wtorek, 12 października 2004

Chciałbyś umrzeć na jeden dzień?


...Tańczył jak czarownica pomiędzy kroplami deszczu
i nie był zmoczony.
- Był człowiekiem?
- Na ogół.

Ślub był idealny. No ale w końcu Lennonka jest jedną z tych osób, które potrafią oblec w rzeczywistość swoje marzenia. Wszystko był takie jak powinno.
Św. Mikołaj to najstarszy kościół miasta, jest duży. Był pełen. Młodzi byli piękni i dość przerażeni. Ojciec Jacek, domienikanin, luźny i zabawny. Było dużo muzyki: trąbka, organy i echa tańczące po nawie. Ksiądz mówił, że cały świat cieszy się wraz z Bogiem z nowej pary, a deszcz bębniący wielkimi kroplami o bruki na zewnątrz, to łaska boża schodząca z nieba na ziemię. Gdy gnałem do tramwaju zstąpiło na mnie całe mnóstwo Laski bożej. Na wesele moment się spóźniłem, ale dzięki temu miałem swoje wielkie wejście. Mokry, nastroszony i drapieżny, cały na czarno z krwistą smugą krawatu, przemknąłem kocim krokiem za plecami gości. Płynnym ruchem przechwyciłem kieliszek szampana i dołączyłem do toastu. Noc okazała się niezwykle przyjemna. Poznałem wszystkie możliwe wersje „Dragosteia din tei”. Obżarłem się po białka oczu, a do sklepienia czaszki dopełniłem życiodajnymi produktami destylacji. Mimo zaciekłego oporu zostałem powleczony na parkiet i tańczyłem z mamą Lenn. Wyjaśniałem jej, że to że mówię do niej ciągle „pani” jest u mnie wyjątkiem nie normą. Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. Z reguły do każdego zwracam się na „ty”.
Nad ranem młodzi wybierali się do apartamentu na górze. Goście opuszczali pobojowisko a ja rozmawiałem z piękną świadkową w burgundach o religii i marzeniach. Doma pojawiłem się ok 5, wymachując raźno zdobyczną flaszką wina.
W tym tygodniu spałem trochę ponad 11 godzin. Jedyną noc, którą miałem nadzieję przespać, spędziłem w absorbującym towarzystwie zapalenia okostnej. Jestem odrobinę odrealniony i mocniej na wszystko reaguję.
Fugowałem ostatnio ganek znajomej, zrobiony zapewne przez osobnika, który szlachetną sztukę kafelkarską poznał najwyraźniej za pośrednictwem kultowego serialu „sąsiedzi”. Wchodzę na herbatę i mówię: widziałaś kiedyś program „usterka”? Ten ganek mógłby być jego głównym bohaterem.
Mam też ostatnio wątpliwą przyjemność bycia świadkiem pozwiązkowej gangreny Magnolii i Phantoma. Ph osiadł na mieliźnie i najwyraźniej się rozpada z każdą nadchodzącą falą. Magnolia ucieka za horyzont. Dokładnie na stypendium do Bremen. Ph miał wiele kobiet, zawsze zachowywał pozory: kwiaty, upominki, odpowiednie wypowiedzi w ustalonych momentach. Wydaje mi się, że gdy w końcu znalazł tą odpowiednią kobietę, po prostu zaniechał tego wszystkiego, by zaznaczyć sobie jej wyjątkowość. Ale z zewnątrz wyglądało to na zwykłe olewactwo i brak szacunku.
To stypendium to jej życiowa szansa, ale dla mnie jej wyjazd to bolesna strata. Nie ma nic cenniejszego od przyjaźni, nawet miłość, bo jest podszyta pożądaniem i zwierzęcą chęcią przedłużenia gatunku. Przyjaźń jest totalnie ludzka. Odległość to bezwzględny morderca uczuć.
Kurcze, bardziej od pisania listów nienawidzę tylko ich wysyłania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz