niedziela, 15 czerwca 2008

Truskawka to broń ofensywna


Z listów do redakcji:
- Mimo, że przemywałam pochwę
 po stosunku coca colą zaszłam w
 ciążę, dlaczego?
- Żadna  irygacja  przed  ciążą  nie
 chroni...
Pewnie nie wstrząsnęła butelką...

(Dziunia, Lekarz, Ja)

Nigdy, powtarzam nigdy więcej nie będę pił z psychopatami. Człowiek sobie siedzi, grzeje na słoneczku, patrzy pogodnie na świat, a tu taki psychopata, który ukrywał się dotychczas w formie dobrego znajomego, unosi swój wraży łeb i robi coś śmiertelnie niespodziewanego. Takoż i zalegliśmy z Cieniastym i Pultyną na jednym z nadkruszonych wsporników dawnego dźwigu, któryż to ślad pośród gęstych chaszczy świadczy, że niegdyś właśnie, tu nad rzeką rozciągał się najprawdziwszy port. Słoneczko zniżało się powoli ku liniom linii. Robiło się złoto, pokrewne żury delektowały się atmosferą co parę kolejnych metrów.
Mieliśmy dwie flaszencje wina, co w związku z jedną napoczętą uprzednio w knajpie miło się sumowało. Mieliśmy też wafelki, które przywieźli mi z Mławy oraz truskawki, nie zapominajmy o truskawkach. Mechanika przypadku jak zwykle objęła mnie czułem ramieniem i szepnęła “teraz”, pociągnąwszy przedostatni łyk trunku podałem butelkę Cieniastemu. Oczywiście dokładnie w tym momencie zza krzaka wychynęła straż miejska. My byliśmy grzeczni, oni mili no i udało się zmniejszyć klasyfikację czynu na śmiecenie, co kosztowało o połowę mniej. Straż ruszyła i wszystko byłoby cudownie gdyby nie Pultyna. Od rana miała migrujące ADHD, słowotok i ogólnie frywolny kurs na samozniszczenie.
No więc rzuciła truskawką. Ale nie po prostu rzuciła, ona RZUCIŁA, pełen pogardliwej nonszalancji olimpijski zamach, wielgachna truskawa mknąca przez eter w kierunku strażników. Zanim skończyłem ten opis rzuciła już drugą. Należy zaznaczyć, że aż do tej chwili nie zareagowaliśmy. Wiecie to jedna z tych sytuacji kiedy mija chwila zanim człowiek sobie uświadomi, że to się dzieje naprawdę.
W każdym razie zdążyłem powiedzieć “Przestań”.
Nawet jeśli strażnicy postanowili zignorować ten pocisk to Pultyna zdołała jeszcze cisnąć trzeci, który przeleciał chyba już tak blisko, że poczuli powiew. W każdym razie wrócili. No i był drugi mandat za śmiecenie. Nie mogliśmy się nawet za bardzo wyłgać, bo gdy byli tu poprzednim razem P pochwaliła się tymi cholernymi truskawkami, jedną nawet podniosła i lubieżnie obracała za ogonek.
Jako jedyny, który jeszcze nie dostał mandatu zaproponowałem ostrożnie abyśmy ostatnią butlę skonsumowali w ogródku herbaciarni, kupując dla porządku po kielichu wińska na miejscu. Tam też nastąpiła ostateczna erupcja wulkanu Pultyna. O czym może opowiedzieć solidnie posiniaczony Cieniasty i imponujące smugi po winie barwiące okolicę.
Do ogólnej katastrofy doliczyć jeszcze można telefon Pultyniastej do mamy, bo nadmienić należy, że cała sytuacja z truskawkami rozbawiła ją setnie i postanowiła się swoim osiągnięciem pochwalić. Mamy to nie rozbawiło, usłyszała raczej słowo “mandat”, a zaraz potem “Kiszczak”, bo miałem tego pecha, że z obecnych zna moje nazwisko. Mama obiecała, że gdy mnie spotka to rozerwie mnie na strzępy. Mam tam u nich być w niedzielę.

No nareszcie mam wakacje, ale co
ja  będę  robiła?...  najpierw  będę
długo spać, a potem sobie poleżę...

(Lady Pazurek)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz