wtorek, 16 stycznia 2007

Ziuu, za oknem przeleciał kotek


 Mam gdzieś w szufladzie taki projekt, do zrealizowania, gdy już będę słynny i bogaty, aby stworzyć Muzeum Broni Fantastycznych. Wyglądałoby jak najprawdziwsze muzeum wojskowości. Szklane gabloty z bronią ręczną, naturalnej wielkości myśliwce i pojazdy na placu, modele gwiezdnych krążowników wykonane przez studentów Polibudy.
Muzeum byłoby podzielone na działy, czy też może światy. Wprost z jasnych korytarzy miasta w chmurach przechodziłoby sie w mroczny i wilgotny korytarz z Obcego i mijając woskową Ripley mierzącą z rusznicy pulsacyjnej do królowej roju szłoby się w kierunku ekspozycji Star Tracka, by zrobić sobie zdjęcie na mostku SNN Enterprise w toważystwie kapitanów Kirka i Pickarda.
Byłyby tam światy z filmów, książek i gier, nawet tych najmniej ważnych i zwykle nieznanych. Do tego kilku hektarowe pole o zmiennej scenografi do rozgrywania larpów...
Tymczasem na trawnikach koło stacji Politechnika masowo rosną stokrotki a na wydmach kobiety sprzedajne ścinają bazie.
Wiatr jest niesamowity. Nawet takie stukilowe monstrum jak ja ścina z nóg. W niedzielę wędrując do centrum, pławiłem się z kocią radością w dzikich podmuchach i modrym błękicie który zalewał Miasto. Nagle, dosłownie, nagle pojawiła mi się zza pleców wydżabista czarna chmura, deszcz lunął poziomymi liniami, głowę dałbym, że moczył nawet od dołu. Chcąc nie chcąc założyłem czapkę. Wiatr oczywiście zdjął mi ją natychmiast i umieścił grzbietem w jedynej w okolicy kałuży. Zgrzytając zębami pomyślałem sobie, że przecież mogło był gorzej, mogła upaść w wodę wnętrzem. W tym momencie oczywiście czapka leniwie przewróciła sie na drugą stronę i z lekkim przechyłem pogrążyła sie w odmęcie niczym zbombardowany lotniskowiec.
Rzucałem "pannami lekkich obyczajów" przez następne dwa kilometry. Potem zacząłem się śmiać. Zaś chmura spełniwszy swoje dywersyjne zadanie zniknęła równie nagle jak się pojawiła.
Orkiestranci pomimo kunsztownego kluczenia i gubienia tropów dopadli mnie w tak ciemnym i odosobnionym zaułku, że niemalże sądziłem, że znajduje się wyłącznie w mojej wyobraźni. Opróżniłem więc moje rozliczne kieszenie z wielomiesięcznych miedziantch złogów, a potem wkładałem im do puszki monety i wkładałem i wkładałem... Pewnie pomysleli, że nie wiadomo ile im tam wsypałem. Nakleiłem sobie serducho niczym żydowską gwiazdę i od tej chwili miałem aryjczyków, tfu wolontariuszy z głowy.
Zawsze przyklejałem sobie te serduszka w dziwnych miejscach. Kiedyś nakleiłem sobie 3 na rękaw jak belki sierżanta. Kiedy indziej przykleiłem sobie serduszko na jajach. Pozostawiając na mieście reakcje jak pokos fali.
Mała i jej matka są twardsze ode mnie, oparły się ziejącej zza każdego rogu opresji i były bez serduszek. Pomyślałem o tym przez moment i wiatr wyrwał serduszko jakiejs kobiecie i ponióswszy przez całą szerokość Długiego Targu podturlał nam pod nogi. Podniosłem je i wręczyłem mojej Piękności na dłoni...
W herbaciarni z oparów przeszłości wychynęła Blevins. Drobna blondyneczka, o włosach jak przenna mgiełka i ciętym poczuciu humoru. Wieloletnia bohaterka moich fantazji erotycznych, w których zwykle występowała w kusej rozpiętej bluzeczce. Zazwyczaj podwieszona za ręce pod sufitem.
Kiedyś o mało co ze soba nie chodzilismy i o mało co nie całowaliśmy się, ale to już opowiesć na osobną notkę. Ostatecznie stanął między nami problem dojrzałości i to niestety na moją niekorzysć.
Przez cały czas pisania przemieszczam się wzdłuż stołu uciekając przed ostrym blaskiem słońca. wiatr zdaje się ucichł, pogoda jest piękna, a Pazurkowata ma dzisiaj pierwszy egzamin swojej pierwszej w życiu sesji. Trzymajcie więc kciuki.

Ogłoszenia drobne: Zestaw
żarówek Osram. Chory na
żołądek.

(Lennonka)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz