sobota, 6 stycznia 2007

Żadna droga nie jest stara


Kto ogląda niebo w wodzie
Widzi ryby na drzewach.

(Stare chińskie przysłowie)

W 1770 roku statek kapitana Cooka Endeavour osiadł na mieliźnie u brzegów Queenslandu. Marynarze zajęli się naprawą, a sam Cook zorganizował grupę zwiadowczą i spotkał się z tubylcami. Jeden z jego ludzi wskazał na noszące młode w torbach zwierzęta, które skakały nieopodal, i zapytał tubylca jak się nazywają. Ten odpowiedział „kanguru”. Od tej pory Cook i jego marynarze tak je nazywali, dopiero dużo później dowiedzieli się, że słowo to oznacza „Co mówisz?”.
Czasem mam takie niesprecyzowane do końca wrażenie, że cywilizacja ludzka opiera się na wzajemnym niezrozumieniu i wywołanym tym interakcjach. Przyjacielska, życzliwa rada zostaje uznana za atak, bo osoba, która ją otrzymuje jest permanentnie nastawiona na obronę. Sam zastanawiam się, w jakie piekło samodzielnie i bez żadnych logicznych przesłanek potrafimy się wpędzić.
Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Pazurkiem o naszym przyszłym domu. W końcu zeszło na święta i ostatecznie na choinkę. Moja Lady stanowczo orzekła, że choinka musi być prawdziwa, ja zaś żywiołowo zaprotestowałem. Prawdziwa choinka w domu, mi, dziecku, w którego domu zawsze były choinki sztuczne, wydało się to takie... no nienaturalne...
Nie wspominając już nawet o tym, że trzeba to drzewko najpierw zamordować, by przez parę krótkich tygodni nacieszyło naszą pychę, to przecież to cholerstwo ma rzadkie i wiotkie gałęzie, na których nic sensownego nie da się powiesić.
Kiedyś na murze widziałem wysprajowanego szablonem karpia z odrąbaną głową i podpisem: Bóg się rodzi, trzeba krwi. Karp jest dla mnie niejadalny, gdy jako gość jestem zmuszony go jeść to zazwyczaj jest to wielogodzinna męka przekopywania się przez pozwijaną niczym drut kolczasty masę ości, tylko po to, by odkryć, że ta jedna najostrzejsza właśnie staje mi w gardle. Jeśli zaś chodzi o choinki to uwielbiam te o tysiącu lampkach i przybranych gęsto świecidełkami, tak, że wyglądają jak wielki mieniący się klejnot. No dobra może i miałem w rodzinie jakąś srokę, ale taki wpółmartwy, sypiący igłami chwast wygląda dla mnie żałośnie i nie łączy się w żaden sposób w głowie ze słowem choinka. To zwykły trup świerka.
Jak zapewne podejrzewacie konsensusu nie udało się osiągnąć. Zapewne wszystko się skończy i tak w ten sposób, że pewnej mrocznej, zimowej nocy Pazurkowata przyłapie mnie przy podwiązywaniu pod lepkie od żywicy gałązki drucików usztywniających.

Jaka jest różnica pomiędzy pieczonym
Kurczakiem. A opalającą się na plaży laską?
Żadna. W obu przypadkach to białe jest
Najlepsze.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz