niedziela, 29 czerwca 2008

Zebrani przez dziewicę w świetle pełni księżyca


Siły ciemności  nie  lubią
Gdy wszystko jest jasne

(Dan)

Wczoraj była impreza z okazji czterolecia herbaciarni. Lud zwalił się tłumnie, z czym pewnie miało coś wspólnego to, że tego wieczora wszystko miało być za darmo. Kolejne postacie wynurzały się z kurtyny deszczu za drzwiami. Światła wygaszono, zapalono za to kilkadziesiąt małych świeczuszek. Konsumowaliśmy srogo, usiłując w jeden wieczór nadrobić 4 lata bezwzględnego wyzysku. Przetestowaliśmy wszystkie najdroższe kawy z likierami i drinki po kilkanaście złotych. Opychaliśmy się lodowymi deserami, szarlotkami i pistacjami. Do tego były butle wina, donoszonego natychmiast gdy w poprzedniej flaszce ukazało się dno, piwsko no i oczywiście herbaty. Było fajnie, świece i deszcz, sprawiły, że było tłoczno i przytulnie. Pazurkowata przylgnęła do mnie chwytem koali, a Awari, choć raz na nic nie narzekała. Gdy wracałem pośród nocy, natknąłem się na granicy Najwspanialszej Dzielnicy Świata na znajomków, którzy przybyli właśnie ze Szkocji i celebrowali to z pomocą Wiśniowej Klasyki. Ugościli mnie oczywiście dlatego teraz z imprezy herbacianej jestem w stanie przytoczyć, drżące oderwane od kontekstu obrazy, np: moją rozmowę z dwoma wesołymi gejami, Dana który przybył lekko zamyślony z krainy alkoholu i RPG, czy też moment, w którym nagle się zorientowałem, że jestem zamknięty w ciasnym kiblu z wielkim, łysym, wytatuowanym facetem. Na szczęście on krzyczał głośniej niż ja.
Dziewczyny wpadły na pomysł, że na pożegnanie Szponiastej zabierzemy ją do kina na „Wanted”. Wspaniały pomysł, tyle, że miałem akurat w kieszeni 3 złote, była 23 i pojawił się mały problem z kasellą na bilety. Męczyło mnie to przez połowę drogi do domu, ale jak już wspomniałem napotkałem ziomków i od butelki do butelki, doszliśmy do stanu, w którym młodzi mężczyźni ujawniają drzemiące w nich pokłady szaleństwa i czynić poczynają rzeczy straszne a wspaniałe. My zaczęliśmy grać w noża, i nie, nikt nie stracił palców u nóg, chociaż Szpunt biegał przez dobrą chwilę chichocząc z majcherem sterczącym z glana. Od słowa do słowa zaczęliśmy się zakładać i rzucać do starego dowodu Jareczka, który umieściliśmy na pobliskim klonie (Zabrakło portretów przodków). Normalnie rzucam nożem jak noga, wszyscy o tym wiedzą. Trafiam nawet w cel, ale zazwyczaj rączką a nie ostrzem. Broniłem się więc przed udziałem w zabawie, jednak po kolejnej flaszce znajomi moi kochani, sądząc, że robią mi psikusa namówili mnie w końcu. No i rzuciłem, bujając się na miękkich nogach i chyba nawet nie patrząc, a rano w kieszeni znalazłem sto złotych. Chyba będę musiał zadzwonić i zapytać jak mi poszło.
Teraz kończę, bo ranek jest z typu tych po których piszą w gazetach: „Zatłukł rodzinę kartonem od mleka, po czym oblał się oliwką dla niemowląt i podpalił” albo „Poćwiartował teściową skrobaczką do kartofli”. Ostatni łyk zielonej herbatki i ruszam wkurzać świat.

Tymczasem obiekt podrapał się ze stoickim
spokojem  trzecią,  zaprzednią,  lewą, tylną
łapą  za  środkowym  uchem,  jednocześnie
z  namaszczeniem dłubiąc sobie  końcówką
ogona w zębach, skąd wysypywały się
jakieś sporawe niewiadomocosie.

(Void)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz