W nocy pukanie do drzwi. Facet
otwiera, a tu nic. Patrzy w dół,
a
tu taka malutka śmierć. - Co zno-
wu po kanarka? - pyta. - Nie -
odpowiada śmierć - Tym razem
to impotencja.
Dziś cierpię na niedobór mózgu,
nie będzie więc przerażających opowieści z życia wziętych (akurat), ani smętnej
egzystencjonalnej poezji, tworzonej z reguły z mieszanki przypadkowych słów,
niewyżycia seksualnego i złego biomedu. Dziś będą historyjki o zwierzętach.
W szkole Panny Pazurek jest
wystawka ścienna zatytułowana ”Mój Przyjaciel zwierz”. (Ciekawe, co na to
Zwierz?). Tam nasze słodkie, psychopatyczne, wychowane na Cartoon Network
pociechy zamieszczają opisy swych, że tak ośmielę się napisać, braci mniejszych.
Małej szczególnie rzucił się w
oczy jeden wpis: Mój przyjaciel królik nazywa się Zuzia. Zuzia jest samcem.
Dużo je i wytwarza dużo bobków. Gryzie kable. Obok zaś, żeby nie było żadnych
wątpliwości, umieszczono rysunek pomarańczowego królika, patrzącego z
wściekłością w oczach.
Void z kolei opowiadała, że miała
kiedyś kota, który jak coś zbroił to udawał, że to nie on. Za nim do końca
rozległ się łomot i trzask padających przedmiotów on leciał już w kierunku
swojego miejsca przed kominkiem, już w powietrzu przyjmując pozycje jakby
siedział. Potem tylko patrzył tymi ślipiami na ciebie jak na wariata, jakby
pytał: Mła?
Void miała też psa, który cichcem
wiał z domu. żeby go nie było widać, czołgał się pod oknem, ale zapominał o
ogonie. I tak Pani Majka siedzi sobie, kontemplując oczywistość za oknem a tu
przez kadr przepływa dyskretnie, skradający się ogon.
Na koniec będzie o moich śp.
dalmatyńczykach. Miały one przeróżne i często niezwykle interesujące, ze
strategicznego punktu widzenia, pomysły na życie pełne ekscytacji oraz
zapewnienie sobie ogólnego szacunku okolicznej fauny i flory, dam tu jeden
zabawny przykładzik: Znacie te małe szczekliwe pieski, które potrafią
doprowadzić człowieka do szału, a histerią i zażartością dorównują swoim
moherowym właścicielkom. Otóż moje bydlęta szybko doszły do wniosku, że stwór
taki, mimo że irytujący a do tego tak zachęcająco mały, jest praktycznie
nietykalny, z powodu kroczącej obok właścicielki, wyposażonej z reguły w laskę,
parasolkę, czy też inny nieprzyjemnie twardy przedmiot. Podkradały się więc do
obiektu od tyłu, tak by być poza zasięgiem wzroku właścicielki, następnie
chwytały obiekt zębami za grzbiet i wynosiły w najbliższe, gęste, a często i
kolczaste krzaki. Tam poza wszelkim zasięgiem i z daleka od nachalnego świata,
rozkoszowały się nim w spokoju i bez pośpiechu. Uzbrojone babcie rzucały się
oczywiście na właściciela.
I tyle. Kończę, bo znowu dużo mi
się napisało, a u Zwierzów, gdzie notkę będę wrzucał, nie ma Worda i tekst
wejdzie bez polskich znaków. Dzięki temu spędzę nad nim jeszcze 20 upojnych
minut poprawiając wszystko ręcznie.
Mrówkojady są praprzyczyną
wszystkiego (łącznie
z jakami). Ich bieg obraca
Ziemią. One są ponad
wszystkim.
Maeve
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz