zaopiekował. Bunkry sprzątnięto,
armaty pomalowano, ustawiono nawet tablicę z planem rozmieszczenia baterii.
Rozczarowało mnie to trochę. Zaginęła dawna dzikość tego miejsca, widoki
zarosły, ścieżki się rozszerzyły. Wędrowałem przez okolicę, ale chyba bardziej
byłem w tej krainie, która pozostała jeszcze ukryta w mojej głowie.
Z Gdyni wypłynął ten turystyczny pseudogaleon. „One zawsze
nadpływają z lewej” zaśmiał się Dan. Racja, w każdym świecie i w każdym filmie.
Z wysokości 40 metrów
sunący bez żagli po szarej tafli żaglowiec wyglądał jak widmo z opowieści.
Gdy ostatecznie dotarliśmy do Sopotu, Dan z Chwilą zabrali
nas do fenomenalnej knajpki niedaleko dworca. Tak wyglądałaby knajpa gdybym ja
ją prowadził. Mnóstwo zadziwiających gratów i mebli, zakamarki, masa książek
rozmieszczonych w najbardziej niespodziewanych miejscach. Żarówki, nie
świecące, ale żarzące się właśnie, stare wojskowe radiostacje i landszafty, na
których dopisano dymki z tekstami. Wybaczcie, że nie podam koordynatów, ale
chcę zachować to miejsce dla ludzi, których sam zechcę tam zaprowadzić.
Potem Chwila ruszyła do Wawy, Dan odprowadził ją do torów.
Ja zgubiłem Szponiastą na pętli w Jelitkowie i przez puste, pachnące lasy
dotarłem do macierzy wszystkich Kiszczaków. Było mi naprawdę dobrze, świat był
pozbawiony ludzi, środki przeciwbólowe działały. Cisza była wokół i we mnie.
To właśnie cały nasz profesor. Wiosną
słucha pierwszego
ptaka i chce zrobić
mu sekcję...
(Williamson)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz