sobota, 16 października 2004

Ajem e polisz bojfriend


Wszystko przez to, że Trola nie było w domu Trol to taki ładny, wiecznie pijany chłopiec. Grał niegdyś w Oblivionie i Insanity. Kiedyś w Kwadracie podchodzi do niego kobieta, wprost ze snów, jakie zwykle trafiają się o 3 nad ranem po podwójnej pizzy z serem i tymi małymi, poskręcanymi robaczkami, śmierdzącymi śledziem. Blond włosy do pasa, rasowa linia, gładkie krzywizny i błyszczący lakier, wargi jakby całowała się z żelazkiem, mini do pępka i dekolt, w który wzrok wpada i grzechocząc znika w otchłani. Pogładziła go dłonią po policzku i mówi „jesteś mężczyzną moich marzeń, całe życie czekałam na ciebie”. Po czym wywlekła go za ramonezkę poza horyzont zdarzeń. Pozostaliśmy osłupiali, łkając w duchu i przysięgający sobie po cichu, że też nauczymy się grać na basie.
Kiedyś wpadliśmy do niego z psem. Był w szeroko pojętym negliżu, musieliśmy więc czekać. My musieliśmy, ale nie Disiu. Szmyrk, szmyrk nóżka do góry i lu na ścianę. Wchodzi Trol, patrzy z filozoficznym namysłem na ścianę i mówi „ej, powiedz, że on tu napluł”.
Poza tym Trol Igor to jedyny osobnik na świecie, który otworzył mi drzwi ubrany tylko w fartuch swojej rodzicielki. Nadmienić należy, że fartuch posiadał kaptur.
No a teraz go nie było. Był piątek, było wcześnie. Ja po tygodniu zapalenia okostnej i świeżo po traumatycznym przeżyciu, jakim była likwidacja babcinych porzeczek, które od 2 lat nie miały liści, nie wspominając o owocach, ale za to miały kolce. Kurde, mógłbym przysiąc, że porzeczki nie mają kolców. Te miały.
Postanowiliśmy się napić, operację tę przeprowadziliśmy sprawnie i konsekwentnie, aż do chwili gdy naszym oczom ukazało się dno. Byliśmy wystarczająco pijani by podjąć jakąś zuchwałą acz nieskoordynowaną akcję. Co też uczyniliśmy.
17 to dość wczesna godzina w burdelu. Wtoczyliśmy się na piętro, do kuchni dziewczyn, głośno oznajmiając nasze przybycie i niosąc ochroniarza. Dziewoje w luźnych szlafroczkach, za to jeszcze bez makijażu zakręciły się wokół nas radośnie. Pracuje tam moja kumpela z dawnej klasy i siostra Kamila 3szlugi. Rozsiedliśmy się jak paniska, na stole pojawiły się ciastka i herbatka. Zażądano od nas plotek i męskiego czaru... nagle rozległo się pukanie do drzwi. Na scenę wkroczyli dwaj panowie policjanci. Jeden zebrał pokłosie dowodów i zaczął nas energicznie spisywać, pewnie dawno nie trafiło mu się tyle ofiar na raz. Drugi zmierzył mnie wzrokiem. Niezorientowanym podpowiem, że podobna sytuacja zdarzyła się po raz drugi. W tym samym pokoju, przy tym samym stole, nawet przy tych samych filiżankach. Tym razem jednak do głowy mi nawet nie przyszło ruszyć się z miejsca. Po pierwsze miałem Milę na kolanach, a po drugie już dawno zabili to cholerne okno gwoździami.
- Znowu na herbatkę? - spytał pan władza z głęboką niewiarą w głosie.
- Nie inaczej - odpowiedziałem poprawiając na kolanach słodki ciężar.
No bo co właściwie mogłem powiedzieć? Co może robić w burdelu facet z rozchichotaną panną na kolanach, w stanie wyraźnie wskazującym na rozchełstanie i filiżanką w ręku.
A wy jak myślicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz