Z listów do redakcji:
- Mimo, że przemywałam pochwę
po stosunku coca colą
zaszłam w
ciążę, dlaczego?
- Żadna irygacja przed
ciążą nie
chroni...
Pewnie nie wstrząsnęła butelką...
(Dziunia, Lekarz, Ja)
Nigdy, powtarzam nigdy więcej nie będę pił z psychopatami.
Człowiek sobie siedzi, grzeje na słoneczku, patrzy pogodnie na świat, a tu taki
psychopata, który ukrywał się dotychczas w formie dobrego znajomego, unosi swój
wraży łeb i robi coś śmiertelnie niespodziewanego. Takoż i zalegliśmy z
Cieniastym i Pultyną na jednym z nadkruszonych wsporników dawnego dźwigu,
któryż to ślad pośród gęstych chaszczy świadczy, że niegdyś właśnie, tu nad
rzeką rozciągał się najprawdziwszy port. Słoneczko zniżało się powoli ku liniom
linii. Robiło się złoto, pokrewne żury delektowały się atmosferą co parę
kolejnych metrów.
Mieliśmy dwie flaszencje wina, co w związku z jedną
napoczętą uprzednio w knajpie miło się sumowało. Mieliśmy też wafelki, które
przywieźli mi z Mławy oraz truskawki, nie zapominajmy o truskawkach. Mechanika
przypadku jak zwykle objęła mnie czułem ramieniem i szepnęła “teraz”,
pociągnąwszy przedostatni łyk trunku podałem butelkę Cieniastemu. Oczywiście
dokładnie w tym momencie zza krzaka wychynęła straż miejska. My byliśmy
grzeczni, oni mili no i udało się zmniejszyć klasyfikację czynu na śmiecenie,
co kosztowało o połowę mniej. Straż ruszyła i wszystko byłoby cudownie gdyby
nie Pultyna. Od rana miała migrujące ADHD, słowotok i ogólnie frywolny kurs na
samozniszczenie.
No więc rzuciła truskawką. Ale nie po prostu rzuciła, ona
RZUCIŁA, pełen pogardliwej nonszalancji olimpijski zamach, wielgachna truskawa
mknąca przez eter w kierunku strażników. Zanim skończyłem ten opis rzuciła już
drugą. Należy zaznaczyć, że aż do tej chwili nie zareagowaliśmy. Wiecie to
jedna z tych sytuacji kiedy mija chwila zanim człowiek sobie uświadomi, że to
się dzieje naprawdę.
W każdym razie zdążyłem powiedzieć “Przestań”.
Nawet jeśli strażnicy postanowili zignorować ten pocisk to
Pultyna zdołała jeszcze cisnąć trzeci, który przeleciał chyba już tak blisko,
że poczuli powiew. W każdym razie wrócili. No i był drugi mandat za śmiecenie.
Nie mogliśmy się nawet za bardzo wyłgać, bo gdy byli tu poprzednim razem P
pochwaliła się tymi cholernymi truskawkami, jedną nawet podniosła i lubieżnie
obracała za ogonek.
Jako jedyny, który jeszcze nie dostał mandatu zaproponowałem
ostrożnie abyśmy ostatnią butlę skonsumowali w ogródku herbaciarni, kupując dla
porządku po kielichu wińska na miejscu. Tam też nastąpiła ostateczna erupcja
wulkanu Pultyna. O czym może opowiedzieć solidnie posiniaczony Cieniasty i
imponujące smugi po winie barwiące okolicę.
Do ogólnej katastrofy doliczyć jeszcze można telefon
Pultyniastej do mamy, bo nadmienić należy, że cała sytuacja z truskawkami
rozbawiła ją setnie i postanowiła się swoim osiągnięciem pochwalić. Mamy to nie
rozbawiło, usłyszała raczej słowo “mandat”, a zaraz potem “Kiszczak”, bo miałem
tego pecha, że z obecnych zna moje nazwisko. Mama obiecała, że gdy mnie spotka
to rozerwie mnie na strzępy. Mam tam u nich być w niedzielę.
No nareszcie mam wakacje, ale co
ja będę robiła?...
najpierw będę
długo spać, a potem sobie poleżę...
(Lady Pazurek)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz