czwartek, 9 lutego 2006

Kiedy się idzie bez celu odległość można liczyć tylko krokami


Phantom sfajczył sobie monitor.
Sięgam po książkę - opowiada -
i strącam szklankę z wodą. Nie,
to nie był "Potop". A na to z
boku Sławek - To była "Zbrodnia
i kara".

A skoro przy komputerach jesteśmy. Wysłałem pocztą pantoflową pytanie do Ciapka, jaki ja właściwie komp od niego kupiłem. Tą samą pocztą otrzymałem odpowiedź, że nie ma pojęcia... Ja nie wiem, co kupiłem od człowieka, który nie wie, co mi sprzedał...AAAAA! Mam komputer widmo!
Wczoraj zestresowany wylądowałem w herbaciarni. Potrzebowałem laptopa i sieci, nie było. Nie było też światła a ze ścian zniknęły obrazy, gdy tak siedziałem zdruzgotany, czekając na gości, zabrakło wody... Ktoś tam na górze najwyraźniej mnie kocha.
Dziś o świcie obudziły mnie smsy. Dłuższą chwilę zastanawiałem się któż mógłby być tak bezmiernie odważny by nie bacząc na własne bezpieczeństwo i nietykalność osobistą wysłać mi smsa o tak barbarzyńskiej porze.
Awarii? Nieee, ona pisze zwykle o 1, zawsze, gdy zaczynam wchodzić w fazę REM. Maleństwo? Nieee, ona trafia zawsze, gdy po ciemku i na golasa podążam w kierunku łoża, tak, że obijając się i potrącając różne łatwo tłukące się przedmioty, szukam po ciemku okularów.
W końcu dopełzłem do telefonu, zapatrzyłem się na ekran kaprawymi, opuchniętymi jak arbuzy, ślepiami, a tam pisze "Siostra". Dla nieświadomych, Mała ma siostrę, która studiuje w Kortowie weterynarię. Robi straszliwe rzeczy martwym zwierzętom i obcuje z preparatami w ciemnych i oślizgłych zakamarkach. Tak, osoba, która grzebie w mózgu żaby by poobserwować jak podryguje jej nóżka, byłaby zdolna do podobnego okrucieństwa...
Urodziny się udały, woda wróciła na czas, Herbaciarz niczym miejscowy bóg, przywrócił światło. Zapełniliśmy licznie okolicę i absorbowaliśmy kalorie masowo i w różnorodnych formach.
Okazaliśmy się nawet pożyteczni, Awari dostała wolną rękę w przygotowaniu dekoracji walentynkowych w herbaciarni. Krzysiek życzliwie jej doradził by zakupiła 30 kilo serc u rzeźnika i podwiesiła pod sufitem.
Do domu odwiozła mnie swoim monstertrackiem Aube, nie zdążyłem na dobre usiąść i przeliczyć łupów, a tu dzwonek do drzwi. Otwieram a tam kwiat brzeźnieńskiej szumowiny, kaprawe ślipia i zakazane mordy, czyli moi najlepsi dzielnicowi znajomi. Patrzą na mnie intensywnie, a ja już wiem, co zaraz usłyszę: Masz urodziny...
Urodziny??? pytam z bezgłębną niewinnością w głosie i szeroko otwartymi niewinnymi oczętami. Błysk szkła w ciemnościach i nagle ta znajoma nalepka - Jagermaister - a musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy, że Jagermaister to taka brzeźnieńska tradycja. Wiadomo, że gdy na imprezie pojawi się Jagermaister to dzieją się straszne rzeczy, z gatunku tych, które potem klany opowiadają sobie przy ognisku i malują ochrą na ścianach jaskiń.
Potem w urywkach pamiętam park, plażę, wodę, dużo wody, wspinanie się na słup energetyczny i na koniec jak chichocząc szatańsko układałem w moim nowym klaserze monety. Potem był już tylko sms, a w nim "Wszystkiego najlepszego"...Dziękuję.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz