Wciąż waham się czy
zwiększyć prędkość
światła.
(Bóg)
Fascynujący widok cysterny Orlenu
ścigającej sie na głównej ulicy Wrzeszcza z tirem wyładowanym butlami gazowymi.
Aż stanąłem by popatrzeć jak chodnikami przestępuje fala niepewności. Wiemy że
umrzemy, ale każdemu zdaje się, że to będzie kiedyś, za kilka lat, a nie za
trzy sekundy, gdy rozpyli nas fala uderzeniowa, czy rozłożą błyskawicznie
namnarzajace się komórki czerniaka.
Lubię tą świadomość. W
Fightclubie jest taka scena, gdy Brad Pitt wywleka ze sklepu chłopaka i
przykłada mu pistolet do głowy, zadaje parę pytań, przeglada portfel. Znajduje
nieważną legitymację studencką i mówi: to twoja życiowa szansa, masz wrócić na
studia. Inaczej znajde cię i zabiję... Coś w tym duchu. Później puszcza
gówniarza, patrzy jak ucieka i mówi do stojącego obok zszokowanego Nortona:
Jutro będzie najpiękniejszy dzień jego życia.
Byliśmy ostatnio na Apocalipto i
parę dni później na Arturze wśród Miminków. Film Gipsona dość ciekawy ze
względów poznawczych, okazał sie jednak kinem dość miernym i sztampowym,
jeszcze jedna amerykańska produkcja z serii "Zabili go i uciekł".
Jedyne co dobrego ze sobą niesie, to to, że wybije z głów różnym lekkoduchom
idylliczny obraz kochanych indian zniszczonych przez złowrogich białasów.
Kochani indianie wyżynali na ołtarzach do 15000 ofiar dziennie, a ich światła
cywilizacja była rzeźnią parującą od krwi. Hiszpanie dokonali mniej więcej tego
samego co kilkaset lat później Rosjanie miażdżąc pod obcasem nazistowskiego
robala.
Miminki za to, wbrew
oczekiwaniom, okazały się cudne i bardzo europejskie. Zero amerykańskiego
pieprzenia, żli nie są do końca źli, dobrzy też zabijają, jak się całują to z
języczkiem, aż trzęsą im się uszka.
Siedząc zaś i czekając na seans,
obserwując przewijającą się w kontekście Avatara,usiłującą bezskutecznie kupić
bilety na Kabaret Moralnego Niepokoju, słuchałem jak Lady Pazurek odczytuje co
ciekawsze fragmenty swoich archeologicznych artykułów.
Wiecie że pierwsze prace
archeologicznie w Polsce były za Jagiełły? Doniesiono mu o polu na którym
ziemia rodzi garnki. Zabrał tam więc swojego austryjackiego kuzyna i kazał
kopać, i rzeczywiscie nakopali garnków. Jeszcze przez setki lat pisano o Polsce
jako o kraju w którym ziemia rodzi garnki. Biorąc pod uwagę, że były to zapewne
urny pogrzebowe kultury łużyckiej, ciekawe czy gotowali w nich potem zupę.
Logo wyryte na granitowej
szorstkosci, zachwytu trans-
cendencją, utopijna riwiera
pewnej szczeliny.
(Goździk)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz