Muzeum byłoby podzielone na działy,
czy też może światy. Wprost z jasnych korytarzy miasta w chmurach
przechodziłoby sie w mroczny i wilgotny korytarz z Obcego i mijając woskową
Ripley mierzącą z rusznicy pulsacyjnej do królowej roju szłoby się w kierunku
ekspozycji Star Tracka, by zrobić sobie zdjęcie na mostku SNN Enterprise w
toważystwie kapitanów Kirka i Pickarda.
Byłyby tam światy z filmów,
książek i gier, nawet tych najmniej ważnych i zwykle nieznanych. Do tego kilku
hektarowe pole o zmiennej scenografi do rozgrywania larpów...
Tymczasem na trawnikach koło
stacji Politechnika masowo rosną stokrotki a na wydmach kobiety sprzedajne
ścinają bazie.
Wiatr jest niesamowity. Nawet
takie stukilowe monstrum jak ja ścina z nóg. W niedzielę wędrując do centrum,
pławiłem się z kocią radością w dzikich podmuchach i modrym błękicie który
zalewał Miasto. Nagle, dosłownie, nagle pojawiła mi się zza pleców wydżabista
czarna chmura, deszcz lunął poziomymi liniami, głowę dałbym, że moczył nawet od
dołu. Chcąc nie chcąc założyłem czapkę. Wiatr oczywiście zdjął mi ją
natychmiast i umieścił grzbietem w jedynej w okolicy kałuży. Zgrzytając zębami
pomyślałem sobie, że przecież mogło był gorzej, mogła upaść w wodę wnętrzem. W
tym momencie oczywiście czapka leniwie przewróciła sie na drugą stronę i z
lekkim przechyłem pogrążyła sie w odmęcie niczym zbombardowany lotniskowiec.
Rzucałem "pannami lekkich
obyczajów" przez następne dwa kilometry. Potem zacząłem się śmiać. Zaś
chmura spełniwszy swoje dywersyjne zadanie zniknęła równie nagle jak się
pojawiła.
Orkiestranci pomimo kunsztownego
kluczenia i gubienia tropów dopadli mnie w tak ciemnym i odosobnionym zaułku,
że niemalże sądziłem, że znajduje się wyłącznie w mojej wyobraźni. Opróżniłem
więc moje rozliczne kieszenie z wielomiesięcznych miedziantch złogów, a potem wkładałem
im do puszki monety i wkładałem i wkładałem... Pewnie pomysleli, że nie wiadomo
ile im tam wsypałem. Nakleiłem sobie serducho niczym żydowską gwiazdę i od tej
chwili miałem aryjczyków, tfu wolontariuszy z głowy.
Zawsze przyklejałem sobie te
serduszka w dziwnych miejscach. Kiedyś nakleiłem sobie 3 na rękaw jak belki
sierżanta. Kiedy indziej przykleiłem sobie serduszko na jajach. Pozostawiając
na mieście reakcje jak pokos fali.
Mała i jej matka są twardsze ode
mnie, oparły się ziejącej zza każdego rogu opresji i były bez serduszek.
Pomyślałem o tym przez moment i wiatr wyrwał serduszko jakiejs kobiecie i
ponióswszy przez całą szerokość Długiego Targu podturlał nam pod nogi.
Podniosłem je i wręczyłem mojej Piękności na dłoni...
W herbaciarni z oparów przeszłości
wychynęła Blevins. Drobna blondyneczka, o włosach jak przenna mgiełka i ciętym
poczuciu humoru. Wieloletnia bohaterka moich fantazji erotycznych, w których
zwykle występowała w kusej rozpiętej bluzeczce. Zazwyczaj podwieszona za ręce
pod sufitem.
Kiedyś o mało co ze soba nie
chodzilismy i o mało co nie całowaliśmy się, ale to już opowiesć na osobną
notkę. Ostatecznie stanął między nami problem dojrzałości i to niestety na moją
niekorzysć.
Przez cały czas pisania
przemieszczam się wzdłuż stołu uciekając przed ostrym blaskiem słońca. wiatr
zdaje się ucichł, pogoda jest piękna, a Pazurkowata ma dzisiaj pierwszy egzamin
swojej pierwszej w życiu sesji. Trzymajcie więc kciuki.
Ogłoszenia drobne: Zestaw
żarówek Osram. Chory na
żołądek.
(Lennonka)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz