sobota, 18 lutego 2006

Dont pay the przewoźnik


W nocy pukanie do drzwi. Facet
otwiera, a tu nic. Patrzy w dół, a
tu taka malutka śmierć. - Co zno-
wu po kanarka? - pyta. - Nie -
odpowiada śmierć - Tym razem
to impotencja.

Dziś cierpię na niedobór mózgu, nie będzie więc przerażających opowieści z życia wziętych (akurat), ani smętnej egzystencjonalnej poezji, tworzonej z reguły z mieszanki przypadkowych słów, niewyżycia seksualnego i złego biomedu. Dziś będą historyjki o zwierzętach.
W szkole Panny Pazurek jest wystawka ścienna zatytułowana ”Mój Przyjaciel zwierz”. (Ciekawe, co na to Zwierz?). Tam nasze słodkie, psychopatyczne, wychowane na Cartoon Network pociechy zamieszczają opisy swych, że tak ośmielę się napisać, braci mniejszych.
Małej szczególnie rzucił się w oczy jeden wpis: Mój przyjaciel królik nazywa się Zuzia. Zuzia jest samcem. Dużo je i wytwarza dużo bobków. Gryzie kable. Obok zaś, żeby nie było żadnych wątpliwości, umieszczono rysunek pomarańczowego królika, patrzącego z wściekłością w oczach.
Void z kolei opowiadała, że miała kiedyś kota, który jak coś zbroił to udawał, że to nie on. Za nim do końca rozległ się łomot i trzask padających przedmiotów on leciał już w kierunku swojego miejsca przed kominkiem, już w powietrzu przyjmując pozycje jakby siedział. Potem tylko patrzył tymi ślipiami na ciebie jak na wariata, jakby pytał: Mła?
Void miała też psa, który cichcem wiał z domu. żeby go nie było widać, czołgał się pod oknem, ale zapominał o ogonie. I tak Pani Majka siedzi sobie, kontemplując oczywistość za oknem a tu przez kadr przepływa dyskretnie, skradający się ogon.
Na koniec będzie o moich śp. dalmatyńczykach. Miały one przeróżne i często niezwykle interesujące, ze strategicznego punktu widzenia, pomysły na życie pełne ekscytacji oraz zapewnienie sobie ogólnego szacunku okolicznej fauny i flory, dam tu jeden zabawny przykładzik: Znacie te małe szczekliwe pieski, które potrafią doprowadzić człowieka do szału, a histerią i zażartością dorównują swoim moherowym właścicielkom. Otóż moje bydlęta szybko doszły do wniosku, że stwór taki, mimo że irytujący a do tego tak zachęcająco mały, jest praktycznie nietykalny, z powodu kroczącej obok właścicielki, wyposażonej z reguły w laskę, parasolkę, czy też inny nieprzyjemnie twardy przedmiot. Podkradały się więc do obiektu od tyłu, tak by być poza zasięgiem wzroku właścicielki, następnie chwytały obiekt zębami za grzbiet i wynosiły w najbliższe, gęste, a często i kolczaste krzaki. Tam poza wszelkim zasięgiem i z daleka od nachalnego świata, rozkoszowały się nim w spokoju i bez pośpiechu. Uzbrojone babcie rzucały się oczywiście na właściciela.
I tyle. Kończę, bo znowu dużo mi się napisało, a u Zwierzów, gdzie notkę będę wrzucał, nie ma Worda i tekst wejdzie bez polskich znaków. Dzięki temu spędzę nad nim jeszcze 20 upojnych minut poprawiając wszystko ręcznie.

Mrówkojady są praprzyczyną wszystkiego (łącznie
z jakami). Ich bieg obraca Ziemią. One są ponad
wszystkim.

Maeve

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz