czwartek, 23 lutego 2006

Rumbarumbarum


Cztery doby non stop bolała mnie głowa. Zaowocowało to niespodziewanie nadrobieniem rozlicznych zaległości, załatwieniem spraw nierozwiązalnych i nieprawdopodobnym wręczy wysypem twórczości drobnej i inwencji.
Na granicy Brzeźna i Letniewa, gorącej granicy, dodam dla jasności, pod wieżą ciśnień, padła jakaś mała firemka. Trudno powiedzieć, co się z tymi ludźmi stało, choć na oko miejsce przypomina z lekka złodziejską dziuplę. Po kolana można brodzić w samochodowych częściach. Od tygodnia mniej więcej trwa rozgrabianie. Było tam wszystko, łącznie z meblami. Teraz nie ma już okien, części dachu, zdjęto podwieszane sufity a ze ścian powyrywano kable. Zaczynają też znikać ściany działowe. Wygląda jakby obie złodziejskie dzielnice rozbierały to miejsce na wyścigi.
Osobiście przyniosłem stamtąd mojej matce jakieś 10 kilo romansideł. Najwyraźniej miejscowi łupieżcy uważają się za ludzi poważnych i podobnych rzeczy nie biorą do ręki.
Wczoraj pognaliśmy z Małą na wieczorek poetycko-małżeński Marzanów, na Strychu w Gdyni. Wieczorek miał rozczulający tytuł "1+1=1". Było fajnie, miłe wnętrze, grzejący kominek, full znajomych, Lennonka wyrażająca głośno zaniepokojoną opinię, że przez ten mikrofon to na pewno słychać jej oddech. Napomknęła o tym kilka razy, aż w końcu mikrofon się zepsuł i było po problemie. Marzan jest właśnie w ostatnim stadium jakiegoś choróbska, wycharczał więc swe wiersze, co w połączeniem z agonią mikrofonu dało efekty doprawdy niezwykłe. Potem swe wiersze czytała młodzież z widowni. Jak wszystkie wiersze młodzieży była to poezja ponura i depresyjna, nadużywająca słów typu: koniec, nic i bezsens.
Potem zasiedliśmy wspólnie przy stole, rozgadałem się z Asia OdZemst o wymierającym, trójmiejskim półświatku. Asia szybko się rozkręciła i kurwy i pierdolenia wypełniły gęsto powietrze, zaczęliśmy rozprawiać o złodziejstwie i narkomani, niedawnej zagładzie gdańskiego bajzlu, o sodzie oczyszczonej, którą jakiś skrzywiony dowcipniś puścił na rynek zamiast białej pani, o licznych znajomych, którzy w ciągu ostatnich trzech lat przeszli na drugą stronę lustra.
Opowiadałem, jak parę lat temu w krematorium Akademii palono komisyjnie papierki z kwasem. Facet ładował je szuflą do pieca, a na okolicznych wzgórzach stała ferajna i usiłowała wąchać dym.
Obok nas siedziała jakaś brunetka, mimoza ze swoim wykrawatowanym połówkiem, niby konwersowali z Marzanem, ale widziałem, że panna strzela na nas, brutalnych niziniwców, kątem oka, a z każdym, kolejnym, wypowiedzianym przez nas zdaniem oczy robią jej się większe i okrągłe jak spodki.
Pojawił się Tadziu Dąbrowski, który stoczył ostatnio udaną walkę o kulturalne wyróżnienia pomorskie, Sztormami zwane. Pokonał go tylko Chwin.
Otrzymałem propozycje czytania wierszy w Malborku, dla chorych na HIV. Podobno nawet płacą...o rany czyżby do tego dalekiego od wszystkiego kraju, dotarła w końcu cywilizacja?
Wracaliśmy z Asia, która dzieliła się z nami refleksjami ciężkiego życia studiującej masażystki. Podobno pisze pracę licencjacką o ludziach uzależnionych od narkotyków, ja swoją pisałem o złodziejach samochodów. To nawet zabawne, my opisujemy historie z życia wzięte, cytujemy znajomych zza rogu a pan profesor z panem doktorem zachwycają się skalą naszej pracy badawczej i głębokością penetracji środowiska.
Dostałem propozycję pracy streetwalkera. Zastanawiam się, praca ciekawa, choć okrutna, kiedyś pojawiałem się dorywczo jako wolontariusz w Monarze, więc wiem, czym to pachnie (Bezdomnym po zimie).
Na koniec zaś Mój Drapieżca Ukochany kręcił nosem na piwo w moich pocałunkach.

Wieczność
To takie śmieszne słowo
Zwykłe sylaby zamykają w sobie
Te wszystkie gwiazdy
Czas i przestrzeń tkwią
Między samogłoskami
Wystarczy je przekreślić
Mamy jednak z Bogiem wiele wspólnego
Chwytne palce na obraz i podobieństwo
Noc nakreśla czarnym tuszem

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz